Выбрать главу

Garth Steinman zarechotał głośno.

– Lubię pański styl, panie Ransome. Ale oczywiście pan, jako potencjalny bogacz, może sobie pozwolić, ażeby mieć styl.

Poszli do biblioteki. Dziewczyny z blond włosami tym razem nie było. Natomiast przy oknie, stał barczysty mężczyzna około pięćdziesiątki, palący cygaro. Miał na sobie czarny surdut oraz spodnie z lampasami. Jego małpia twarz sprawiała wrażenie ciągle rozbawionej. Pod nosem jeżył się gruby wąs.

– Panie Ransome – powiedział Garth Steinman – przedstawiam panu Herr Alberta Ballina. Być może słyszał pan o Herr Ballinie, jest dyrektorem linii Hamburg-Ame-rika. Jest również bliskim przyjacielem Kaisera i właśnie dlatego dzisiaj tu przyjechał.

Herr Ballin posunął się o krok do przodu. Jedną rękę trzymał w kieszeni, a w drugiej dzierżył cygaro. Popatrzył przez chwilę na Petera, opuścił powieki, żeby ochronić oczy przed dymem i powiedział:

– Widziałem pański diament, panie Ransome, i przedstawiłem panu Steinmanowi swoją ofertę. Zamierzam sprezentować go Kaiserowi na urodziny.

– Cóż, jestem pewien, że Kaiser będzie zachwycony – powiedział Peter z wahaniem. – Czy oferta jest uczciwa, panie Steinman?

– Trzy miliony siedemset pięćdziesiąt tysięcy – uśmiechnął się Steinman. – Trzy miliony płatne w gotówce w dwóch ratach, przez londyński bank. Pozostała kwota w papierach wartościowych linii Hamburg-Amerika.

Albert Ballin usiadł w małym fotelu i skrzyżował mięsiste nogi.

– Chyba nie odmówi mi pan, panie Ransome? Mówią, że zawsze dostaję to, czego chcę. Moi wrogowie nazywają tę cechę „ballinizmem".

– Zachęcam pana do przyjęcia oferty – powiedział Steinman. – Wątpię, czy znajdziemy hojniejszego klienta od Herr Ballina.

Peter pomyślał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.

– Oferta wydaje się uczciwa. Oczywiście, jeżeli Herr Ballin będzie usatysfakcjonowany.

Albert Ballin pokiwał głową.

– Jestem bardziej niż usatysfakcjonowany. To jeden z największych skarbów na ziemi.

– Pewnie będziesz chciał go najpierw zbadać? – zapytał Steinman.

– Myślę, że mogę ci zaufać – Ballin roześmiał się. – Zresztą zawsze mogę go wrzucić do szklanki z czystym likierem miętowym, prawda? To niezawodny test na diamenty.

Garth Steinman powiedział:

– Możesz go wrzucać, w co tylko zapragniesz. A powinienem cię ostrzec, że test z likierem miętowym, to nic innego jak tylko jedna z tych romantycznych bzdur. Mówi się, że kiedy diament zanurzysz w likierze miętowym, pokaże się w pełnej krasie ze względu na właściwości załamywania światła, podczas gdy kamień syntetyczny nie zmieni swojej barwy. Problem polega na tym, że w dzisiejszych czasach syntetyki również załamują światło. Nie chciałbym, żebyś się wygłupił.

– W porządku – powiedział Herr Ballin. – Przeprowadzę testy. Panie Ransome, jeżeli jest pan zadowolony z ceny, to rano porozmawiam z moimi bankierami.

– Do ceny nie mam zastrzeżeń – powiedział Peter. – Zastanawiam się jedynie nad przyszłym losem diamentu.

– Losem? – zdziwił się Herr Ballin.

– Zastanawiam się, czy to dobrze, że brylant będzie prywatną własnością Kaisera oraz niemieckiej monarchii.

Garth Steinman podszedł do biurka, na którym na małej, białej, aksamitnej poduszeczce leżał diament, i wziął go do ręki.

– Powinien pan zrozumieć, panie Ransome, że diamenty, nawet w większym stopniu niż ludzie, mają swoje przeznaczenie. Cokolwiek by ich właściciele zrobili, i tak znajdą swoje miejsce w historii. Jeżeli ten diament nie będzie szczęśliwy u Kaisera, to u Kaisera nie zostanie. Nie bardzo rozumiem, dlaczego się pan martwi. Jest pan teraz zamożnym człowiekiem i może pan robić wszystko, na co ma ochotę. Nie zdziwiłbym się, gdyby zaczął pan jeździć na wyścigach samochodowych swoimi własnymi samochodami.

– Tak – powiedział wolno Peter. Złapał się na tym, że przez cały czas patrzył na diament. Błyszczał tak mocno, że wcale nie miał ochoty go stracić. Garth Steinman natychmiast domyślił się, co czuł, odgadł to z jego twarzy. Mocno złapał go za ramiona. – Nigdy nie dostanie pan lepszej ceny, przyjacielu. I proszę mi wierzyć, diamenty lepiej czują się w rękach tych, których na nie stać. Innym przynoszą nieszczęście i pecha.

– Sehr philosophisch - uśmiechnął się Herr Ballin. Peter po raz ostatni wziął diament do ręki. Tyle dla niego znaczył, więcej niż Herr Ballin i Garth Steinman mogli zrozumieć. Utożsamiał miłość jego ojca i matki, był ostatnim niewzruszonym wspomnieniem uczucia, dzięki któremu on, Peter Ransome, istniał, jego osobistych lęków i ambicji, które jedynie mógł przewidzieć.

– Bardzo dobrze – powiedział w końcu i położył diament z powrotem na biurku. Pożegnał się z Herr Ballinem i Garthem Steinmanem i wyszedł pośpiesznie z domu, nie mówiąc ani słowa.

Jeszcze tego samego dnia stał nad Tamizą przy nabrzeżach Chelsea, obserwując zachodzące słońce. Wrzucał monety do rzeki, ponieważ teraz był człowiekiem, który mógł sobie na to pozwolić; każda moneta, która z pluskiem wpadała do wody, przez ułamek sekundy była swego rodzaju diamentem oświetlonym słońcem.

Nigdy w życiu nie czuł się taki samotny.

Część pierwsza

Kiedy Barney wspiął się po schodach na górę i stanął przed drzwiami swojego mieszkania, ze środka usłyszał głos matki. Łkała, wyzywała, uderzała drewnianą chochlą w garnki i naczynia. Furia, błaganie o litość, łzy oraz czysty nonsens wymieszane w jednym garnku. Tak było zawsze. Wystarczyło, żeby stracić cały szacunek należny matce. A gdyby teraz wszedł ojciec? Co powiedziałaby? „Dlaczego nie mam takich synów, jakich mają inne kobiety – synów, którzy szanują swoje matki? Chyba nie macie pojęcia o tym, jak cierpiałam, rodząc takich dwóch urwisów jak wy? Czy to jest właśnie nagroda za to?"

Barney wyciągnął mosiężny klucz z kieszeni swojej ciemnej kamizelki. Był przyczepiony do długiego, pięknego łańcuszka. Zawahał się przez chwilę, a później, z rezygnacją, otworzył drzwi. W matowe szyby okien na półpiętrze stukały krople deszczu, jak gdyby jakiś pesymistycznie nastawiony do życia Romeo ciskał w nie garściami żwiru. Barney ponownie zawahał się, po czym popchnął drzwi. Przewiew przyniósł ze sobą duszący zapach pomidorów z przypalonego gulaszu, który zmieszał się z wilgotnym wieczornym powietrzem. Barney dotknął mezuzah, która wisiała na futrynie, i wszedł do środka.

Na ścianie, obok kołka, na którym powiesił swój płaszcz, znajdował się staloryt przedstawiający Drensteinfürt w Westfalii, w Niemczech. Był brudny i gdzieniegdzie z plamkami rdzy. Barney dotknął go w taki sam sposób jak to zwykł robić ojciec.

Pani Blitz była w kuchni; przypominała jednoosobową orkiestrę, waląc chochlą w zlewozmywak, szafki oraz wiszące w rzędzie metalowe patelnie. Jej włosy były w nieładzie, jak gdyby przeleciał przez nie huragan. Garnek z gulaszem dymił niemiłosiernie na rozgrzanej płycie pieca, na podłodze walały się kawałki warzyw.

– Poczekajcie tylko! – zaskrzeczała. – Poczekajcie tylko, jak odejdą wasi przyjaciele, kiedy skończą się pieniądze i nikt was już nie będzie kochał! – Po czym uderzyła chochlą w cedzak, później w drzwi, a na końcu w nieduży półmisek, który leżał w zlewozmywaku. – Mówicie o wdzięczności! Mówicie o obowiązkach! Czy to się nazywa wdzięczność? Czy to się nazywa obowiązek? Riboyne Shel O'lem!

Barney zamknął za sobą drzwi. Matka krzyczała dalej:

– I nawet nie próbujcie do mnie przychodzić! Nigdy nie przychodźcie do mnie żebrać o pieniądze! – Nagle urwała w pół słowa, wydając przy tym dźwięk łudząco podobny do zgrzytu zamka – była teraz cicha, zaskoczona, stała wyprostowana i sztywna, jak gdyby zamieniła się w słup soli, jak gdyby ujrzała nie jego, Barneya, ale samego Tateh, ojca Barneya, który wrócił z cmentarza, uśmiechając się po swojemu i głaszcząc wąsa, ubranego w swój najlepszy garnitur.