Выбрать главу

– W porządku. Jeżeli jest pan przekonany, że istnieją podstawy do wniesienia apelacji, to wysłucham pana.

– Czy weźmie pan pieniądze? – zapytał Barney. Stafford Parker potrząsnął głową.

– Może je pan schować. Jestem człowiekiem honoru i mam nadzieję, że pan również. – Podniósł do góry wyprostowany palec. – Jeżeli zagra pan nieuczciwie, panie Blitz, wypuszczę na pana swoje psy, które będą pana ścigać gdziekolwiek by się pan ukrył, w każdym zakątku Kolonii, aż w końcu dopadną pana i wyszarpią pańskie żydowskie wnętrzności.

– Nazywamy je kishkehami – uśmiechnął się Barney.

Stafford Parker obrócił się na pięcie i poszedł w kierunku zbocza. Tylko jego towarzysze odwracali się co kilka kroków i spoglądali na Barneya, Jana Bloema i na starą orangutanicę, która siedziała w swoim czerwonym fotelu między namiotami.

Jan Bloem włożył ręce do kieszeni swojego czarnego niedzielnego ubrania i spojrzał na Barneya z zainteresowaniem.

– Jest pan dzisiaj silny – powiedział z naciskiem. – Jak to się stało, że nagle stał się pan taki silny?

Barney wzruszył ramionami.

– Joel jest moim bratem. Myślę, że w końcu znalazłem cel, cel, którego nie miałem przedtem.

– Czy nie jest pan przypadkiem zakochany? – zapytał Jan Bloem.

Pani Bloem zakaszlała i wypluła brązową ślinę na trawę. Barney nie odpowiedział, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu.

Jan Bloem odwrócił głowę i jego wzrok spoczął na namiocie Natalii Marneweck.

– Rik Marneweck był moim bliskim, szczególnym przyjacielem – powiedział. – Kiedy umierał, przyrzekłem mu, że będę opiekować się wdową.

– Ja jej nie skrzywdzę – powiedział Barney. Jan Bloem wykrzywił twarz.

– Nie może składać pan takich obietnic. Nawet Jezus tego nie robił.

W sobotni wieczór chłopiec przyniósł wiadomość, że rozprawa odbędzie się w poniedziałek po południu, o trzeciej godzinie, i że Stafford Parker już wybrał ławę przysięgłych.

– Na pewno będą to sami protestanccy bigoci – powiedział Joel z niepokojem, siedząc w łóżku i trzymając na kolanach miskę z sosatie, którą przyrządziła dla niego Mooi Klip. Miał podkrążone oczy i ciągle był nie ogolony. Trochę polepszył mu się humor, chociaż nie przestawał mówić o ucieczce i zrobieniu fortuny w Zanzibarze, gdzie mógłby założyć plantację goździków, albo na Madagaskarze.

– Na to właśnie liczyłem – uśmiechnął się Barney.

– Liczyłeś na protestantów? Jednym z tych cholernych zarzutów, które wysunięto przeciwko mnie podczas pierwszego procesu, był zarzut, że jestem Żydem. Stafford Parker powiedział, że złodziejstwo mam we krwi. Oczywiście, próbowałem to ukryć. Wiesz, jacy oni tutaj są. Ale jeden z górników zapamiętał mnie ze statku, na którym pracowałem; on nim również płynął. Już samo to, że byłem Żydem, wystarczyło, żeby mnie rozciągnąć.

– Tym niemniej – powiedział cicho Barney – miałem nadzieję, że wybiorą protestancką ławę przysięgłych. Staną przed wyborem: albo uwierzyć czarnemu, albo zaufać białemu, nieważne, czy jest Żydem, czy nie. Postaram się wykorzystać drzemiące w nich uprzedzenia, żeby wybrali mniejsze zło.

Joel zjadł do końca sosatie i postawił miskę na podłodze przy swoim posłaniu.

– Zawsze uważałem, że masz głowę do interesów – powiedział. W jego głosie brzmiał podziw, ale i nutka zazdrości. – Teraz wiem, że powinienem nalegać, żebyś od razu ze mną wyjechał.

– A mama?

Joel dotknął powieki koniuszkiem palca, jak gdyby chciał strącić okruch winy do niej przyczepiony.

– Tak – powiedział. – Zapomniałem.

– Nie powinieneś siebie winić. To nie była twoja wina, ani moja.

– Być może. Ale ciągle ci się śni krew na dłoniach. A ja widzę w snach, jak wyglądała w dniu, kiedy wyjechałem.

Do namiotu weszła Mooi Klip i podniosła lampę, żeby skrócić knot.

– Joelu – upomniała go. – Czas spać.

– Jesteś jak matka – powiedział Joel z ironicznym uśmiechem. – Ta dziewczyna mówi mi, kiedy wstać, kiedy iść spać, kiedy umyć zęby. Karmi mnie, kąpie i traktuje jak swoją własność. Barney wstał.

– Jutro lepiej się poczujesz. A w poniedziałek będziesz zdrów jak ryba. Na pewno pokonasz Stowarzyszenie Górników.

– Kiedy masz się spotkać z twoim przyjacielem prawnikiem?

– Jutro, po mszy.

– Kościół? Wpuszczają Żydów do kościoła?

– Pana Barneya wpuszczą. Pana Blitza – nie. Joel przejechał palcami po zaroście.

– Mam nadzieję – oczywiście idzie mi tu wyłącznie o ciebie – że nie odkryją prawdy. Pogoniliby cię kopniakami do samego Kapsztadu.

Mooi Klip poprawiła Joelowi koc i wyszła razem z Barneyem przed namiot. Barney wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Pocałował ją, a ona przymknęła oczy i odwzajemniła pocałunek, szybko i delikatnie, jak gdyby chciała spróbować moskonfyt na jego ustach.

– Za dwa dni wracamy do Klipdrift – powiedziała.

– Kto wraca do Klipdrift?

– Jan Bloem, jego matka, my wszyscy. Rozmawiał już z Anglikami, z kopaczami. Teraz chce wracać do domu.

Barney dotknął jej policzka.

– A co ty zrobisz? Pojedziesz z nim do Klipdrift?

– Tam jest moja rodzina. Moja matka, mój ojciec, moi bracia.

– Wiem. Ale czy wrócisz? Mooi Klip opuściła głowę.

– A chcesz? – zapytała.

Barney zwilżył językiem usta. Kiedy leżał z Mooi Klip na trawie, kiedy kochali się, nawet przez chwilę nie pomyślał o komplikacjach, które mogłyby wyniknąć, gdyby związał się z kolorową dziewczyną. Była ładna, miała w sobie jakąś łagodność, która go fascynowała, chciał ją mieć blisko siebie, opiekować się nią. Ale żyli w Kolonii na Przylądku, a ona nie była czysta rasowo.

– Griqua mówią, – szepnęła Mooi Klip – że to, co czujesz w sercu, kiedy spotkasz kogoś po raz pierwszy – zostanie w tobie przez całe życie.

Barney spojrzał na nią i uśmiechnął się.

– Wiem. To motto, które Jan Bloem powiedział mi, kiedy odkrył, że jesteśmy kochankami. To i jeszcze kilka cytatów z Biblii.

– Ale jest coś złego. Uśmiechasz się, a w twoich oczach widzę, że cierpisz.

Miała rację. Barney czuł ból. Był zbliżony do tego, który odczuwał z powodu matki; i do tego, kiedy wypierał się swojego pochodzenia; ale teraz był dotkliwszy, jakby zapowiadał atak serca. I w gruncie rzeczy – to był właśnie atak serca.

Delikatność i erotyzm Mooi Klip nie miały znaczenia, nieważne, że mogłaby się okazać wspaniałą żoną – była z plemienia Griąua i gdyby się z nią ożenił albo chociaż zamieszkał z nią, to zaprzepaściłby wszelkie szansę zrobienia fortuny w jakimkolwiek biznesie w Kolonii. Spotkał już wcześniej takich ludzi, którzy ożenili się z Murzynkami albo tylko z nimi mieszkali. Byli całkowicie pozbawieni złudzeń, że coś w życiu osiągną. Byli załamani i klepali biedę na obrzeżach białej społeczności. Byli sprzedawcami, sprzątaczami albo służącymi. Biali, ale odrzuceni przez społeczeństwo.

Gdyby Barneyowi udało się zdobyć taką dziewczynę jak Agnes Knight, ożenić z nią i zdobyć przyjaźń jej ojca, przyszłość rysowałaby się bardziej obiecująco. Taka dziewczyna jak Agnes pomogłaby mu zdobyć zaufanie społeczeństwa. I nie było ważne, czy jej ojciec, pracując w Kapsztadzie, wykorzystywał jakieś szarlatańskie sztuczki, wykonując swój zawód: tutaj, w Kimberley, był białym, elegancko wyrażającym się dżentelmenem, a do tego sekretarzem bilardu w klubie Kimberley. Mooi Klip wywarła na Barneyu silne wrażenie, ale nie był jeszcze ślepy ani głuchy, żeby nie zauważyć, co naprawdę liczyło się w kolonialnych kręgach towarzyskich. Mooi Klip mogła doprowadzić do jego upadku. Agnes Knight mogła spowodować, że byłby bogaty.