Выбрать главу

Hunt, z winogronami w ręce, spojrzał kątem oka na Barneya. Zrobił figlarną minę i zachichotał.

– Droczą się z tobą, Barney. Ale nie mam im tego za złe. Nie jesteś tym samym człowiekiem co kiedyś, kiedy cię poznałem. Byłeś wtedy pełen nadziei, prawda? Pełen nadziei i szczęśliwy. Byłeś wtedy Żydem nie mającym grosza przy duszy, ale byłeś szczęśliwy. To ten diament. Przez niego stałeś się taki posępny. Słyszałem, że często tak bywa. Te kamienie potrafią wprawić człowieka w przygnębienie, wierz mi, przyjacielu.

– I pewnie jedynym sposobem na pozbycie się przygnębienia jest sprzedanie go tobie? – szydził Barney, dopijając wino.

– Oczywiście – powiedział Hunt, zerkając na Joela.

– Poczułbyś się o wiele lepiej, gdybyś pozbył się kamienia, który wywiera na ciebie taki zgubny wpływ. Gdzie twoje poczucie humoru, stary przyjacielu? Przez ostatnich dwadzieścia minut gonisz ten sam kawałek jedzenia po całym talerzu i jesteś przy tym tak wesoły jak dyrygent chóru kościelnego.

– Nie ma sensu go przekonywać – odezwała się Sara wyniośle. – Postanowił już sam zająć się tym diamentem, nawet jeśli nie będzie miał z tego żadnych zysków. Myślę, że to przez jego wychowanie. Bieda dotyka różnych ludzi na wiele różnych sposobów, ale nie ulega wątpliwości, że z Barneya zrobił się chomik. No wiecie, tak jak ci starzy włóczędzy z papierowymi paczkami pod pachą, załadowanymi śmieciami i kawałkami sznurka.

Joela ogarnęła nagła wesołość. Krzyknął jak dzika gęś, tracąc przy tym prawie równowagę i rozsypując sól po całym obrusie.

– Sara zna swojego męża od podszewki, no nie? Oj, Saro! O Boże, moje biedne, obolałe kishkasl Wpędzi mnie do grobu!

Barney wstał i cisnął na podłogę swoją zmiętą serwetkę.

– Nie napijesz się brandy? – zapytała uszczypliwie Sara.

Barney potrząsnął głową.

– Będziecie mi musieli wybaczyć. Niestety, muszę spędzić resztę wieczoru w bibliotece i zająć się dokumentami. W przyszłym tygodniu składamy ofertę na kupno tych trzech działek Quadrant i muszę wszystko dokładnie zbadać, muszę też przejrzeć raport Harolda dotyczący jakości ich diamentów.

– Nie ma sprawy, Barney, bubeleh - wyszczerzył zęby Joel. – Jestem pewien, że znajdziemy sobie jakieś zajęcie podczas twojej nieobecności. Może trochę brandy, Williamie, a może zagramy w karty? Saro?

Sara obserwowała Barneya poprzez srebrne kandelabry, które raziły ją w oczy, z wyrazem twarzy, jakiego nigdy przedtem nie widział. Na początku pomyślał, że się do niego uśmiecha, tak jak wcześniej tego wieczoru, więc odwzajemnił jej uśmiech. Lecz po chwili, kiedy blask światła prawie zupełnie go oślepił, zmrużył oczy i zobaczył, że patrzy na niego jak na obcego, tak jakby nie wiedziała, kim jest ani skąd go zna. Ten wyraz twarzy był dowodem na to, że Sara nic już nie czuła do swojego męża. Ta kobieta patrzyła na mężczyznę zajmującego główne miejsce przy stole, leżącego obok niej w łóżku i widziała w nim tylko nieznajomego. Barney wiedział, że ich małżeństwo właściwie przestało istnieć, lecz teraz, po raz pierwszy wyraźnie zdał sobie sprawę z tego, że czuje się obco w swoim własnym domu. Spojrzał na Joela, który przedrzeźniał Hunta i wznosił za niego toast, potem znów spojrzał na Sarę i poczuł, że nie ma tu nic do roboty. Odsunął krzesło, wstał i wyszedł z pokoju.

Kiedy znalazł się już w bibliotece i zamknął za sobą drzwi, stał przez długi czas z ręką przy ustach, myśląc. Radził sobie z Sarą i z Joelem, kiedy rozmawiał z każdym z nich z osobna. Joel robił się wtedy drażliwy, a Sara wyniosła. Lecz teraz coraz bardziej zbliżali się do siebie, a Bar-ney pozostawał coraz bardziej w tyle. Związek Joela i Sary opierał się na niezadowoleniu, poczuciu samotności i nie-przystawalności do otoczenia, co kontrastowało wyraźnie z odniesionym przez Barneya sukcesem. Pomyślał, że gdy poprzedniego wieczoru wszedł do pokoju Joela, wyglądali jak małe dzieci grające w karty, w pewnym sensie zachowywali się też jak małe dzieci. Mieli przed nim jakieś tajemnice, przerywali rozmowę w pół słowa, gdy wchodził, wymieniali spojrzenia i uśmiechy. Nie przypuszczał, żeby byli w sobie zakochani. Oni nie potrzebowali od siebie miłości. Lecz z całą pewnością dzielili swoje obawy oraz niepewność i byli ze sobą dużo bardziej szczerzy niż z Barneyem.

Przez długie letnie miesiące, kiedy Joel wracał do zdrowia, Barney kopał i nadzorował pracę na działkach diamentonośnych przez dwanaście godzin dziennie, następnie wracał, w pośpiechu zjadał kolację, po czym pracował przez następne trzy godziny z Haroldem Feinbergiem. Przez cały ten czas Sara i Joel grali w wista: czasami w apartamencie Joela, kiedy bolała go noga, innym znowu razem na wewnętrznym dziedzińcu w cieniu połyskujących w słońcu dopiero co posadzonych drzew czereśniowych. Czasem sprzeczali się i gdy Barney był w domu, podnosił głowę znad swojego biurka w bibliotece, słysząc, jak Sara wyzywa Joela z przesadnym akcentem tresowanego pudla. Uśmiechał się wtedy i wracał do pracy. Kobieta i mężczyzna kłócą się z taką zaciekłością tylko wtedy, gdy chcą się do siebie zbliżyć. Starają się wtedy dotrzeć do siebie nawzajem, odkryć, co kryje się pod fasadą kłujących docinków i agresywnych szarad.

Wieczorami, pocąc się z gorąca, bólu i frustracji, Joel opowiadał Sarze o swoim dzieciństwie na Lower East Side, o tym jak papa zawsze faworyzował Barneya, sadzając go sobie na kolanach i ramionach. Opowiadał jej też o mamie, o tym, jak przytłaczała go nie tylko swoją miłością, lecz również coraz większą odpowiedzialnością, aż w końcu brakło mu po prostu powietrza. Opowiadał Sarze o rzeczach, których dokonał, i o tych, z którymi nie umiał sobie poradzić. Opowiadał jej o swoich sekretach, których nigdy nie wyznałby Barneyowi. Powiedział jej o swojej rudowłosej dziewczynie Meg i o tym, za co jej płacił.

Sara z kolei opowiadała Joelowi o starannym wychowaniu, jakie otrzymała, o swojej kapryśnej matce i małomównym ojcu. Opowiadała mu o życiu, które tylko na pozór było eleganckie i atrakcyjne, lecz tak naprawdę okazało się puste i pozbawione sensu.

Obydwoje mieszkali w ogromnych, pustych pokojach Vogel Vlei, on z bratem, któremu wszystko zawdzięczał, łącznie z życiem i kalectwem, ona z mężem, który kupował jej eleganckie stroje, wspaniałe diamenty, który był źródłem jej bezgranicznego rozgoryczenia.

Barney podkręcił knot w lampie i podszedł do sejfu. Przez chwilę wahał się, ale potem otworzył go i wyjął diament. Leżał w ciemnościach, nie oświetlony. Jego diament. Kiedy Barney położył go na biurku, na białej kartce papieru, zaczął się mienić wszystkimi barwami tęczy.

– Nadam ci imię – powiedział. – Żaden kamień tak wspaniały jak ty nie może nie mieć imienia.

Podniósł kamień i zacisnął palce wokół niego. Miał wrażenie, że trzyma ludzkie serce.

– Daję ci imię Gwiazda Natalia.

Upłynęło ponad pięć minut, zanim położył diament z powrotem na biurku. Nie odrywał od niego wzroku. Wiedział, że zwerbalizował właśnie swoje najgłębsze i najbardziej bolesne uczucia, ale nie chciał o tym dłużej myśleć. Strata była zbyt bolesna i zbyt dotkliwa.

Pracował przez jakąś godzinę, studiując dokumenty dotyczące Quadrant i pisząc długi list do firmy Ascher & Mendel. Prosił, by przysłali swojego przedstawiciela do Capetown, z którym mógłby przedyskutować obróbkę Gwiazdy Natalii. Odruchowo napisał też do Leah Ginzburg z Nowego Jorku, informując ją o tym, że bardzo ciężko pracuje i że się ożenił „z czarującą Angielką z Natalu". Czuł, że gdyby opowiedział Leah o swoim małżeństwie, wszystko dałoby się jakoś naprawić. Jego współżycie z Sarą nie było aż tak znowu beznadziejne. Nadal się całowali. Nadal się kochali. Rozmawiali przy śniadaniu. Czego więcej trzeba?