Выбрать главу

Barney oparł się na łokciu, siorbiąc herbatę i żując chleb, a Mooi Klip uklękła obok niego i obserwowała go z zadowoleniem nowej narzeczonej.

Stafford Parker przybył do obozowiska Griqua około południa. Jego czerwoną twarz okalała biała broda. Był w towarzystwie swojej zwykłej świty: członków magistratu, górników i tłumaczy. Nie wpadł do obozu znienacka: na pół godziny przed jego przybyciem przybiegł chłopiec Griqua, który wbiegł między namioty i ostrzegł Jana Bloema, że powinien spodziewać się wizyty ważnego gościa. Jan Bloem stanął przed swoim olbrzymim namiotem ubrany w najlepsze niedzielne ubranie, mając po swojej prawej ręce matkę, która siedziała w czerwonym, pluszowym fotelu – prezent od sir Philipa Woodhouse'a – ubrana w zielonoszmaragdową suknię i paliła glinianą fajkę.

Barney spędził cały ranek z Joelem, który trochę gorączkował i spocony rzucał się na swoim posłaniu. Kiedy jednak usłyszał obce głosy na zewnątrz, wiedział, że przyjechał Stafford Parker, odsunął zasłonę i wyszedł przed namiot.

– Tak, a więc jak się pan miewa? – zapytał Stafford Parker, stając przed Janem Bloemem z pięściami na biodrach. Kiedy tak stał w tej agresywnej i pewnej siebie pozie, przypominał Barneyowi pana Knighta. Barney podszedł bliżej i stanął kilka stóp od fotela pani Bloem, był tak blisko, że czuł aromatyczny zapach tytoniu Navy Cut.

– Bardzo dobrze – uśmiechnął się Jan Bloem. – A pań?

Stafford Parker opuścił jedną rękę i strzelił palcami; jeden z jego kompanów, chudy mężczyzna z gałkowatym nosem i siną brodą, podał mu Biblię. Parker podniósł ją do góry i Barney natychmiast rozpoznał Biblię, z której jego przyjaciel Piet Steyn czytał Joelowi niektóre wersety. Musieli przez zapomnienie zostawić ją na ziemi, kiedy uwalniali Joela z więzów.

– Ta Biblia – powiedział Stafford Parker dobitnym głosem, który odbił się echem i przypominał dźwięk dwóch uderzonych o siebie cegieł – ta Biblia została znaleziona na miejscu przestępstwa.

– Aha – uśmiechnął się Jan Bloem. – Czyli gdzie?

– Kilkaset jardów w kierunku południowym od kopalni – odpowiedział Stafford Parker. – Tam, gdzie został rozciągnięty złodziej diamentów. Wyrok brzmiał: trzy dni, chyba że śmierć przyszłaby prędzej.

– Rozumiem – powiedział Jan Bloem spokojnym głosem.

– A mnie się wydaje, że wcale pan nie rozumie – warknął Stafford Parker, potrząsając Biblią, jak gdyby to była kostka cukru. – Ponieważ skazany złodziej diamentów został bezprawnie uwolniony i ktoś pomógł mu zbiec. Ta Biblia należy do tego, kto to zrobił.

– Oczywiście ma pan dowody – powiedział bez emocji Jan Bloem. Odwrócił się, żeby uśmiechnąć się do swojej matki, która ponownie rozpalała fajkę, zaciągając się, wydmuchując dym i wymachując zapałkami.

– A jakich więcej dowodów potrzeba? – zagrzmiał Stafford Parker. – Tu jest ta Biblia. Ona jest dowodem.

– Mogła zostać zgubiona przy jakiejś innej okazji – zasugerował Jan Bloem. – Mogła zostać ukradziona właścicielowi i rozmyślnie podrzucona na miejscu przestępstwa.

– Mam gdzieś pański angielski ze szkółki misyjnej! – zawołał Stafford Parker. – I nie interesują mnie pańskie teorie! Na okładce Biblii jest napisane, że należy do Pięta Steyna, a Pięt Steyn, jak każdy bardzo dobrze wie, jest pańskim kuzynem. A więc jeżeli skazany złodziej gdzieś się ukrywa, to musi być tutaj, z panem, pańską matką i resztą plemienia.

– A gdyby tutaj był – to co z tego? – zapytał Jan Bloem.

Stafford Parker popatrzył na niego z grymasem na twarzy.

– Jeżeli on tutaj jest, mój dobry panie Bloem, to jestem upoważniony do przysporzenia panu więcej kłopotów, niżby się pan spodziewał. Mam prawo aresztować pana, pańskiego kuzyna i każdego z tego obozowiska, kto udzielił zbiegowi jakiejkolwiek pomocy.

Barney wysunął się do przodu i oparł ręce na oparciu fotela pani Bloem. Starsza kobieta zadarła głowę do góry i spojrzała na niego z wyraźnym zaciekawieniem wypisanym na jej dobrotliwej, orangutaniej twarzy. Kiwała głową, że zgadza się z każdym słowem wypowiedzianym przez Barneya, chociaż wcale nie rozumiała po angielsku.

– Pański zbieg jest tutaj, panie Parker – powiedział. – Ale znajduje się pod moją opieką, a nie pana Bloema, i to ja jestem całkowicie odpowiedzialny za jego uwolnienie. Nikt z tutaj obecnych nie jest w to zamieszany.

Stafford Parker odwrócił się i wlepił w Barneya zdumione spojrzenie.

– Znam pana. Znam pańską twarz. Spotkałem pana wcześniej – powiedział głośno.

– Nazywam się Barney Blitz. Kiedyś spotkaliśmy się w Gong Gong. Nazwał mnie pan wtedy srałem.

– Aha – powiedział Stafford Parker szorstkim tonem, chociaż Barney zauważył, że był zmieszany.

– Pański złodziej diamentów, jak go pan nazywa – powiedział Barney – był bliski śmierci. Uwolnienie go było aktem humanitarnym. Uwolniłem go również dlatego, że chcę zaskarżyć pański wyrok – zgodnie z prawem i uczciwie, w sądzie i przed ławą przysięgłych składającą się z dwunastu osób.

– To absurd! – wykrzyknął Stafford Parker, wymachując ręką. – Już został skazany. Został wydany wyrok. Jeżeli wszyscy odwoływaliby się od moich wyroków, zapanowałby chaos.

– Pana również powinniśmy aresztować – wtrącił sinobrody członek magistratu z ostrym akcentem z okolic Lancashire.

– Tak, powinniśmy! – huknął Stafford Parker, chociaż było oczywiste, że nie ma na to specjalnej ochoty. Mieszkańcom Kimberley wystarczało, że sądzono i skazywano morderców, złodziei diamentów i szmuglerów. Inne przestępstwa, takie jak gwałt, przechowywanie zbiegów, pijaństwo były zbyt lekkie gatunkowo i nie opłacało się ich ścigać.

– Może mnie pan aresztować, jeżeli pan chce – zgodził się Barney. -Ale popełni pan jeszcze jeden błąd. Znam prawnika, który zgodził się występować w imieniu pana Havemanna, i jeżeli chce pan uchronić swoją reputację, powinien pan wysłuchać, co mamy do powiedzenia.

– Prawnika? Jakiego prawnika?

– Prawnika o uznanej reputacji i to już wszystko, co mogę powiedzieć.

– Blefuje pan – powiedział Stafford Parker. – Gra pan na czas, bo chce pan, żeby Havemann odzyskał siły. Jeżeli zgodzę się na pańską propozycję i wyznaczę datę przesłuchania, Havemann zwieje za granicę, jak tylko lepiej się poczuje.

Barney sięgnął do kieszeni i wyciągnął 212 funtów, które Harold Feinberg zapłacił mu za diamenty. Podniósł pieniądze do góry i powiedział:

– Tutaj jest więcej niż dwieście funtów. Może je pan zatrzymać jako kaucję.

Stafford Parker zmarszczył brwi, a jego pomocnik zaczął szeptać mu coś do ucha. Po chwili Parker odezwał się:

– Jeżeli wezmę pieniądze, to mogę zostać posądzony o przyjęcie łapówki. I dlaczego w ogóle mam się zgodzić na apelację? Jeżeli zgodzę się na nią, to przyznam się do błędu w pierwszej instancji.

– Być może mylił się pan, ale nie ze swojej winy – powiedział Barney. – Ale czy mógłby pan żyć ze świadomością, że skazał pan na śmierć niewinnego człowieka tylko z powodu swojego uporu, że nie chciał się pan zgodzić na apelację?

Stafford Parker naradził się ze swoim kompanem.

– Żądam utworzenia dobrej, solidnej ławy przysięgłych – powiedział. – Żadnych Griąua, żadnych obcych. I żadnych Amerykanów również.

– Bardzo dobrze – zgodził się Barney.

Parker zamilkł, z kwaśną miną rozmyślając nad propozycją Barneya. Jego doradca czekał na odpowiedź, nerwowo rozglądając się dookoła. W końcu Parker przemówił: