Выбрать главу

– Joelu, nie możesz tego zrobić. Co z działką?

– I tak mija zabiorą i sprzedadzą na licytacji.

– Przecież musiałeś za nią zapłacić wszystkie pieniądze, jakie miałeś!

– To prawda – pokiwał głową Joel. – Farmę w Der-deheuwel kupiłem za pieniądze zarobione na statku. A potem sprzedałem ją temu cholernemu Portugalczykowi i za dwa razy wyższą cenę. Był zachwycony miejscem, a przy tym cholernie bogaty, a mnie praca na roli przestawała się już podobać. Wtedy właśnie kupiłem działkę w Klipdrift i dobrze mi się wiodło. Wydobywałem tyle diamentów, że mogłem dobrze się ubrać i być pijany przez cały rok. Nie myśl o mnie źle. Zaoszczędziłem również trochę pieniędzy. Do maja tego roku miałem jeszcze trzy tysiące funtów, akurat tyle, żeby kupić pojedynczą działkę w Kimberley.

– Joelu – powiedział Barney smutnym głosem, potrząsając głową.

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz mnie sądzić? – zapytał ostro Joel.

– Dlaczego tak myślisz?

– Ponieważ czuję, że masz na to ochotę, schmendrick.

– Co się z tobą stało, Joelu? Jesteś taki zgorzkniały. Joel potarł dłonią nie ogolone policzki.

– Zgorzkniały? Myślisz, że jestem zgorzkniały? – Odwrócił głowę i spojrzał w bok. – Tak – powiedział mniej agresywnym i pewnym siebie tonem. -Tak, jestem zgorzkniały.

– Chcesz o tym porozmawiać?

Joel prychnął lekceważąco. Chociaż leżał odwrócony, Barney wiedział, że był zmartwiony.

– Jestem cholernym marnotrawcą – powiedział. – Miałem setki, tysiące funtów, kiedy byłem w Klipdrift, i wszystko roztrwoniłem. Na alkohol, hazard, konie, kobiety. Byłem jak rozpuszczony dzieciak. Pewnie, trochę zaoszczędziłem. Ale trzy tysiące z piętnastu to chyba niezbyt wiele, co? Zwłaszcza że większą część podarowałem kobiecie.

– Kobiecie? Jakiej kobiecie?

Joel spojrzał na Barneya i po obolałych policzkach popłynęły mu łzy.

– Była kurwą, Barney. Zwykłą kurwą. Kiedy przyjechałem tutaj po raz pierwszy, nie chciałem mieć z kurwami nic do czynienia. Starałem się myśleć o mamie. Ale… w jakiś… zawsze myślałem o sobie jak o jej własności. Prawie jakbym był jej mężem. Gdybym poszedł z kurwą, to zwiódłbym ją. Ale pewnej nocy schlałem się i poszedłem do burdelu, i tam właśnie spotkałem Meg. Była Irlandką. Włosy miała jak płomień. Pierwsza noc, którą spędziliśmy razem, była jak marzenie. Rano zapłaciłem jej za cały tydzień diamentami. Przez cały następny tydzień nie wychodziliśmy z łóżka i kochaliśmy się. Albo cudzołożyliśmy. Nazywaj to sobie, jak chcesz.

Do namiotu weszła Natalia z mosiężną misą wypełnioną po brzegi ciepłą wodą i ręcznikiem. Uklękła przy Joelu i zaczęła obmywać mu twarz.

– Ta Meg… – powiedział Barney. – Wszystko jej oddałeś?

– Prawie wszystko – odpowiedział Joel. – Miałem trzy tysiące funtów w banku i tych nie mogłem roztrwonić, dzięki Bogu. Kupowałem jej stroje, biżuterię i cokolwiek zapragnęła. Byłem oszalały z miłości. Pewnego dnia wróciłem do chałupy wcześniej niż zwykle i znalazłem ją rozebraną w objęciach jakiegoś Niemca. To był koniec. Przez jakiś czas chodziłem jak obłąkany. Jeszcze teraz o niej pamiętam i cierpię, kiedy pomyślę o tym, co zrobiła.

Przez chwilę nic nie mówili. Nie widzieli się tyle czasu, prawie się nie znali. Ale nagle Joel zapytał:

– Jak się czuła mama, kiedy wyjeżdżałeś? Czy masz z nią kontakt listowny?

– Nie dostałeś mojego listu? – spytał Barney

– Listu?

– Wysłałem do ciebie list, zanim wyjechałem z Nowego Jorku. Był zaadresowany na Derdeheuwel.

Joel zmarszczył brwi.

– Z mamą wszystko w porządku, prawda? Nie jest chora?

Barney wziął brata za rękę. Chciał powiedzieć, że nie żyje, że od kilku lat leży pochowana na żydowskim cmentarzu – przez wszystkie te lata, podczas których on myślał, że jeszcze żyje. Przez wszystkie te lata, podczas których wyobrażał ją sobie w kuchni na Clinton Street, jak gotuje posiłki, których już nigdy nie miała gotować, jak w każdy piątek zapala szabasowe świece, których już nigdy nie miała zapalić. Chciał powiedzieć, że nie żyje, ale słowa uwięzły mu w gardle.

– Co się stało? Masz od niej jakieś wieści, prawda? Chyba coś napisała? – zapytał Joel.

– Joelu… – zaczął Barney zachrypniętym głosem. – Wyjechałem z Nowego Jorku, ponieważ mama umarła.

– Umarła? Mówisz mi, że mama umarła? Barney pokiwał głową.

– Zeeser Gottenyu - wyszeptał Joel. Złożył dłonie i przycisnął je do ust.

– Ona… mmm… doszło między nami do jednej z tych głupich kłótni. Zabiła się w kuchni. Joelu, ona postradała zmysły. Nikt nie mógł niczego zrobić, nie można było jej pomóc. Odkąd Tateh umarł…

– Tak – wyszeptał Joel. – Odkąd Tateh umarł.

– To nie była twoja wina – powiedział Barney. – Moja również nie, chociaż czasami prześladują mnie wyrzuty sumienia i mam złe sny. Czasami budzę się i czuję jej krew na moich dłoniach. Są wilgotne i lepkie. Ale to tylko sny.

– Jak to zrobiła? – zapytał Joel. Miał rozszerzone źrenice, patrzył w bok, jak gdyby trudno mu było się skoncentrować.

– Nożem – odpowiedział Barney. Joel zamknął oczy.

– Nożem – powtórzył wolno. – Biedna mama. Rozmawiali dziwnymi, urywanymi zdaniami przez ponad godzinę, aż Joel zmęczył się. Barney opowiedział Joelowi o tym, co wydarzyło się w Nowym Jorku od momentu jego wyjazdu – o Huncie, Monsarazu, Staffordzie Parkerze, o wieczorze spędzonym z rodziną Knightów. Joel był prawie zdecydowany, aby natychmiast wyruszyć do Orange Free State, ale Barney zdołał go przekonać, że warto byłoby porozmawiać z Knightem o jego sprawie i o możliwości wniesienia apelacji. O drugiej nad ranem powieki Joela zaczęły opadać i Barney przykrył brata kocem, a sam począł zbierać się do wyjścia.

– Barney? – wymamrotał Joel.

– O co chodzi?

– Nie straszyła cię po nocach, co? Mam na myśli mamę.

– Wszyscy synowie na całym świecie są straszeni przez swoje matki, Joelu. Między innymi na tym polega macierzyństwo i synowska miłość do matek. Ale możliwe, że my jesteśmy straszeni najbardziej.

Przed namiotem stała Natalia Marneweck z narzuconym na ramiona szalem. Na niebie iskrzyły się gwiazdy, jak gdyby rozrzucono na nim tysiące diamentów z kopalni w Kimberley. Kiedy Barney wyszedł z namiotu, Natalia odwróciła się i podeszła bliżej.

– Bratu jest już lepiej teraz?

– O wiele, dziękuję, bardzo ci dziękuję.

– Mam tutaj koce, jeżeli chcesz spać.

Dopiero teraz Barney zauważył dwa albo trzy biało-czerwone koce, które leżały rozłożone na trawie. Rozejrzał się po obozowisku, w namiotach było ciemno, ogniska pogasły oprócz jednego, które żarzyło się jeszcze, a przed namiotem Jana Bloema paliła się pochodnia. Wiał ożywczy wietrzyk, który delikatnie muskał Barneya po karku.

Bez słowa Barney podszedł do rozłożonych koców i usiadł. Zdjął buty i ustawił je na trawie. Następnie zrzucił czarny płaszcz i złożył go w kostkę.

– Teraz pójdę do namiotu kuzynki – powiedziała Natalia. – Ten namiot przy ognisku.

Barney odpiął spinki od mankietów i spojrzał na nią. W swoim białym wełnianym szalu na ramionach, z lokami, które co chwila spadały jej na twarz, wyglądała w ciemności jak bohaterka jakiejś wiktoriańskiej powieści, jej twarz oraz złożone ręce były nieprawdopodobnie słodkie i piękne.

– Nie odchodź – powiedział. Był zaskoczony swoją własną bezpośredniością. Pogładził dłonią koc, na którym siedział, i powiedział:

– Zostań tutaj ze mną.