Выбрать главу

– Kiedy masz zamiar pozbyć się…? – zapytał Hunt, kiedy z hałasem przejeżdżali przez zagłębienie w drodze nie opodal rzeki Klip.

Sara zmarszczyła brwi, lecz Hunt kiwnął energicznie głową, patrząc w stronę zgarbionych pleców Simona de Kokera.

– Nie wiem, o czy mówisz – oświadczyła Sara.

– Oczywiście, że wiesz, o czym mówię – odparł Hunt ze złośliwym uśmiechem na twarzy. – Jutro rano skręcamy na północ, do Ladysmith, a potem do Wakkerstroom, no i stamtąd za trzy tygodnie powinniśmy być w Lourenco Marques. Tutaj droga się rozgałęzia. W prawo do Lourenco Marques, w lewo do Durban. Mnie pani nie oszuka, pani Blitz. Wiem, co zamierzasz. Wiem, że bomba zegarowa już została uruchomiona. Kiedy nastąpi wybuch? Słyszałem, jak szeptałaś do ucha Joelowi. Nie pozwolisz, aby Burowie uciekli z twoim cennym diamentem, prawda? Tym bardziej że zamierzają się nim posłużyć w walce z Brytyjczykami. De Koker nie mylił się co do twojej perfidii, ale zapomniał chyba o twoim patriotyzmie. Prawdziwa z ciebie dama. W Capetown aż się od nich roi. Same patriotki.

Turkot kół z metalowymi obręczami był na tyle głośny, że Simon de Koker nie mógł usłyszeć, o czym mówi Hunt. Spędziwszy tyle lat w służbie państwowej, Hunt nauczył się plotkować o ludziach tuż pod ich nosami, nie wzbudzając przy tym najmniejszych podejrzeń. Nazywał to „ambasadowym szeptem".

Sara spojrzała na Joela, który spał z otwartymi ustami i głową wciśniętą między worki z mąką.

– Rozważam różne możliwości – powiedziała Sara.

– Oczywiście. De Koker na pewno zrobi to samo. Sara dotknęła ręką sakiewki ze skóry, która wisiała teraz na jej szyi przywiązana do złotego, wysadzanego diamentami naszyjnika.

– Będzie musiał najpierw mnie zabić. Też na pewno o tym wie.

– Jestem pewien, że tak. Nie wiem, dlaczego nie zabił jeszcze nas wszystkich.

– Myślę, że wiem dlaczego – powiedziała Sara. – To jeden z tych ludzi, którzy potrzebują wpierw moralnego usprawiedliwienia dla wszystkich swoich czynów. Tak to jest z kalwinistami oraz politycznymi entuzjastami. Nie mogą zacząć działać, póki się ich nie skrzywdzi. To surowi ludzie, ci Burowie, bardzo surowi, ale także bardzo religijni i dlatego Simon de Koker nic nam nie zrobi, dopóki my nie zrobimy pierwszego kroku.

– Hmm – mruknął Hunt, marszcząc czoło. – Interesująca teoria.

– Mam nadzieję, że to teoria, która sprawdzi się w praktyce – odparła Sara. – Mam też nadzieję, że kiedy zrobimy pierwszy ruch, będzie na tyle skuteczny, że pan de Koker nie zdąży się na nas zemścić.

– Co właściwie zamierzasz? – zapytał Hunt z uśmiechem.

Sara spojrzała na Joela, który ciągle chrapał na workach z mąką.

– On też chciał to wiedzieć.

Tej nocy odbili od głównej drogi i przywiązali konie do kępy krzaków. Nadal było mgliście i kiedy rozpalili ognisko, żeby przegotować wodę na herbatę oraz ugotować garnek solonej wołowiny z fasolą, paliło się najpierw słabym płomieniem, po czym strzeliło w górę jasnym pomarańczowym ogniem. Znajdowali się o dziesięć mil od Ladysmith i drogi, która miała ich poprowadzić na północ, do Newcastle, następnie do Wesselstroom i wreszcie do New Scotland i Lourenco Marques, lecz konie były zmordowane, trzęsły się, w dodatku Joel prawie od godziny klął i skarżył się Simonowi de Kokerowi na swoją nogę. W końcu małomówny Simon de Koker powiedział:

– Tu się zatrzymamy – i pociągnął za drewnianą rączkę hamulca.

Przy jedzeniu prawie się do siebie nie odzywali. Wszyscy byli wykończeni i zmarznięci, a ponieważ wierzchołki gór zostały już daleko z tyłu, stawali się w stosunku do siebie coraz bardziej nieufni. Simon de Koker siedział z dala od reszty, z bronią opartą o młode drzewko, i mozolnie zdejmował scyzorykiem skórkę z kiełbasy.

– Jestem wykończony – odezwał się wreszcie Joel. – Nareez, przynieś mi moje koce, proszę.

Niania specjalnie ociągała się z jedzeniem, zanim w końcu wstała i przyniosła Joelowi koce. Nie była niczyją służącą, no, może tylko Sary, a nawet Sara traktowała ją raczej jak matkę niż jak pomoc domową. Hunt poszedł szukać swojej pościeli i zrobił sobie pod gałęziami drzew mały namiot z płóciennego pokrowca, który w czasie jazdy przykrywał pudełka i beczki wystające z wozu. Po chwili przy ogniu zostali już tylko Sara i Simon de Koker. Siedzieli w odległości dziesięciu stóp od siebie, po przeciwnych stronach ogniska. Z napięciem obserwowali się nawzajem. Ogień trzaskał, strzelał w górę, a zewsząd otaczała ich srebrna mgła, która wydawała się nie mieć ani początku, ani końca. W pewnej chwili Sara poczuła, że istnieje tylko ten zamazany, tajemniczy świat mgły, niewidzialnych gór i upiornych drzew.

– Myślę, że wkrótce ja poniosę diament – powiedział Simon de Koker, nie podnosząc wzroku.

– Tak pan myśli? – Sara uniosła brwi.

– Aha, ze względu na bezpieczeństwo. Kobieta nie powinna nosić przy sobie tak cennej rzeczy.

– A ja myślę, że sama sobie poradzę, dziękuję. Wychowałam się w końcu w Natalu. Mam głowę na karku.

– Hmm… tego się właśnie obawiam – powiedział Simon de Koker.

Ukroił jeszcze jeden kawałek kiełbasy i wpakował go sobie do ust prosto z noża.

– Obawia się pan, że ucieknę z diamentem sama? Simon de Koker żuł powoli, przełknął i powiedział:

– Przeszło mi to przez głowę. Proszę nie mówić, że i pani o tym nie myślała.

– Oczywiście, że tak. Ale w końcu wszyscy jedziemy na tym samym wózku, prawda? Wszyscy jesteśmy tak samo winni. Wszyscy więc powinniśmy mieć z tego jakąś korzyść. Spodziewam się, że zażąda pan znacznego procentu od zysku na ruch oporu w Transvaalu, ale nie mam panu wcale tego za złe. Brytyjczycy nie mieli nigdy dobrego zdania o Burach, więc dobrze rozumiem pańskie motywy.

Simon de Koker bacznie obserwował Sarę. W świetle ogniska jego oczy połyskiwały pomarańczowym blaskiem.

– Myślałem, że jest pani zagorzałą patriotką – powiedział.

Sara uśmiechnęła się do niego.

– Obawiam się, że korzyści materialne są ważniejsze niż patriotyzm. Tak mi zawsze powtarzano w domu. Mój ojciec, Gerald Sutter, zajmuje się handlem morskim, może pan o nim słyszał?

Simon de Koker kiwnął głową.

– Panie de Koker, jest pan bardzo odważnym człowiekiem – powiedziała Sara. Czekała kilka sekund, aby wypowiedziane przez nią słowa w pełni do niego dotarły, po czym dodała: – Jest pan odważny, ponieważ naraża pan swoje własne życie, aby obalić tyrana i obojętnie jaki to tyran, ma pan moralne i religijne prawo do walki z nim. Po raz pierwszy jestem po stronie Burów.

– Czy jest wielu Anglików, którzy myślą podobnie jak pani? – zapytał ostrożnie Simon de Koker.

– Paru. Ci, którzy przyjechali do Afryki dawno temu i na własne oczy widzieli, z jakim uporem i trudem musieli walczyć o swoją niepodległość. Nie wszyscy jesteśmy pozbawieni wrażliwości, niech mi pan wierzy. Podziwiamy waszą walkę i wiemy, że pewnego dnia odniesiecie zwycięstwo.

– Hm – mruknął Simon de Koker, podejrzliwie spoglądając na Sarę. Widać było, że jej pochwały sprawiały mu przyjemność.

Sara wstała, obeszła ognisko i stanęła o kilka kroków od Simona de Kokera. Blask dogasającego ogniska oraz mgła nadały jej twarzy dobroduszny, łagodny wyraz.

– Gdyby mnie pan tak nie unikał, zauważyłby pan, że jestem kobietą czułą i wrażliwą – powiedziała Sara.

– Tak – powiedział Simon de Koker. Złożył scyzoryk i spojrzał na swoje ręce. Były tłuste od kiełbasy. Wytarł je dokładnie w mokrą trawę.