Выбрать главу

Po matce Barney odziedziczył oczy – głęboko osadzone, wyraziste, brązowe, świecące jak czubki najlepszych butów Joela.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? – zapytał Joela cicho.

– No cóż, to była nagła decyzja – odpowiedział Joel, pakując ostatnią parę ręcznie robionych skarpet. – Jeszcze wczoraj wieczorem nie byłem zdecydowany. Piłem wtedy herbatę z Moishe… i nagle postanowiłem to zrobić. Jaka różnica? Znasz się na robocie równie dobrze jak ja. Teraz interes jest twój.

– Jaka różnica? – powiedział z naciskiem Barney. – A taka, że zostawiłeś mnie z całym kramem i nikim do pomocy. Ot, jaka różnica!

– Moishe pomoże.

Barney przetarł oczy. Był wyczerpany długim dniem pracy, siedzeniem za biurkiem, chodzeniem po sklepach.

– Dlaczego nie powiedziałeś, że chcesz odejść? – zapytał. – Porozmawialibyśmy o tym, znaleźli jakieś wyjście.

– Nie było o czym gadać, a rozwiązaniem jest fakt, że odchodzę – powiedział Joel bezbarwnym głosem. – Barney, przykro mi. Jeżeli nie chcesz zająć się interesem, to go sprzedaj. Kup mamie dom w mieście. Niech zaopiekują się nią kuzinehs.

– Ruchel i Rivke? Te dwie stare wrony? Wykończyłyby ją w sześć miesięcy. A oprócz tego, co z ludźmi, którzy dla nas pracują? Co oni zrobią, jeżeli sprzedam?

Joel zatrzasnął wieka kufrów i zaczął zapinać skórzane pasy.

– Barney – powiedział, kontrolując swój głos. – Po prostu mam to w nosie. Wiem, jak to odbierzesz. Wiem, że myślisz, iż wszystkich zawiodłem, włącznie z tobą. Ale przez wszystkie te lata dusiłem się i wiem, że jeżeli teraz nie wyjadę, to skończęjak ojciec, przed czterdziestką. Duszę się, Barney. Duszę się kredą, materiałami, nićmi. Duszę się na Clinton Street. I co najważniejsze, duszę się, kiedy widzę matkę. – Przerwał, wstydząc się przez chwilę tego, co powiedział. – Duszę się matczyną miłością, jej nastrojami.

Nie mogę do końca życia zastępować Tateh. Nie dam rady. Zresztą nie mam na to ochoty.

Joel zamilkł, ręce położył na wieku kufra, jak gdyby było to pianino i jak gdyby chciał na nim zagrać kilka zagubionych, sentymentalnych tonów.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Barney.

– Zaciągnąłem się na pasażerski parowiec „Stockdale". Odpływa dzisiaj wieczorem z portu dla parowców Cunard Liverpool w Jersey. Najpierw płynie do Anglii, a potem do Południowej Afryki.

Barney zbliżył się do okna, stąpając po zielono-żółtym linoleum pokrywającym podłogę. Ulica była opustoszała. Była przecież pora kolacji, a poza tym lało jak z cebra, ot, jeden z tych wilgotnych nowojorskich wieczorów, kiedy wydaje się, że całe miasto tonie w morzu. Na chodniku po przeciwnej stronie ulicy stał sprzedawca obwarzanków przy swoim wózku. Był przygarbiony, z ronda jego kapelusza strumieniami lała się woda.

– Będzie mi ciebie brakowało – powiedział Barney. – Wiesz, zawsze myślałem, że będziemy razem do końca naszych dni. Rozumiesz, jako partnerzy w interesie.

Joel spróbował się uśmiechnąć.

– Nie wyjeżdżam na zawsze – powiedział. – Chcę po prostu odetchnąć świeżym powietrzem, to wszystko. Mam za sobą dziesięć lat grzebania się w podszewkach, kamizelkach i kołnierzykach. Sam wiesz, jak to jest, Barney.

– Jasne – powiedział Barney, nie odwracając się od okna. – Pot, harówka i liche pieniądze. A na dodatek Moishe i David. I znoszenie złych humorów mamy, i zjadanie parszywych posiłków, z ciągłym udawaniem, że są wspaniałe, aby jej nie zmartwić. Ale co powiedziałby Tateh, gdyby wiedział?

– Tateh nie żyje – odpowiedział Joel z naciskiem. Podniósł głowę, spojrzał na Barneya, a potem wyciągnął do niego ramiona i bracia uścisnęli się mocno i serdecznie. Barney, pomimo że go Joel rozczarował, a może właśnie dlatego, poczuł, że wilgotnieją mu oczy.

– Joelu – powiedział chrapliwie.

– Muszę już iść, Barney – wyszeptał Joel. – Będzie mi ciebie brakowało… myślę, że mamy również… ale muszę.

Barney stał wyprostowany. Wytarł oczy chusteczką i wydmuchał nos.

– Pewnie – powiedział. – Wiem.

– Hej… a pamiętasz, jak zeszyliśmy razem nogawki najlepszych spodni Tateh?

– Jasne, że pamiętam – odpowiedział Barney. – Wciągnął je na siebie, jak tylko wstał z łóżka i rozłożył się jak długi. To była zabawa!

Joel złapał młodszego brata za ręce.

– Wlał nam pasem, pamiętasz? Zrobić taki kawał własnemu ojcu!

Nie bardzo wiedzieli, o czym mają ze sobą rozmawiać. Barney znał Joela wystarczająco dobrze, żeby zdawać sobie sprawę, że cokolwiek by powiedział, Joel i tak wyjedzie. Joel zawsze taki był. Cichy, zdeterminowany i uparty. Być może za dużo cech odziedziczył po matce.

– Afryka Południowa, powiadasz? – zapytał, starając się podtrzymać rozmowę. – Ojczyzna czarnych?

Joel skrzywił się, a zaraz potem roześmiał.

– Poradzisz sobie beze mnie. Podczas gdy ja będę siedział w chacie z trawy, zajadając białe bułeczki o zapachu słonia, ty będziesz produkować tuzinami spodnie!

– Tak, myślę, że tak będzie. – Barney poczuł niewyobrażalny smutek.

W drzwiach sypialni pojawiła się pani Blitz, kurczowo zaciskając dłonie. Barney zerknął na Joela i zwrócił się do matki:

– Mamo?

– Kolacja gotowa – zakomunikowała, kiwając głową. Jej rozbiegane oczy przypominały dwie tropikalne rybki.

– Okay, w takim razie idziemy – rzucił Barney. – Joel, usiądziesz z nami przy stole?

– Nie mogę się spóźnić. – Joel spojrzał na spakowane kufry. – Statek odpływa o dziesiątej.

– Musisz znaleźć czas na ostatni wspólny posiłek – powiedział Barney.

Poszli do ciągle jeszcze zadymionej kuchni, gdzie na stole, na talerzach, znajdowały się klopsiki, chleb, zimne filety z ryby w ilości wystarczającej, żeby nakarmić dziesięciu wygłodniałych mężczyzn. Joel wysunął krzesło dla matki, która usiadła w końcu stołu.

– A więc? – powiedziała, nakładając im klopsiki. – Czy już postanowiłeś, co zrobisz?

Joel podniósł widelec i spojrzał na matkę.

– Wyjeżdżam, mamo. Już ci mówiłem.

– A więc nie chcesz posłuchać Barneya?

– Barney nie próbował mnie przekonać. Barney wie, co czuję. W każdym razie Barney ma szansę poprowadzić cały interes. To będzie dla niego pożyteczne doświadczenie.

Feigel Blitz spojrzała na drugiego syna.

– Mam nadzieję, że nie jesteście w zmowie? Barney, przeżuwając klopsika, odpowiedział:

– Nie mogę zmusić go, żeby został, mamo. Jest moim starszym bratem. Chce jechać i to wszystko.

– Naprawdę wyjeżdżasz? – warknęła pani Blitz. Joel położył widelec na stole i odepchnął od siebie talerz.

– Już ci mówiłem, mamo. Wyjeżdżam. I sądzę, że będzie lepiej, jeżeli w tej chwili wyjdę.

– Siadaj – rozkazała matka. Jej nieruchoma twarz zbladła.

– Mamo, ja wyjeżdżam. Nic nie jest w stanie mnie…

– Shahl - zaskrzeczała pani Blitz. – Pewnie myślisz, że zrobiłam dla ciebie kolację za nic, że zjesz, a później mnie zostawisz? Co z ciebie za syn? Co powiedziałby twój ojciec? Zostawiasz interes? Czy ty jesteś niespełna rozumu? Zostawiasz Blitzów, Krawców? Jak możesz wypiąć się na to wszystko?

– Mamo, proszę – błagał Barney. – On wyjedzie, czy tak, czy siak. Czy nie możemy po prostu zjeść kolacji, powiedzieć Shema i pobłogosławić go na drogę? Mamo?

Pani Blitz wyrzuciła ramiona do przodu, strącając na podłogę talerze, klopsiki oraz filety z ryby. Następnie złapała długi, ostry nóż, którego używała do krojenia chleba, i dźgnęła nim wściekle w kierunku ręki Joela. Ten odskoczył, stracił równowagę i przewrócił się na krzesło. Pani Blitz podniosła się od stołu i stanęła nad nim, trzymając w obu dłoniach nóż, tuż nad jego głową.