Выбрать главу

– Chodź do łóżka – powiedziała cicho. – To nie jest dobry czas na wojnę.

Barney odwrócił się i zgasił lampkę. Przeszedł przez zaciemniony pokój, kierując się do sypialni, w której błyskał słaby płomyczek świecy trzymanej przez Mooi Klip.

– Wcale nie mam ochoty walczyć – powiedział.

Zamknął za sobą drzwi i zasunął zasuwę. Później zbliżył się do Mooi Klip i rozpiął sukienkę, która zsunęła się z jej ramion. Ciemne sutki rysowały się wyraźnie pod haftowaną koszulką. Pocałował ją i mocno przycisnął jej głowę do swojego policzka.

Był zmęczony i dlatego kochał się z nią wolno, z zamkniętymi oczami. W perkalikowej pościeli było gorąco, więc drżącymi rękami odrzucił kołdrę i zdecydowanym ruchem przyciągnął jej biodra. Za każdym razem, gdy się w nią wślizgiwał, czuł niewypowiedzianą rozkosz.

A później leżeli obok siebie na pościeli, wpatrując się w migotliwe cienie na ścianie. Usta Mooi Klip zbliżyły się do ramienia Barneya i dotknęły go w delikatnym pocałunku, a potem jeszcze raz i kolejny raz, a jej dłoń powędrowała w kierunku jego umięśnionych ud.

– Co o mnie myślisz? – zapytała.

– A co chcesz wiedzieć? – wymamrotał. Już prawie zasypiał.

– Po prostu chcę wiedzieć, co o mnie myślisz. Barney odwrócił głowę.

– Kocham cię. Wiesz o tym.

– Nie myślisz o mnie jako o swojej dziwce?

– Ależ skąd. Oczywiście, że nie.

– Ale przecież mieszkamy razem, kochamy się, a nie jesteśmy małżeństwem.

– Czy to cię martwi? – zapytał Barney. Usiadł i oparł głowę o dębową poręcz łóżka. Po przeciwnej stronie pokoju, na małym stoliku, stał krucyfiks, który należał do Mooi Klip. Jego cień tańczył na ścianie.

– Gdyby wiedziała o tym moja rodzina, to byłaby bardzo nieszczęśliwa – powiedziała Mooi Klip. – Myślę, że ja także jestem nieszczęśliwa.

– Tyyy? – zdziwił się Barney. – Nigdy o tym nie mówiłaś.

Odwróciła wzrok i podniosła źdźbło słomy, które wypadło z siennika na podłogę.

– Nie było kiedy. Ale uważam, że teraz powinieneś sam zdecydować. Nie możesz beze mnie żyć, tyle się po mnie spodziewasz, a nie możesz przestać myśleć o Agnes Knight.

Barney odpowiedział krótko:

– Sporo się nauczyłaś, odkąd jesteśmy razem. Nie myślę jedynie o twoim angielskim.

– Upewniłam się, że jesteś marzycielem, a twoje marzenia są czasami silniejsze od ciebie samego.

– A czy upewniłaś się, że cię kocham?

– Tak, ale na twój własny sposób.

– I na czym to polega, ten mój sposób? Czy ty nie rozumiesz, że pewnego dnia obsypię cię diamentami?

Mooi Klip pokiwała głową.

– Nie – odpowiedziała. Jej oczy błyszczały w świetle świecy. – Nie, nigdy tego nie zrobisz.

– Ale chcesz za mnie wyjść za mąż?

– Tak.

– Czy Jan Bloem pobłogosławi nas?

– Przypuszczam, że tak. On jest podobny do ciebie, chociaż trudno mu to przyznać.

Barney przewrócił się na bok i usiadł na łóżku.

– Jednego nie potrafię zrozumieć: dlaczego tak nagle zaczęłaś mówić o ślubie. Czy to z powodu Joela? Czy dlatego zmieniłaś zdanie?

– Tak – odpowiedziała. – Ale jest coś jeszcze, coś znacznie ważniejszego.

– A cóż to takiego? – zaciekawił się Barney. Delikatnie pogłaskała go po plecach, co spowodowało, że dostał gęsiej skórki.

– Chyba będziemy mieli dziecko – odpowiedziała.

Tydzień później, zupełnie przypadkowo, spotkał Agnes Knight. To było jedno z tych ponurych popołudni, kiedy na niebie wisiały ciemne chmury przypominające szare, mięK-kie szmaty, kiedy konie były niespokojne, a odgłosy dochodzące z Wielkiej Dziury były przytłumione – wydawało się, że to nie górnicy pracują, ale złodzieje okradając groby na wiejskich cmentarzach.

Knightowie ignorowali Barneya i Joela i odwracali głowy, ilekroć spotkali któregoś na ulicy. Kimberley było małą mieściną i nie sposób było nie natknąć się na siebie w miejscach publicznych, ale pan Knight był znawcą w dziedzinie stosunków międzyludzkich i widocznie poinstruował Faith i Agnes, jak się mają zachowywać, oraz nauczył je zadzierania nosa w pewnych okolicznościach. Cała trójka potrafiła przejść obok nich, pusząc się jak indory z zadartymi do góry dziobami i lekceważąco szeleszcząc spódnicami.

Ale tego wczesnego piątkowego popołudnia, kiedy to Barney wybrał się do miasta, żeby kupić zapasową membranę do pompy, natknął się na samotnie spacerującą Agnes. Szła po chodniku, mając na sobie kremową lnianą sukienkę oraz kremowy letni kapelusik z szerokim rondem, przepasany jedwabną wstążką. Wyglądała, jak gdyby była głęboko zamyślona albo rozmarzona; w każdym razie nie zauważyła Barneya, chociaż był już blisko.

– Agnes – powiedział.

Odwróciła się i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

– Barney! – zawołała, ale natychmiast opamiętała się, zadarła do góry nos i zamknęła oczy.

Barney nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.

– Mogę być Żydem, Agnes, ale nie zamierzam ugryźć cię w kostkę.

– Tatuś powiedział, że nie mam nawet na ciebie patrzeć. Faith też nie wolno. Dostałyśmy dokładne wskazówki, jak się zachowywać – odparła.

– Czy naprawdę jesteś na mnie wściekła? – Barney odchylił kapelusz. – Za to, że jestem Żydem?

Agnes otworzyła jedno oko.

– Jeżeli mnie skaleczysz, czyż nie krwawię? – zacytował Barney.

Agnes powiedziała:

– Przecież nie wierzysz w Jezusa, prawda?

– Oczywiście, że wierzę.

– Tatuś powiedział, że Żydzi są prawie poganami. Nie do końca, ale prawie.

Barney spojrzał przed siebie na zakurzone ulice. Daleko za drzewami, hen na horyzoncie zamigotała błyskawica przypominająca język małej żmii.

– Przecież mogliśmy się kochać – powiedział. – Wiesz o tym.

Była zajęta owijaniem bambusowej rączki od parasolki brązowym jedwabnym sznurkiem. Nic nie odpowiedziała. Słabe światło powodowało, że jej twarz nabrała pastelowych barw, jak na portretach sir Joshuy Reynoldsa; stała się dziwaczna, sentymentalna, alegoryczna. Silny podmuch wiatru poderwał z ulicy kupkę śmieci; w oddali fra północnym zachodzie ponownie zapaliła się błyskawica. Pogoda zaczęła się psuć na dobre.

– Zawsze będę cię darzył uczuciem, kochanie, i ty o tym wiesz – powiedział Barney. – To wszystko, co mam do powiedzenia.

– Miałam kupić mamusi trochę wstążek – powiedziała zmieszanym głosem Agnes.

– Cóż, idź to zrobić – westchnął Barney. – Ale byłoby mi miło, gdybyś powiedziała chociaż do widzenia.

Agnes odwróciła się. Zaskoczony Barney zauważył, że w kąciku jej oka zalśniła łza.

– Nawet nie wiem dlaczego ojciec jest na ciebie taki wściekły za to, że jesteś Żydem. Wcale nie wyglądasz na Żyda, chociaż papa twierdzi, że tak i że powinien był odgadnąć to wcześniej. „Jadł przy moim stole, a na dodatek sam go do niego zaprosiłem!" – wrzeszczy bez końca. Próbowałam go przekonać, Barney. Uwierz mi, że próbowałam, najlepiej jak umiałam. Ale nie pozwala mi się z tobą spotykać. Nie pozwala! A mama to już zupełnie nic nie rozumie!

Barney zrobił krok do przodu i złapał ją za rękę. Jej mała rękawiczka ze skóry jelonka ozdobiona była śliczną brukselską koronką. Jej dłoń, która kryła się wewnątrz, była ciepła jak małe zwierzątko. Zdjął kapelusz, pochylił się do przodu i pocałował Agnes w policzek, chociaż w tym dniu nie golił się i pachniał potem, a od stóp do głów pokryty był pyłem i czuł, jak piasek zgrzyta mu między zębami.

Szepnęła coś niewyraźnie, a Barney zapytał:

– Co?

– Kocham cię – powiedziała. – Nie usłyszałeś? Kocham cię. Marzyłam o tobie, odkąd cię poznałam. Może to źle, może powinnam czuć się winna. Ale jak można czuć się winną, skoro darzy się kogoś tak silnym uczuciem? Barney, ja ciebie kocham.