Выбрать главу

– O właściwym prawie i właściwym porządku – odciął się Joel.

Flaga została wciągnięta na maszt, a niewielka orkiestra wojskowa, której członkowie ubrani byli w białe czapki i jaskrawoczerwone tuniki, odegrała God Save the Queen i Another Little Path of Red. Wiwatom i okrzykom radości nie było końca. Kiedy uroczystość się zakończyła, większość kopaczy pożeglowała w stronę baru Doddsa na solidną wódkę. Barney zsadził Mooi Klip z taczki.

Wtedy właśnie na horyzoncie pojawił się Edward Nork. Jego chód przypominał parę nożyc krawieckich przy pracy. Szedł i ciągnął za sobą nieśmiało wyglądającego, ale dobrze zbudowanego młodzieńca o okrągłej twarzy i z odstającymi uszami oraz falistymi włosami, uczesanymi w taki sposób, że przypominał Barneyowi chłopca z brytyjskiej szkoły publicznej.

– Oto oni! – zawołał Nork do swojego nowego towarzysza. – To są ci faceci, których szukałem!

Młodzieniec zarumienił się. Miał na sobie białe flanelowe spodnie do krykieta powypychane w kolanach i buty do krykieta. Skinął głową w kierunku Barneya, Joela, Mooi Klip i powiedział:

– Mam nadzieję, że nie sprawiam kłopotu. Spotkałem pana Norka zupełnie przypadkowo i nalegał, żebym poszedł z nim w charakterze łodzi ratunkowej.

– Znałem jego ojca! – zagrzmiał Nork. – Kiedyś jeździłem rowerem do Stortfordu w odwiedziny do pewnej młodej, sprytnej damy, którą dawno temu znałem, a jego ojciec był tam miejscowym pastorem. Dyskutowaliśmy na temat geologii Ziemi Świętej, ja i jego ojciec.

– Nazywam się Cecil Rhodes – powiedział młody mężczyzna z akcentem, który zdradzał jego przynależność do wyższej klasy. – Moim ojcem jest wielebny F. W.

– Jestem Barney Blitz – odparł Barney. – To jest mój brat Joel, a to przyszła pani Blitz.

– Wobec tego gratuluję – uśmiechnął się Cecil Rhodes. – Mój ojciec zwykł był mówić, że małżeństwo przybliża niebiosa.

– Czy na każdą okazję ma pan w zanadrzu anglikańskie motto? – zapytał Joel.

– Wychowywałem się w religijnej atmosferze, jeżeli to pan ma myśli – odpowiedział Cecil Rhodes ostrożnie, ale nie przepraszającym tonem.

– Cóż, tak jak my wszyscy – powiedział Joel. – Jeżeli trochę pan tutaj pobędzie, to niezadługo te nonsensy wywietrzeją panu z głowy. Lepiej proszę zjeść z nami obiad. Czy lubi pan frikkadeller?

– Chciałbym zabrać ze sobą moje rzeczy, jeżeli panowie nie macie nic przeciwko temu – poprosił Cecil Rhodes.

– Niedaleko stąd stoi mój wóz zaprzężony w woły.

– Nikt go tutaj nie ukradnie – powiedział Joel. – Co pan na nim ma? Łopatę albo dwie? Siennik? Nikt się nawet na to nie obejrzy. Woda, oto jedyna rzecz, która się tutaj liczy. Woda i kobiety.

Wrócili do domu. Mooi Klip rozpaliła ogień i postawiła na blachę patelnię z mięsnymi klopsikami. Barney zaoferował jej swoją pomoc, zwłaszcza że była w ciąży, lecz odgoniła go ruchem ręki. Ale kiedy był już w drzwiach, zawołała go z powrotem i obdarowała długim i słodkim pocałunkiem.

– W przyszłym tygodniu będę już panią Blitz – powiedziała ciepło.

– A ja będę twoim mężem – uśmiechnął się Barney.

– Otóż to.

Joel rozlewał drinki. Rozmawiał głośniej niż zwykle, był bardziej ironiczny. Nie lubił gości w domu, a już szczególną nienawiścią darzył Edwarda Norka, zwłaszcza od tego dnia, w którym inny brytyjski geolog, sir Joshua Field, ogłosił, że niebieskie twarde łożysko skalne znajdujące się pod żółtą ziemią może zawierać więcej diamentów niż wierzchnie warstwy. Cecil Rhodes również nie spodobał się Joelowi. Rhodes miał w sobie sporo typowej angielskiej pewności siebie, co powodowało, że Joel najchętniej zacząłby zgrzytać zębami.

– Uważają, że są właścicielami całego cholernego świata – skarżył się Barneyowi.

– Bo prawdopodobnie nimi są – odpowiedział Barney, niezbyt przywiązując wagę do tego, co mówił.

Cecil Rhodes powiedział:

– Właściwie przyjechałem do mojego brata Herberta z kopalni De Beersów. Herbert miał bawełnianą farmę w Natalu i kiedy pojechał szukać diamentów, ja przejąłem interes. Doczekałem się niezłych zbiorów i prawdopodobnie zajmowałbym się tym do tej pory, gdyby nie śmiesznie niskie ceny za bawełnę. Nie było żadnych perspektyw.

– Kopanie diamentów jest trudniejsze, niż mogłoby się wydawać – powiedział Joel, rozdając kieliszki wypełnione sherry. – A już na pewno nie powinny się tym zajmować dzieci.

– Mam osiemnaście lat – uśmiechnął się Cecil Rhodes. – Uważam, że to wystarczy.

– Czy możemy mówić do pana Cecil? – zapytał Barney, sadowiąc się w olbrzymim, miękkim fotelu.

– Wolałbym Rhodes, jeżeli nie sprawi to wam różnicy. Stare przyzwyczajenia ze szkoły.

– Uważasz, że zdobędziesz tutaj bogactwo? – zapytał Barney.

– Bogactwo i władzę, mam nadzieję – odpowiedział Rhodes drętwo. – Widzisz, głęboko wierzę, że Brytyjczycy są najważniejszą rasą na ziemi, nie obrażając wszystkich tu obecnych, i im więcej świata weźmiemy we władanie, tym lepiej wyjdzie na tym cała ludzkość. Wchłonięcie olbrzymich obszarów przez Anglię położy kres wszelkim wojnom.

– Mam nadzieję, że Stanów Zjednoczonych nie chcecie włączyć do swojego przyszłego imperium? – zapytał Joel. Wypił swoją sherry dwoma albo trzema łykami i nalał sobie następny kieliszek.

– A cóż takiego stoi na przeszkodzie? My, ludzie władający tym samym językiem, powinniśmy być blisko siebie. I jeżeli istnieje Bóg na tym świecie, to z pewnością pragnie, tak jak i ja, pomalować jak najwięcej świata brytyjską czerwienią. Również Amerykę.

– Zawsze wiedziałem, że jest więcej bogów niż jeden – powiedział zgryźliwie Joel.

Rhodes zrobił minę, która miała wyrażać, że jeżeli rozmowa ma być utrzymana w takim stylu, to lepiej zmienić temat.

– Jeżeli masz rację, to musi być więcej bogów niż jeden – upierał się Joel. – Ponieważ to my jesteśmy narodem wybranym i to przez Boga prawdziwego, nie brytyjskiego. Oczywiście, możesz to wykpić. Zawsze tak robicie. Ale czy drwina nie jest tanim chwytem, żeby zamaskować beznadziejną zawiść? My zostaliśmy wybrani, a nie wy; i nie ma żadnego znaczenia, ilu żołnierzy potraficie wysłać, żeby zawojowali świat. Nigdy nie uda się wam zmienić tego faktu, ponieważ to jest prawda historyczna i niezmienna.

– Doprawdy, uważam, że nie trafiasz w sedno sprawy – zauważył Rhodes. – W obecnych czasach połączenie bogactwa, siły i dobrych intencji sprawia, że naród brytyjski staje się instrumentem w rękach Boga.

– Dobre intencje? Burowie uważają was za diabłów w ludzkiej skórze.

Barney postanowił wtrącić się i przerwać dyskusję o religii i rasach.

– A tak naprawdę, to co zamierzasz tutaj robić, Rhodes? Wygląda na to, że masz w głowie jakiś plan.

Rhodes spojrzał mu prosto w oczy i wyprostował się w wiklinowym fotelu, jak gdyby był przepytywany przez swojego gospodarza domu.

– Tak naprawdę, Barneyu Blitz, to chcę zdobyć fortunę. Z tego, co dotychczas widziałem, a widziałem niewiele, wnoszę, że w kopalniach panuje chaos. Trzeba wprowadzić porządek, odpowiedni system. Powinny być zarządzane na wielką skalę, na bazie prawdziwego biznesu. Jeżeli będę umiał tego dokonać, to osiągnę cel, dla którego tutaj przyjechałem.

– Wspaniałe słowa jak na osiemnastolatka – powiedział Joel sarkastycznie.

– Brzmi sensownie – wtrącił Barney. – Muszę mieć cię na oku, młodzieńcze, z obawy o własne interesy.

– Na nieszczęście dla was, wasze imperialne zakusy na nic się zdadzą, bo Rada Ochrony Przemysłu Diamentowego nadal nie zezwala na posiadanie więcej niż dwóch działek na głowę – powiedział Joel. – I, na Boga, dwie w zupełności wystarczą.