Znowu spojrzał na diament i przypomniał sobie noc w chatce, którą spędził z Mooi Klip. Szeptała wtedy: „Kocham cię, kocham cię, kocham cię" – bez końca. Trwało to przez ułamek sekundy.
Wreszcie odłożył długopis, przykręcił lampę i wyprostował się. Miał właśnie włożyć Gwiazdę Natalię z powrotem do sejfu, kiedy przyszło mu do głowy podrażnić trochę Hun-ta. Zawinął diament w skórzaną szmatkę i zabrał ze sobą do pokoju gościnnego.
Sara, Hunt i Joel skończyli właśnie grać w karty. Śmiali się z jeszcze jednej skandalicznej opowieści Hunta. Tym razem opowiedział im o pewnym rekrucie z kolonialnego wojska, któremu pierwszego dnia podano ugotowane strusie jajo i powiedziano, że zupełnie nie wypada go nie zjeść. Gdy wszedł Barney, momentalnie zamilkli, a Joel wyciągnął rękę po dzwonek, chcąc powiadomić Horacego, że ma przynieść więcej brandy.
– Skończyłeś, kochanie? – zapytała Sara. Jej policzki zaróżowiły się od alkoholu i śmiechu.
Barney skinął głową.
– Przed chwilą. Będę musiał jutro wcześnie wstać i napisać dwa, trzy listy, zanim pójdę do kopalni.
– Ty zapracowany biedaku! 1 pomyśleć, że my wszyscy możemy tu sobie spokojnie siedzieć i zabawiać się, podczas gdy ty musisz wychodzić, żeby nas utrzymać. Ale nie przejmuj się, pojutrze jest szabas i będziesz mógł trochę odpocząć!
– Obchodzicie tutaj w Kimberley żydowski szabas? – zapytał Hunt, unosząc brwi.
– Szabas to szabas, obojętnie czy w Kimberley, czy w Potter's Bar – odpowiedział Barney. – Nie zastanawiałem się nad tym, kiedy tu przyjechałem, ale teraz jest inaczej. Mam czas, żeby przypomnieć sobie o swojej przeszłości i o swoim Bogu.
– Zwykle ma te pięć minut, aby odmówić kilka modlitw w drodze z biblioteki do kopalni – powiedział Joel. – Może odmówić shachris podczas golenia, mincha w czasie lunchu, a maireu podczas wieczornego mycia zębów. Kiedy Murzyni napełniają mechaniczny bęben niebieską ziemią, ma czas, żeby odmówić shema, inne modlitwy odmawia w zależności od potrzeby.
– Nie wiedziałem, że z ciebie taki ortodoks – powiedział Hunt.
Barney usiadł.
– Bo tak nie jest. Kiedy przyjechałem tu, do Cape, zupełnie zapomniałem o Bogu. Religia nie wystarczała, aby przeżyć. Lecz teraz próbuję do Niego wrócić, a jedyną drogą jest modlitwa. Żydzi umieją się dobrze modlić, Williamie. Wierzą, że całe ich życie to nieustająca rozmowa z Panem. Dlaczego nie miałbym się modlić, kiedy ujrzałem tak wielki dowód na istnienie Pana?
W tym momencie Barney wyciągnął rękę i pokazał diament. Joel, który siedział na sofie, natychmiast się odwrócił, tak jakby Barney uderzył go w twarz. Lecz Hunt wstał, oszołomiony. Wpatrywał się w kamień, nie mogąc jeszcze uwierzyć, że na niego patrzy.
– Mój Boże – powiedział – nie miałem pojęcia. Barney ciągle trzymał go na wyciągniętej dłoni. Hunt podchodził coraz bliżej, z szeroko otwartymi oczami. Kiedy był już dosyć blisko, poprosił:
– Mogę?
Ostrożnie wziął diament do ręki.
– Nigdy czegoś podobnego nie widziałem – chrapliwym głosem powiedział Hunt. – Czuję się przy nim okropnie głupio. To znaczy… teraz w pełni rozumiem, dlaczego przywrócił ci wiarę w Boga, mój drogi przyjacielu!
– Na twoim miejscu dokładnie bym mu się przyjrzał – powiedział Joel. – Nigdy więcej go już nie zobaczysz. Stary Shylock będzie trzymał go w swojej skrzynce tak długo, aż umrze, wierz mi.
Hunt zbliżył kamień do lampy i barwy tęczy odbiły się na jego twarzy.
– To zadziwiające. Nie mam ci za złe, że chcesz go zatrzymać. Spójrzcie na te kolory!
– Bez przerwy powtarzam Barneyowi – odezwała się teraz Sara – że jest zbyt ładny, aby trzymać go w ukryciu, ale nie chce mnie słuchać, prawda, kochanie? Uważam, że cały świat powinien go podziwiać. Ale nie, Barney chce go tylko dla siebie. Chce go trzymać w sejfie, gdzie nic nie jest wart.
– Ten kamień ma swoje przeznaczenie – powiedział Barney i wyciągnął rękę po diament. – Zrobię wszystko, żeby trafił w odpowiednie ręce.
Hunt raz jeszcze obrócił diament w palcach, po czym oddał go Barneyowi.
– Nigdy nie będziesz pewien, czy trafi do właściwych rąk, stary przyjacielu. Kiedy umrzesz, a kiedyś przecież musisz, ten kamień będzie musiał torować sobie drogę w gąszczu polityki, finansów oraz ludzkich namiętności. Ty nie będziesz mógł nic na to poradzić. Więc co cię obchodzi jego przeznaczenie? Dam ci milion trzysta.
– Nie sprzedaję – powiedział Barney.
– Milion czterysta. Jestem pewien, że szef będzie zachwycony, kiedy go zobaczy.
– Tracisz czas, Williamie – powiedział Joel, w dalszym ciągu nie patrząc na diament. – Pieniądze nigdy Barneya nie skuszą, lubi tylko udowadniać wszystkim swoją niepodważalną wyższość. W Nowym Jorku mieliśmy specjalne określenie na takich ludzi jak on, ale nie chciałbym go tu powtarzać.
Hunt patrzył chciwie na diament, kiedy Barney zawijał go z powrotem w skórzaną szmatkę.
– Jestem w Kimberley jeszcze dzień lub dwa – powiedział. – Przemyśl to. Milion czterysta w złocie i papierach wartościowych.
– Nie ma o czym mówić – skwitował Bamey cichym, lecz stanowczym głosem. – A teraz napijmy się brandy. Saro, nie wiem, czy Kitty upiekła te holenderskie ciasteczka z cukrem? Może William ma ochotę na ciasteczko z cukrem.
Hunt wrócił na swoje miejsce i usiadł.
– Mam nadzieję, że wiesz, co twoja odmowa oznacza dla firmy braci Blitz? Nie byłbym zdziwiony, gdyby sir Bartle próbował odebrać wam licencję, nawet na drodze sądowej.
– To prawda – uśmiechnął się Barney. – Też bym się nie zdziwił.
Kiedy później leżeli w łóżku, a księżyc oświetlał sypialnię słabym, srebrzystym blaskiem, Sara zapytała:
– Naprawdę nie sprzedasz go?
Barney prawie już zasnął, a kiedy usłyszał głos Sary, nie wiedział przez chwilę, co się dzieje.
– Co? – zapytał sennie.
– Chodzi mi o diament. Naprawdę nie sprzedasz go Huntowi?
– Już ci mówiłem. Nie chcę go sprzedawać nikomu, dopóki się go nie oszlifuje. Wtedy będzie dużo więcej wart.
– Ale nie mamy pieniędzy. I życie jest tu takie nudne. Nie widzisz, jaka jestem znudzona i nieszczęśliwa?
– Saro – westchnął Barney. – Nie chcę już do tego wracać. Napisałem do firmy Ascher & Mendel w Antwerpii. Za jakieś sześć miesięcy będziemy mogli wysłać diament do Europy i tam oszlifować. Może sami zawieziemy go do Belgii? Nie chciałabyś tam pojechać?
– Moglibyśmy pojechać, gdzie tylko chcemy, gdybyśmy sprzedali diament Huntowi. A Belgia to taki ponury kraj. A poza tym tak przecież nakazuje patriotyzm. To brytyjska kolonia i wszystkie wyjątkowe skarby tutaj znalezione powinny być przekazane królowej, ze zwykłej grzeczności. Jeśli nie sprzedasz diamentu Huntowi, jeśli nie pozwolisz, by nazwał go Gwiazdą Wiktorią, będzie to afront w stosunku do tronu brytyjskiego.
Barney podparł głowę na jednym łokciu i poprawił poduszkę.
– Po pierwsze, Saro, jestem Amerykaninem i nie mam żadnych zobowiązań w stosunku do królowej. Po drugie, nie ufam tym kolonialnym cwaniakom, nie mam też zaufania do tych ich tak zwanych „papierów wartościowych i złota". Mam też wiele zastrzeżeń co do ich motywów.
– Och, jesteś taki podejrzliwy. Dlaczego, do licha, nie sprzedasz diamentu i z głowy?