Выбрать главу

Pan Knight wstał i powiedział:

– Żałuję, ale pan Havemann przestał już być moim klientem, panie Parker. Nie sądzę, abym mógł przyjąć odpowiedzialność za jego zachowanie w przyszłości.

– Czy jest na tej sali ktoś, kto mógłby to zrobić? – zapytał Stafford Parker.

Barney zawahał się. Od samego początku rozprawy unikał spojrzenia Stafforda Parkera, ponieważ Stafford Parker wiedział, że jest Żydem. Gdyby teraz wstał i przyjął odpowiedzialność za brata, pan Knight również by się o tym dowiedział, a to oznaczałoby koniec umizgów do Agnes, i już nigdy nie dostałby się do klubu Kimberley.

– Jeżeli nikt nie poręczy za pana Havemanna, zawsze mogę zmienić zdanie – powiedział Stafford Parker. – Każę go wychłostać, a jego działka zostanie skonfiskowana.

Barney podniósł wzrok. Stafford Parker uśmiechał się do niego i nagle Barney zdał sobie sprawę z tego, jaka będzie cena wolności Joela. Stafford Parker nie dlatego został wybrany na prezydenta Republiki Poszukiwaczy Diamentów, że był ślepy i pompatyczny. Wiedział, kim był Joel i dlaczego Barney go uwolnił, a teraz chciał, żeby Barney wstał i wobec wszystkich mieszkańców Kimberley przyznał się, że jest Żydem.

W piątym albo szóstym rzędzie Barney zauważył Harolda Feinberga w tropikalnym hełmie na głowie; patrzył gdzieś w bok. A może Harold miał rację? Może nie powinien wypierać się swojej wiary i swojego pochodzenia? A może to, że był Żydem, oznaczało, iż przeznaczenia nie można było uniknąć?

Nagle daleko w tłumie Barney dostrzegł Mooi Klip. Ubrana była w czerwoną sukienkę i czerwony kapelusz z piórkiem. Stała obok jednego ze swoich kuzynów – wysokiego, ponurego mieszańca w czarnym pogrzebowym garniturze i czarnym, zwiotczałym krawacie. Nie pomachała w jego kierunku, nie dała mu żadnego znaku, że go widzi, ale wydawała się czekać z wielką cierpliwością na zakończenie procesu.

Barney podniósł rękę do góry i powstał.

– Ja poręczę za pana Havemanna – powiedział.

– Nie słyszę – odparł Stafford Parker. – Proszę mówić głośniej.

– Powiedziałem, że poręczę za pana Havemanna.

– Pan? A kim pan jest? Proszę się przedstawić.

– Pan wie, kim jestem, panie Parker. Spotkaliśmy się w Gong Gong.

– A, tak – powiedział Stafford Parker. – Ale przysięgli nie spotkali pana w Gong Gong. Tylko ja i do tego prywatnie.

Barney zaczerpnął powietrza. Pot zalewał mu oczy, spływał po karku pod koszulę. Otaczały go różowe twarze i gapiące się w niego oczy, przypominające świeżo złowione krewetki.

– Pochodzę z Oranjerivier, gdzie prowadzę farmę hodowlaną. Znam pana Havemanna od kilku lat. Prawdę mówiąc, znam go ze Stanów Zjednoczonych.

– Aha – powiedział Stafford Parker. – A więc jesteście kumplami Amerykanami?

– Właśnie tak, proszę pana.

– Czy zna pan reputację pana Havemanna ze Stanów Zjednoczonych? Czy był uczciwy? Czy był człowiekiem honoru?

– Och, tak, sir – powiedział Barney, wycierając pot z twarzy.

– A jego życie prywatne? Godne szacunku? Czy był religijny?

– Był bardzo pobożny, panie Parker.

– No cóż, przyjmuję pańskie poręczenie – powiedział Stafford Parker. – Jestem pewien, że będzie pan godnym strażnikiem. Ale jakich gwarancji może pan udzielić sądowi, że będzie się zajmował panem Havemannem na dłuższą metę? Czy możemy być pewni, że będzie pan wykonywał swoje obowiązki odpowiednio długo?

– Ma pan moje słowo – powiedział Barney krótko.

– Aha, pańskie słowo.

– Czy nie wierzy pan memu słowu?

– Nie mam powodu, żeby nie wierzyć. Choć z drugiej strony, nie mam powodu, żeby wierzyć. W Kimberley jest wielu mężczyzn, którzy żyją szybko i lekkomyślnie.

– Próbuje mnie pan zapędzić w kozi róg, panie Parker – powiedział Barney.

– Próbuję jedynie ustalić, czy jest pan człowiekiem godnym zaufania – stwierdził Stafford Parker, gładząc się po brodzie z satysfakcją. – Panie…?

Zapadła cisza tak gęsta jak miód. Wszyscy patrzyli na Barneya, nie wyłączając pana Knighta, czekając, aż dokończy zdanie wypowiedziane przez Stafforda Parkera.

Barney zamknął oczy. Słony pot gryzł go w źrenice jak łzy. Po chwili otworzył oczy i powiedział:

– Blitz. Nazywam się Blitz. A prawdziwe nazwisko pana Havemanna brzmi również Blitz. Jesteśmy braćmi. To chyba wystarczy, żeby rozwiać czyjekolwiek wątpliwości, że jestem osobą, której zależy na jego szczęściu.

Zapanował rozgardiasz, ale Stafford Parker wkrótce uciszył zebranych.

– Jestem szczęśliwy, że pan Havemann, czy też pan Blitz, skoro wiemy już, jak się nazywa, został oczyszczony z zarzutu kradzieży diamentów. Jestem również szczęśliwy, że będzie pod nadzorem bliskiego i zainteresowanego jego szczęściem krewniaka tej samej religii i tego samego pochodzenia. Panie przewodniczący, czy ława przysięgłych ma odmienne zdanie w tej materii?

Wstał wysoki jasnowłosy Anglik i powiedział:

– My, my, my jesteśmy szczęśliwi z powodu pańskiej decyzji, panie Parker. My, my, my dziękujemy panu Knigh-towi za wspaniałe wystąpienie.

Stafford Parker uderzył młotkiem po raz ostatni.

– Ława przysięgłych zostaje rozwiązana. Dziękuję, panowie.

Joel złapał Barneya za rękę. Jego twarz błyszczała od potu.

– Mój Boże, Barney, udało się. Panie Knight, bardzo panu dziękuję. Nie wiem, co mam powiedzieć.

Pan Knight wstał sztywno i z przesadną dokładnością umieścił kapelusz na głowie.

– Wygląda na to, że rezultat był z góry przesądzony – powiedział chłodnym tonem. – Wygląda na to, że pan Parker już wcześniej zmienił zdanie.

– Nie sądzę – powiedział Barney. – Był pod wrażeniem pańskiego wystąpienia.

Pan Knight spojrzał na Barneya z pogardą.

– Żałuję, że nie mogę odwzajemnić się tym samym.

– Panie Knight… – zaczął Barney, ale pan Knight podniósł dłoń do góry, żeby go uciszyć.

– Rozumiem, dlaczego mnie pan oszukał – warknął. – Jest pan Żydem i zdaję sobie sprawę, że wielu Żydów odczuwa zazdrość i frustrację, co z kolei powoduje, że próbuje wedrzeć się do chrześcijańskiej społeczności. Ale fakt pozostaje faktem: pan skłamał; pan zalecał się do mojej córki, udając, że jest dobrą partią; i jest pan Żydem. A ja nie zadaję się z Żydami, moja rodzina nie zadaje się z Żydami i mogę pana zapewnić, że nigdy nie będzie żydowskiego członka klubu Kimberley.

– Agnes mnie lubi – powiedział Barney. – Nie może pan zaprzeczyć.

– Lubi się także psa, dopóki nie ugryzie – odparł pan Knight.

– Chciałbym w dalszym ciągu ją adorować – nalegał Barney.

Pan Knight zrobił surową minę.

– To nie wchodzi w rachubę. Adorować? A w jakim celu?

– Czy miłość nie jest celem samym w sobie?

– Miłość? Phi! Agnes nie kocha pana. Pan również jej nie kocha. Stanowczo nie pozwalam. A teraz muszę już iść. Zrobiłem z siebie durnia. Myślę, że jak na jeden dzień, to wystarczy.

– Pańskie honorarium? – krzyknął za nim Barney z wściekłością.

Nie odwracając się, pan Knight pomachał lekceważąco ręką.

– Nie chcę honorarium. Tego, co musiałem dzisiaj znieść, nie zrekompensują pieniądze.

– Ale pan wygrał!

Pan Knight zatrzymał się i cofnął kilka kroków.

– Nie ja wygrałem, głupcze. Stafford Parker wygrał. Moim kosztem, a zwłaszcza twoim.

Barney patrzył, jak pan Knight wziął Agnes pod ramię i idąc szybkim krokiem, ciągnął ją za sobą, oddalając się od placu. Agnes nie odwróciła się, nie spojrzała na Barneya ani razu. Sposób, w jaki trzymała głowę, świadczył, że jest pełna pogardy i pretensji. Agnes przyciskała udo pod stołem do Żyda; nieprędko to sobie wybaczy, ani jemu.