Zapadło milczenie. Natalia stała tam, gdzie stała, nie podeszła bliżej ani się też nie oddaliła.
– Ty myślisz, że kładę się z każdym mężczyzną? – zapytała po chwili.
– Wcale tak nie myślę. Chcę, żebyś położyła się obok mnie.
Podeszła z wahaniem i przykucnęła obok niego na trawie. Wyciągnęła rękę i zimnymi palcami dotknęła jego czoła.
– Pewnego dnia znajdę innego mężczyznę, z którym się położę – powiedziała. – Ale Biblia mówi, że to musi być mój mąż.
– Myślisz, że nie ożeniłbym się z tobą? Jesteś taka piękna.
Pochyliła się i pocałowała go w policzek.
– Ty też jesteś piękny. Ale nie wolno.
Chciała wstać, ale Barney schwycił ją za nadgarstek.
– Chcę, żebyś ze mną została – nalegał.
Natalia próbowała się wyrwać, ale Barney szarpnął ją za rękę i pociągnął na koc. Następnie wspiął się na nią i uwięził między swoimi udami.
Spojrzała na niego, z trudem łapiąc powietrze.
– Będę krzyczeć – ostrzegła go.
Barney schylił głowę i pocałował ją. Najpierw przechylił jej głowę i zaczął całować po szyi i policzku. Ale ona, ciężko dysząc, wyprostowała szyję, więc pocałował ją mocno w lista. Ugryzła go w wargę i poczuł cierpki smak swojej krwi, ale nie przestawał jej całować. Jęknęła cicho, próbując go odepchnąć.
Barney był dla niej za silny. Jego szerokie, bokserskie ramiona były pokryte twardymi mięśniami, żylaste i mocne. Te wszystkie miesiące pracy na farmie u Monsaraza, te wszystkie dni rąbania drzewa i wbijania pali pod opłotowa-nie, te wszystkie godziny spędzone w pocie czoła na dźwiganiu worków z karmą dla zwierząt, na podnoszeniu drewnianych bali sprawiły, że stał się na tyle silny, iż mógł już spróbować pójść własną drogą.
Jego hamulce puściły, był jak tama usypana z ziemi, która nie potrafi powstrzymać zimowej powodzi. Jego religijne zasady padły jak uderzony falą płot. Jego szacunek dla ojca i wina z powodu matki zawirowały i utonęły w wirze. W głowie huczał mu potok, w którym odpływały jego twarde zasady moralne, a zostały jedynie pożądanie, gniew i miłość, uczucia, których prawdziwych wartości prawie nie znał. Jego penis był napięty do bólu, pulsacje, które odczuwał, pozwalały mu myśleć tylko o jednej rzeczy, o wzięciu Natalii za każdą cenę i obniżeniu wewnętrznego napięcia, które Agnes Knight wzbudzała w nim przez cały wieczór.
Zerwał z ramion Natalii szal i szarpnął stanik jej misyjnej sukienki. Bawełniany materiał pękł, a dźwięk, który przy tym wydał, przypomniał mu przez krótką jak mgnienie oka sekundę zakład krawiecki na Clinton Street; teraz jej ciężkie, brązowe piersi były już obnażone i przydusił je mocno dłońmi, te duże, miękkie piersi z twardymi brodawkami, które wystawały mu między palcami.
– Nie – wyszeptała Natalia, gdy miętosił i pieścił jej nagie piersi, skręcając brodawki kciukiem i wskazującym palcem. – Nie, nie wolno.
Walczyła z nim, ale walczyła w milczeniu, wbijając paznokcie w jego ramiona, próbując wyswobodzić się z uścisku jego ud. Każdy ruch jej bioder podniecał go jeszcze bardziej. Udało mu się przydusić ją mocno do ziemi i jedną ręką rozpiąć guziki przy spodniach; bieliznę już miał mokrą od przedwczesnego wytrysku spermy. Powiedział sobie coś w myślach, co brzmiało jak modlitwa.
Nadludzkim wysiłkiem, pół stojąc, pół podskakując, zerwał z siebie spodnie i bieliznę. Nagi, przykrył swoim ciałem Natalię i złapał za brzeg jej sukni.
Nagłym szarpnięciem całego ciała Natalia przewróciła się na brzuch, starając się jednocześnie kopnąć go piętami, ale Barney przytomnie zrobił unik, całym sobą przygwoździł ją do ziemi, jednocześnie zadzierając do góry jej sukienkę i odsłaniając pośladki.
– Natalio – jęczał przez zaciśnięte zęby. – Natalio, proszę, Natalio…
Wydając przytłumione jęki, Natalia próbowała pełznąć po trawie, odpychając się łokciami. Ale Barney złapał ją za uda i przyciągnął z powrotem. Siłą rozwarł jej nogi oraz pośladki, jak gdyby otwierał jakiś duży, brązowy owoc. Wewnątrz ciało Natalii było różowe i połyskliwe, a jej rozpaczliwe próby zaciśnięcia ud jeszcze bardziej go podnieciły.
Oplótł ją ramionami, próbując wedrzeć się w nią na oślep. Dwa razy uderzył penisem w jej udo i dwa razy Natalii udało się umknąć dzięki nagłym skrętom ciała. Ale teraz złapał ją za ramiona i loki na głowie, podźwignął do góry i zmusił, ażeby usiadła na niego w taki sposób, że jego twardy penis wszedł w nią głęboko, pulsujący i obolały od pożądania.
W pierwszej chwili wygięła plecy w pałąk, napinając wszystkie mięśnie, przez co przypominała marmurowy posąg dłuta Michała Anioła. Natalia próbowała wstać. Ale później, kiedy już wbijał się w nią po raz kolejny, mocno ściskając dłońmi jej piersi -jedną nagą i jedną przykrytą – Natalia zaczęła dostosowywać się do jego rytmu. Kiedy poczuł, jak drży, jak sapie, kiedy usłyszał ptasie dźwięki, które wydawała, nagle zdał sobie sprawę z tego, że ona również go pragnęła i to prawdopodobnie od samego początku. To wcale nie był gwałt, ale żądanie Natalii, aby pokazał jaki jest silny.
Zbliżał się nieuchronny koniec. Leżeli na trawie pod diamentowym niebem, poruszali się coraz szybciej, jak biegacze, jak konie wyścigowe. Uda Barneya były wilgotne od śliskich soków Natalii. Drżeli razem, wykrzywiali twarze w ekstatycznym cierpieniu, mocowali się, nie mogąc doczekać końca. W końcu nadszedł najważniejszy moment i od padli od siebie, dysząc, starając się odzyskać zachwianą równowagę wewnętrzną; każde z nich rozpamiętywało zdarzenia ze swojego życia, to, co wydarzyło się do punktu zwrotnego, który właśnie osiągnęli.
W gwałtownym akcie miłosnym dwa przeznaczenia zmieniły się nieodwracalnie. W ciągu pięciu minut Barney zdał sobie sprawę zarówno ze swojej siły, jak i słabości oraz z tego jakie ważne zadania ma do spełnienia.
Złapał Natalię za rękę i odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć. Jej twarz błyszczała od potu. Wolną ręką trzymała się za pierś, nieświadomie gładząc palcami sutek. Nogi miała rozrzucone, kropelki nasienia na włosach łonowych błyszczały w świetle jak diamenty, jak dopiero co rozkrojony owoc w czasie tajemniczego pikniku pod chmurami nocnego nieba.
– Nienawidzisz mnie teraz? – zapytał Barney. Natalia spojrzała na niego przez chwilę i potrząsnęła głową.
– Nie powinienem tego robić – powiedział Barney. Usiadł i dotknął palcami jej włosów. – Mój Boże, nie powinienem tego robić.
Zaczął rozglądać się za porozrzucaną bielizną, ale Natalia również podniosła się i oplotła go ramionami, przytulając się do niego i przyciskając głowę do jego obnażonej klatki piersiowej.
– Miałam już męża – powiedziała. – W zeszłym roku mój mąż umarł. Byłam smutna. Zawsze mówiłam – nigdy nie znajdę drugiego mężczyzny takiego jak mój mąż. Ale ty jesteś do niego podobny.
Barney czuł dotyk jej loków na gołej skórze, były bardzo kobiece, czuł się bezpiecznie i było mu ciepło. Dotknął ręką jej głowy.
– Mógłbym cię pokochać, Natalio – powiedział takim tonem, jak gdyby pytał ją, czy ona również mogłaby pokochać jego.
– Teraz musisz nazywać mnie Mooi Klip – powiedziała. – Tak nazywał mnie mąż.
– Mooi Klip?
– To znaczy „ładny kamień". Tak nazwali pierwszy duży diament.
Pochylił głowę i delikatnie pocałował ją w czoło. Pachniała perfumami z piżma, mydłem Pears i potem.
– W porządku, Mooi Klip – powiedział. – Odtąd będziesz moim ładnym kamieniem.
Spali objęci na kocach aż do pierwszego, bladego promyka gwiazdy porannej, kiedy to obudziły się ptaki i wypełniły dolinę radosnym świergotem, kiedy trawy zaczęły się poruszać w porannym wietrze. Barney jeszcze drzemał, a dziewczyna imieniem Mooi Klip zwinęła swoje posłanie i poszła rozpalić ognisko, żeby – zanim słońce wzejdzie nad wschodnim horyzontem – przynieść Barneyowi emaliowany kubek z gorącą herbatą i kawałek ciepłego, ciastowatego chleba.