– Nie prosiłem cię, żebyś zaprosił mnie do spółki – powiedział Barney, starając się opanować. – A teraz połóż, proszę, diamenty na stole. Chcę dokończyć sortowanie.
– A gówno! – wrzasnął Joel i rozrzucił diamenty po pokoju. – Dosyć babrania się w moim życiu! Ośmieszyłeś mnie przed całym miastem – biedny, głupi Żydek, którego rozciągnięto na ziemi. A potem zabrałeś połowę moich diamentów. A teraz mieszkam jak sublokator w swoim własnym domu i pracuję jak jakiś czarnuch na swojej własnej działce, podczas gdy ty zajmujesz się sortowaniem diamentów i snuciem absurdalnych planów oraz cudzołożeniem z tą schwartzeh jak jakiś wściekły pies!
Barney mocno uderzył Joela pięścią w twarz. Przedni ząb Joela pękł z takim zgrzytem, że w pierwszej chwili Barney myślał, iż złamał palec. Joel zatoczył się, uderzył w krzesło, potknął się i ciężko upadł na podłogę. Leżał skulony, pluł krwią, potrząsając głową.
Mooi Klip bez słowa odłożyła szycie i uklękła między rozrzuconymi diamentami. Przytrzymała głowę Joela i przytknęła chusteczkę do jego krwawiących ust. Barney czuł, że wszystko w nim wrze. Stał drżący z zaciśniętymi pięściami, próbując powściągnąć gniew i starając się sobie wytłumaczyć, że Joel jeszcze jest chory, że nie zaleczyły się w nim rany powstałe w wyniku procesu i późniejszej apelacji. Nie powinien był go uderzyć.
Mooi Klip odwróciła się do Barneya i powiedziała:
– Wody. Ma złamany ząb.
– Nie powinien tego mówić – powiedział Barney. – Nie obchodzi mnie, co myśli o mnie, i mam gdzieś to, co o mnie mówi. W końcu jesteśmy braćmi. Ale nie powinien wyrażać się w taki sposób o tobie.
Mooi Klip powtórzyła:
– Wody.
Barney wszedł do pomieszczenia będącego umywalnią i wrócił, niosąc niebieską emaliowaną miskę. Mooi Klip umoczyła chusteczkę i delikatnie przetarła usta Joela. Po chwili Joel zaczął przychodzić do siebie i odepchnął rękę Mooi Klip.
Barney przykucnął przy bracie i położył rękę na jego ramieniu.
– Joelu, jest mi bardzo przykro, przepraszam. Czujesz się lepiej?
– Jak nigdy przedtem – wymamrotał Joel. Spróbował podźwignąć się do góry, opierając ręce na przewróconym krześle, ale stracił równowagę i ponownie upadł.
– Nie potrzebuję twojej pomocy, dzięki – powiedział ze złością, kiedy Barney złapał go za ramię.
– Joelu, powiedziałem, że przepraszam. Przecież jesteśmy partnerami. Nie wolno ci jednak mówić takich rzeczy o Mooi Klip.
– Ona nie jest schwartzeh, czy to starasz się mi powiedzieć? – zapytał Joel, delikatnie obmacując usta koniuszkami palców. – I nie żyjesz w grzechu na oczach całego miasta?
– Nie dbam o Kimberley, Joelu. Wszyscy mogą iść do diabła. A przy okazji – cóż takiego wzniosłego i moralnego widzisz w Kimberley? Na jeden akr przypada tu więcej kurew niż gdziekolwiek na świecie.
– A więc ona jest kurwą? Ta twoja schwartzeh? Czy za taką ją uważasz?
– Wcale tego nie powiedziałem – zaprotestował Barney.
– Bo ty nigdy niczego nie mówisz, ty hipokryto – powiedział Joel wstając. – Po prostu bierzesz wszystko, co myślisz, że do ciebie należy, nie przebierając w metodach. Gdyby tylko mama mogła ciebie teraz zobaczyć.
– Ona nie może mnie zobaczyć, Joelu. Ona nie żyje. A poza tym, nie robię niczego, czego miałbym się później wstydzić. Kocham Mooi Klip i kocham ciebie. Gdybyś wreszcie przestał się mnie czepiać, to zobaczyłbyś jak bardzo.
Joel splunął krwią.
– Sakramencki pisher z ciebie.
Joel poszedł do swojej sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi z taką siłą, że ponownie się otworzyły. Musiał wrócić i zamknąć je delikatniej i bez szarpania. Barney popatrzył na drzwi, po czym uklęknął na podłodze i zaczął zbierać diamenty. Mooi Klip obserwowała go, siedząc na krawędzi krzesła.
– Jest taki zły – powiedziała.
– Masz rację. Problem w tym, że nie wiem dlaczego.
– Oczywiście, że wiesz – powiedziała Mooi Klip. – Zraniłeś jego dumę. Ocaliłeś go, kiedy sam nie umiał się ocalić. A teraz dobrze prowadzisz jego interes, podczas gdy on umiał tylko kraść. Kupiłeś dla nas dom, żebyśmy mieli gdzie mieszkać, i masz kobietę. A co on ma? Czego dokonał? Sprawiłeś, że czuje się jak dziecko.
– Wcale tego nie chciałem – powiedział Barney zgodnie z prawdą. Nie chciał tego. Kochał Joela i szanował go i nie było ważne, czy Joel odniósł w życiu sukces, czy też nie. Bo czyż Joel nie uczył go, kiedy byli dziećmi, jak robić łuk i strzały z materiałów krawieckich? Czy nie uczył go, jak przycinać len i jak fastrygować klapy? Nie bronił go przed tymi ormiańskimi chuliganami z Hester Street? I czy to właśnie nie Joel, pewnej deszczowej nocy, kiedy leżeli razem w łóżku, objaśnił mu szeptem szczegóły tajemniczej anatomii dziewczyn?
Ale teraz Joel był zgorzkniały i obcy, a Barney nie był w stanie wytłumaczyć mu, że chociaż to on miał smykałkę do robienia interesów, a nie Joel, to wcale nie oznaczało, że Joela nie kochał, czy też nie przyczyniał się swoim postępowaniem do osiągnięcia ich wspólnego sukcesu i szczęścia w życiu. Barney bardzo pragnął, żeby tworzyli rodzinę – on, Joel i Mooi Klip – ale okazało się, że Joel jest zbyt zazdrosny.
Barney czuł, że za każdym razem, kiedy próbował scalić rodzinę Blitzów, próby paliły na panewce. Rodzina wydawała się zakażona zawiścią, szaleństwem i parszywymi nastrojami.
Pozbierał porozrzucane diamenty i usiadł przy stole. Nic nie powiedział do Mooi Klip, ale uśmiechnął się do niej, żeby pokazać, że ją kocha i akceptuje. Nie wspominał jej o Agnes Knight – ostatni raz zrobił to w dniu, kiedy znaleźli nieżywego Monsaraza. Spotkał Agnes dwa tygodnie temu na głównej ulicy Kimberley, gdy szła z nosem zadartym do góry, kręcąc parasolką, a jej śliczne małe pantofelki wystukiwały rytm na zakurzonym chodniku. Pomachał jej kapeluszem i zawołał nieśmiało „Agnes?", ale ona minęła go, nie obdarzając nawet jednym spojrzeniem, a nie miał odwagi, żeby za nią iść.
Agnes uosabiała nie spełnione marzenia. Boleśnie przypominała mu o tym, że w klubie Kimberley był persona non grata oraz że Żydzi nie byli mile widzianymi gośćmi w tych zaciemnionych pomieszczeniach, gdzie rozgrywano partie bilarda, pito dżin, a faceci imieniem Biffy i Charles gawędzili o wspaniałych słonecznych dniach w Harrow i długich jesiennych wieczorach w Kent.
Mooi Klip, która wróciła do szycia, powiedziała:
– Być może Joel będzie znośniejszy, kiedy znajdzie sobie żonę.
Barney rozsypał surowe diamenty na ciemnobrązowym pluszowym obrusie.
– Nie wiem. Kiedyś był rozmowny i przyjacielski. Dawał mi to, czego można było oczekiwać od starszego brata. Ale teraz…
Starannie zaczął sortować diamenty. Najpierw musiał podzielić je według koloru i klarowności. Większość diamentów, ponad osiemdziesiąt procent, nadawała się jedynie do użytku przemysłowego, do zastosowania w narzędziach do cięcia szkła, grawerowania, borowania. Tego typu kryształki Barney sprzeda później na wagę Kapsztadzkiej Przemysłowej Spółce Diamentowej albo panu Schultzowi z Lippert Company z Hamburga, który zawsze dobrze płacił za diamenty dla przemysłu.
Następnie Barney wyławiał szlachetniejsze kamienie i sortował je według wielkości. „Maluchy" – te poniżej jednego karata – odkładał na bok. Większe klejnoty systematyzował według kształtu. Kamienie z nie uszkodzonymi kryształkami, z załamaniami, które spowodowane były pękniętymi kryształkami; płaskie, z uszkodzoną strukturą, które przypominały kawałeczki pękniętej szyby; oraz bliźniacze kamienie z ciemnymi plamami, trójkątne w kształcie.