Выбрать главу

– Mój Boże – powiedział Barney, zanurzając dłoń w zawartości.

– Co tam jest? – zapytała Mooi Klip. – Pieniądze?

– Pieniądze? Brytyjskie pięciofuntowe banknoty, setki! Wepchnięte do szuflady jak jakieś śmieci. Muszą tutaj być tysiące funtów!

Mooi Klip podeszła bliżej i stanęła obok niego, opierając rękę na jego ramieniu.

– A więc jesteś teraz bogaty – powiedziała. Barney grzebał w szufladzie, wyciągając coraz więcej pieniędzy. Z kilkoma banknotami podszedł do okna, sprawdzając, czy nie są fałszywe. Wszystkie miały znak wodny Mennicy Królewskiej, a więc były prawdziwe.

– Musi tutaj być dziewięć albo dziesięć tysięcy funtów. Może więcej. Niewiarygodne.

– Co z nimi zrobisz? – zapytała Mooi Klip. Barney wyprostował jeden z pomiętych banknotów na kolanie. Myślał przez chwilę, po czym opuścił głowę.

– Nic – odparł. – Nie są moje.

– Ale one są twoje! Czyje mogą być, jeżeli nie twoje? Monsaraz nie żyje!

– Monsaraz je ukradł albo zdefraudował. Tak samo nie należały do niego, jak i teraz do mnie. Jak sądzisz – dlaczego młody, bystry mężczyzna ukrywał się w takim miejscu jak Oranjerivier? Krył się przed ludźmi, których obrabował.

– Ale kto o tym wiedział? – nalegała Mooi Klip. – Nikt nie wie, że pieniądze są tutaj. Gdyby wiedzieli, to przyszliby, żeby je zabrać. Nawet człowiek, który zabił Mon-saraza, ich nie wziął.

Barney rzucił wyprostowany banknot na stertę pozostałych.

– Człowiek, który zamordował Monsaraza, był nikim więcej jak tylko zazdrosnym czarnuchem. A czarnuch nie jest człowiekiem – pamiętasz? Biedak, prawdopodobnie nigdy nie widział pięciofuntowego banknotu. Poza tym – przypuszczam, że jak tylko zrobił to, po co przyszedł, natychmiast uciekł, gdzie pieprz rośnie. Chciał krwi, nie pieniędzy.

Mooi Klip zmarszczyła brwi.

– Zostawisz pieniądze tutaj, dla kogoś innego? Barney złapał ją za rękę.

– W tym tygodniu czegoś się dowiedziałem – powiedział. – Dowiedziałem się, że nie ma sensu udawać, że jestem kimś innym niż Żydem.

Potrząsnęła głową.

– Nie rozumiem ciebie.

– Sam siebie nie rozumiem. Kiedy jechałem przez Great Karoo do Oranjerivier, postanowiłem, że moją religię zostawię hen, za sobą. Myślałem, że nie pomoże mi tutaj przetrwać. Nie wierzę, żeby rabbi z Nowego Jorku wiedział, co oznacza szukanie fortuny w tak dzikim kraju jak ten.

Kopnął szufladę wypełnioną pięciofuntowymi banknotami.

– Nie wierzę również, że komukolwiek, kto nie jest gojem, uda się w tym kraju wzbogacić. Czy będąc Żydem, mogę się zaprzyjaźnić z ludźmi typu Stafforda Parkera? Jak dostać się do klubu w Kimberley? Jak mogę zalecać się do Agnes Knight?

Mooi Klip głaskała go po ręce i nie odzywała się.

– Udawanie, że nie jestem Żydem, nie zdało egzaminu – ciągnął dalej Barney. – Nie ukryjesz faktu, że jesteś Żydem. Ani zakładając maskę, ani zmieniając nazwisko, ani kłamiąc. Jedyne, co mogę zrobić, to zdobyć więcej pieniędzy. Zdobyć tyle pieniędzy, że będę najbogatszym Żydem w Kolonii.

– Ale co zrobisz z tymi pieniędzmi? – dopytywała się Mooi Klip.

Barney westchnął.

– Prawdopodobnie odszedłem zbyt daleko od Boga, żeby bez żadnych problemów powrócić – powiedział. – Ale dalej już nie odejdę.

Mooi Klip wyszła, a Barney kończył przeglądanie zawartości biurka Monsaraza. W końcu na samym dnie jednej z szuflad znalazł to, czego szukał – akt własności Derdeheuwel. Schował dokument do kieszeni płaszcza, wytarł ręce i wyszedł na podwórko poszukać Mooi Klip oraz Donalda.

– Znalazłem dokumenty – powiedział. – Myślę, że farma jest moja po tym wszystkim, co dla niej zrobiłem. Prawdopodobnie wydzierżawię ją.

– Jeżeli zgodzi się pan poczekać pół roku na pieniądze, to ja ją wezmę w dzierżawę. Znajdę Adama Hoovstratena i razem będziemy na niej pracować.

– Chcesz tutaj zostać? Donald uśmiechnął się krzywo.

– Myślę, że już najwyższy czas, żebym przestał podróżować, panie Blitz. Podróże mają zły wpływ na duszę człowieka. Poza tym mam kilka dobrych sióstr w Oranjerivier.

– Upewnij się, czy nie mają zazdrosnych mężów. Donald rozejrzał się dookoła.

– Pochowałem pana Monsaraza z tyłu obory, panie Blitz. Czy chce pan pomodlić się na jego grobie?

Barney potrząsnął głową.

– Idź do salonu i przynieś szufladę z pieniędzmi. Donald spojrzał na Mooi Klip.

– Jak pan każe, panie Blitz.

Barney i Mooi Klip poszli wolnym krokiem w kierunku grobu Monsaraza – był nim niewielki kopczyk usypany z suchej ziemi, bez krzyża, bez żadnej informacji o tym, że spoczywa tutaj syn pana i pani Monsarazów, który przeżył życie pełne strachu, upodlenia, zalewając się codziennie alkoholem. Barney zdjął kapelusz, a Mooi Klip wymamrotała modlitwę, której nauczyła się w szkółce misyjnej.

Przyszedł Donald z szufladą. Pięciofuntowe banknoty szeleściły na wietrze, a kilka z nich wypadło na podwórko. Donald położył szufladę przy grobie i stanął obok.

Barney przyklęknął na jedno kolano, wyjął pudełko zapałek i jedną zapalił. Cienki papier natychmiast się zajął, a po kilku sekundach szuflada stanęła w płomieniach. Banknoty pięciofuntowe skręcały się, czerniały, a delikatny popiół unosił się w powietrzu.

– Mam nadzieję, że teraz będzie spoczywał w pokoju – powiedział cicho Barney i nie czekając na Mooi Klip, oddalił się.

Barney ciągle jeszcze miał 212 funtów, które dostał od Harolda Feinberga za diamenty, ponieważ te pieniądze zatrzymał dla siebie. Kiedy wrócił razem z Mooi Klip do Kimberley, prawie wszystko wydał na dwupokojową drewnianą chatę, która stała niedaleko działek, po wschodniej stronie głównej ulicy. Od spółki zajmującej się sprzedażą narzędzi górniczych kupił również kilofy, łopaty oraz kołowrót. Wiedział, jak głębokie są niektóre z działek, i zdawał sobie sprawę, że za jakieś cztery albo pięć tygodni będą musieli z Joelem wydobywać żółtą ziemię za pomocą wiadra i liny.

Zatrudnił sześciu nowych czarnych robotników i obiecał im premię za każdy znaleziony przez nich diament o wadze powyżej pięciu karatów. Murzyni tworzyli dziwaczną grupę. Jeden z nich miał tylko jedną rękę, ale tak zręcznie używał swojego kikuta, że zawartość każdej łopaty precyzyjnie trafiała na taczkę stojącą w odległości dziesięciu stóp. Drugi śpiewał całymi dniami, operując jedynie pięcioma nutami oktawy. W upalne popołudnia jego monotonny głos doprowadzał Barneya do szału. Szefem całego towarzystwa był najmniejszy z nich – zawsze uśmiechnięty, energiczny skrzat, którego Joel nazwał swoim shmeck tabac, szczyptą tabaki.

Po tygodniu wytężonej pracy na działce numer 172 pokazał się Harold Feinberg. Usiadł na przewróconej taczce, wyjął białą chusteczkę i głośno wysmarkał nos.

– Jak leci? – zapytał, przekrzykując zawodzenia Murzyna.

Barney, ubrany w luźną koszulę, workowate spodnie i kapelusz typu panama z szerokim rondem, wstał, wyprostował się i założył ręce do tyłu. Dopiero kilka dni pracował, a czuł się tak, jak gdyby miał za sobą co najmniej połowę dożywotniego wyroku ciężkich robót.

– Przebaczyłeś mi, Haroldzie, prawda? – zapytał.

– Co mianowicie?

– Ilekroć spojrzałem na ciebie podczas procesu Joela, odwracałeś wzrok.

– Hmmm – mruknął Harold, zdejmując kapelusz. – Byłeś wtedy gojem. Ale teraz, słyszałem, że zachowujesz się jak jeden z nas, za co dziękuję opatrzności.

– Jest zakochany! – krzyknął Joel, stojący po drugiej stronie działki, gdzie shmeck tabac i on sam próbowali podwindować do góry kawałek skały.