Na placu przenoszono krzesła i zwijano markizy, a kilku czarnuchów zamiatało. Barney stał oświetlony promieniami zachodzącego słońca, trzymając w ręce kapelusz.
– Przepraszam – powiedział Joel.
– Nie przejmuj się – odparł Barney, kręcąc głową. – Ja sam zdecydowałem, żeby powiedzieć im, że jesteś moim bratem. Jestem z ciebie dumny, Joelu, i wkrótce będziemy bogaci, na przekór tym wszystkim chrześcijanom.
Z przeciwnej strony placu wolnym krokiem szła w ich kierunku Mooi Kup. Stanęła kilka kroków od nich i czekała.
– Mooi Klip – powiedział Barney tak cicho, że prawie go nie słyszała.
Podeszła bliżej i wtedy zauważył, że po policzkach płyną jej łzy.
– Teraz rozumiem – powiedziała ze współczuciem. Barney podniósł głowę do góry i spojrzał na bezchmurne, błękitne niebo.
– Teraz rozumiem wszystko – dodała. – Przykro mi.
Po uniewinnieniu Joela, Barney spędził w Kimberley jeszcze dwa dni. Później, podczas gdy Joel ponownie zarejestrował swoją działkę na dwie osoby i zaczął przygotowywać ją, żeby można było wydobywać z niej diamenty, Barney wziął Donalda i Mooi Klip i pojechał do Oranjerivier, aby zawieźć Monsarazowi jego pieniądze i powiedzieć mu, że rezygnuje z pracy na farmie w Derdeheuwel.
Gdy jechali powozem wzdłuż brzegów Orange, niebo rozświetlały błyskawice suchej burzy, a wysoka trawa wściekle falowała na wietrze, przypominając wzburzone morze. W końcu dotarli do alei topolowej i Donald poluźnil koniom lejce, tak że mogły kłusować do domu swoją własną ścieżką.
– Czuję, że wydarzyło się tutaj coś złego – powiedział Donald, gdy wjechali na podwórko.
Barney zszedł z wozu i rozprostował kości. Miał przeczucie, że Donald ma rację. Farma wyglądała na podupadłą i opuszczoną, jak pierwszego dnia, kiedy on, Donald i Si-mon de Koker przyjechali tutaj po długiej podróży. W stajniach nie było koni; wrota od obory stały otwarte na oścież; wyglądało na to, że stodoły zostały zniszczone przez ogień.
– Czuję upiora – powiedziała Mooi Klip zdenerwowanym głosem, nie schodząc z powozu. Miała na sobie szary płaszcz podróżny i kapelusz z piórami, który Barney kupił dla niej w Kimberley, w sklepie Madame Franceski. Dziwnym sposobem wyglądała bardziej hotentocko, kiedy ubierała się po europejsku.
Donald przywiązał konie do barierki przy stajni i poszedł razem z Barneyem w kierunku domu. Frontowe drzwi były otwarte, a zasłona leżała na deskach werandy.
– Gdzie Murzyni? – chciał wiedzieć Barney. – Gdzie jest Adam Hoovstraten?
Donald wsadził dwa palce do ust i przeraźliwie zagwizdał. Poczekał chwilę, ale nikt się nie pojawił. Za budynkami farmy, na pobliskich pagórkach, stały drzewa, które wyglądały, jak gdyby znaczyły koniec świata. Barney powiedział:
– Może Monsaraz zrezygnował?
Barney ostrożnie wszedł na werandę i zajrzał do środka domu przez uchylone drzwi. Korytarz pokryty był kurzem i źdźbłami słomy, a tuziny pustych butelek walały się po dywanie.
– Monsaraz?! – zawołał.
Okrzyk odbił się przytłumionym echem, jak gdyby ściany obite zostały płótnem.
Mając za plecami Donalda, poszedł korytarzem w kierunku pokoju Monsaraza. Dopiero teraz poczuli smród; wstrętny, drażniący odór śmierci. Z trudem przezwyciężyli chęć" ucieczki, ale nie było wyjścia.
– Czujesz? – zapytał Barney.
Donald, z nagle poszarzałą twarzą, kiwnął głową.
Podnosząc z ziemi laskę, Barney popchnął drzwi od sypialni Monsaraza. Nie musiał wchodzić do środka, żeby zobaczyć, co się stało; żaluzje, którymi Monsaraz zazwyczaj zasłaniał okno, zostały wyłamane z ram okiennych, przez co promienie słoneczne oświetlały łóżko.
Monsaraz został porąbany na kawałki. Ściana za łóżkiem była poplamiona sczerniałą krwią. Głowa leżała w pewnej odległości od tułowia, pod jakimś dziwnym kątem. Jego biały garnitur był sztywny od zaschniętej posoki. Miał rozpiętą kamizelkę na rozbebeszonym brzuchu. Został również wykastrowany – prawdopodobnie na samym początku, zanim zadano pozostałe ciosy, przez co chutliwy pies z Derdeheuwel cierpiał przed śmiercią niewyobrażalne męki.
– Zazdrosny mąż – zauważył lakonicznie Donald. – Mówiłem mu dwa albo trzy razy, żeby uważał na siebie.
– Mój Boże – wyszeptał Barney.
Wyszli na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza. Barney chwiał się na nogach, jak gdyby był pijany. Oparł ręce na barierce werandy, żeby złapać równowagę. Mooi Klip, która ciągle siedziała w powozie, spojrzała na niego z ciekawością.
Kiedy poczuł się lepiej, podszedł bliżej.
– Nie żyje. Zamordowany. Ktoś porąbał go na kawałki.
– Co teraz zrobisz? – zapytała Mooi Klip.
– Nie wiem, nie znam jego znajomych ani krewnych. Nawet nie wiem, gdzie trzymał pieniądze.
– Ale farma… czy farma jest teraz twoja?
– Nie jestem pewien. Musimy przejrzeć papiery i zobaczyć, czy nie zostawił testamentu.
Podszedł do nich Donald. Zdjął płaszcz i podwinął rękawy od koszuli.
– Pochowam go – powiedział zdecydowanym głosem.
– Jesteś pewien, że chcesz? Ja nie wiem, czy wszedłbym po raz drugi do tego domu.
– Byłem przewodnikiem, pamięta pan? Wiele razy podróżnicy umierali, a ja ich zakopywałem. Widziałem gorsze rzeczy.
Donald wyciągnął resztki Monsaraza z sypialni, a Barney i Mooi Klip poszli do saloniku, gdzie Monsaraz trzymał stosy dokumentów i rachunków. Mooi Klip podniosła z podłogi zdjęcie ładnej francuskiej aktorki, wydarte z jakiegoś magazynu, i zapytała:
– Ten Monsaraz był samotny?
– Miał mnóstwo kobiet – ale, tak, myślę, że był samotny, alav ha-sholom.
Zamilkli, wsłuchując się w głuche uderzenia pięt Monsaraza ciągniętego przez Donalda. Barney zapytał:
– Czy mogłabyś zrobić herbatę? Kuchnia jest tam.
Usiadł przy biurku Monsaraza i zaczął przeglądać dokumenty. Leżały tam sterty rachunków, papierów potwierdzających kredyty zaciągnięte w Banku Kredytowym w La Corunie; stosy listów oraz nie dokończony pamiętnik pisany po portugalsku. Były tam podniszczone niemieckie magazyny ilustrowane ze zajęciami korpulentnych Murzynek z buszu, kopulujących z osłami, oraz małe, czarne pudełko, z wieczkiem obciągniętym jedwabnym materiałem, zawierające niezliczoną liczbę rachunków.
Mooi Klip weszła do pokoju w momencie, kiedy Barney próbował otworzyć lewą dolną szufladę biurka. Wydawało się, że wypchana jest papierami, przez co trudno ją było ruszyć.
– Barney – powiedziała Mooi Klip takim głosem, że natychmiast się wyprostował i na nią spojrzał. Ręce przyciskała do twarzy, a jej oczy błyszczały, jak gdyby miała gorączkę.
Trzęsąc się, usiadła na zakurzonej kanapie, a Barney poszedł do kuchni. Na stole stały trzy filiżanki, czajniczek oraz otwarta puszka z Lapsang Souchong. Barney rozejrzał się dookoła i zmarszczył brwi, nie mogąc znaleźć tego, co ją tak poruszyło. Kiedy udał się w kierunku zacienionej wnęki zmywalni, w miednicy zauważył wystającą zakrwawioną rękojeść maczety.
Podszedł bliżej i zatrzymał się. Oprócz maczety leżały tam jeszcze zakrwawione genitalia Monsaraza.
Barney wrócił do saloniku.
– Przepraszam – powiedział. – Nie wiedziałem. Naprawdę przepraszam. Wypijesz drinka? Gdzieś tutaj powinna być whisky.
Mooi Klip potrząsnęła głową.
– Już czuję się lepiej. To był szok. Nie wiedziałam, co to jest, dopóki nie podeszłam bliżej.
Z dworu dochodziły ich przytłumione uderzenia motyki, którą Donald kopał grób dla Monsaraza w ubitej ziemi. Barney ponownie usiadł za biurkiem i szarpnął szufladę tak mocno, jak tylko potrafił. Otworzyła się ze zgrzytem i spadła na dywan.