Wozy wiozły nie tylko meble. Na samym przodzie orszaku siedziała świeżo upieczona małżonka Barneya w swoim błyszczącym powozie, pod kremową jedwabną parasolką z frędzelkami. Była wysoka, smukła i tak dobrze ułożona jak jeszcze żadna z kobiet przybywających do Kimberley. „Pani Blitz jest kobietą o olśniewającej urodzie!", pisał „Colesberg Advertiser" w swojej kolumnie towarzyskiej. „To bogini, uosobienie kobiecego wdzięku! Czekamy z niecierpliwością, by oddać jej pokłon!"
Kiedy furmani i portierzy rozładowywali wagony, Barney oprowadzał Sarę po pokojach Vogel Vlei. Ich kroki rozbrzmiewały w jadalni, pokoju gościnnym, kuchni, na schodach, półpiętrach. Dotarli w końcu do głównego pokoju sypialnego.
Barney usiadł na szerokim parapecie w swoim eleganckim, szarym garniturze. Zdjął kapelusz i patrzył na Sarę biegającą to tu, to tam, po błyszczącej drewnianej posadzce.
– No i co powiesz? – zapytał, odkładając kapelusz na bok.
– Barney, jest zachwycający, dużo ładniejszy niż Khotso.
– Cieszę się – powiedział. – Wiedziałem, że będzie ci się podobał.
Podbiegła do niego, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w czubek nosa.
– Jest wspaniały – szepnęła. – Jest jak marzenie. Poczekaj tylko, aż Nareez zobaczy ten wspaniały pokój!
– Nareez jest teraz zbyt zajęta rozpakowywaniem – powiedział Barney.
– Rozpakowywaniem? Gdzie?
– W swoim pokoju, oczywiście. Co powiesz na butelkę zimnego francuskiego szampana i pasztet z antylopy?
– Nareez jest moją nianią – powiedziała Sara i zmarszczyła brwi… – Opiekowała się mną od kołyski, od dnia moich urodzin.
– Tak? – Barney nie wiedział, do czego zmierzała.
Sara odsunęła kapelusz Barneya i usiadła na parapecie obok niego. Poprawiła falbany swojej jasnoniebieskiej sukienki podróżnej. Jej ozdobny czepek miał tak szerokie rondo, że prawie dotykał czoła Barneya, więc musiał się trochę odsunąć.
– Wszystko w porządku, prawda? – zapytał. – Kiedy mówiłaś o Nareez, odniosłem wrażenie…
Wyraz twarzy Sary pozostał obojętny. Dwa razy mrugnęła powiekami, kokieteryjnie, pretensjonalnie. Źrenice jej dużych oczu były brązowe i zamglone jak grzybki pławiące się w pierwszych promieniach słońca. Zdanie Barneya zawisło w próżni. Pozostało niedokończone i bez odpowiedzi, a kiedy przechylił głowę na bok, chcąc dać w ten sposób do zrozumienia, że czeka na reakcję z jej strony, zacisnęła tylko usta i spojrzała mu prosto w oczy. Przypominała teraz niewinną, kokieteryjną bohaterkę kiepskiego, amatorskiego przedstawienia teatralnego.
Barney uśmiechnął się z przymusem. Podróż z Durban do Kimberley okazała się trudniejsza, niż przypuszczał. Kiedy przemierzali Natal, grzmoty rozlegały się prawie bez przerwy, a wolną wędrówkę po podgórskich terenach Drakensberg urozmaicały częste postoje spowodowane błotem, rwącymi się postronkami i łamiącymi się osiami. Pewnego niedzielnego popołudnia, przy wyjątkowo paskudnej pogodzie, dotarli do miejsca, gdzie droga przez góry zablokowana została przez olbrzymie osuwisko skalne, i w potokach deszczu zmuszeni byli rozebrać wozy na części i zepchnąć je po śliskich skałach, zanim mogli powędrować dalej. Przez całą podróż Sara była opanowana i niedostępna jak skała. Na każdym kroku widać było jej angielskie wychowanie.
Spała w jednym z wozów z meblami ze swoją bengalską nianią, Nareez, drobną kobietą, która nosiła kolczyk z rubinem w lewej dziurce od nosa, smarowała ciało olejkiem piżmowym, owijała się w purpurowy jedwab i bez względu na okoliczności musiała mieć do swojej dyspozycji maszynkę spirytusową, na której gotowała zjełczałe bhuna ghosth i smażyła parathes. Nareez pachniała jak brinjal bhaji w wodzie kolońskiej, lecz Sara uwielbiała ją i traktowała jak własną siostrę, a nawet matkę. Przez całą podróż, która prowadziła przez góry Basutoland i wyżyny Orange Free State, nawet wieczorem, kiedy zachodziło słońce, chmury płonęły, a bzy stawały się purpurowe, Barneyowi nie wolno było zbliżać się do „apartamentów podróżnych" Sary, jak sama je nazywała. Nigdy nie widział jej nawet w bieliźnie. Pewnego ranka, kiedy kropelki rosy na trawie wyglądały jak diamenty, zapukał do jej wozu, lecz został przywitany przez oburzoną Nareez, która wystawiła tylko głowę i krzyknęła: „Idź sobie! Mężczyznom wstęp wzbroniony! Żadnych ciekawskich!"
Barney miał nadzieję, że kiedy przybędą do Vogel Vlei, Nareez nie będzie miała takiego wpływu na Sarę, a on sam umocni swoją pozycję jako jej mąż i kochanek. Wiele tygodni temu zdecydował, że Nareez otrzyma najmniejszą sypialnię we wschodnim skrzydle domu. Jej okna wychodziły na Kimberley i Wielką Dziurę. Główna sypialnia zajmowała prawie całe piętro w zachodnim skrzydle, a jej okna wychodziły na bujną roślinność ogrodu Vogel Vlei.
– Jeśli nie powiesz mi, o co chodzi – powiedział Barney – nie mogę nic zrobić.
– Sam powinieneś wiedzieć! – odparta Sara.
– Nie jestem jasnowidzem. Może powinnaś poślubić jasnowidza?
– Przestań się wygłupiać, jesteś niemiły. Myślałam, że wykażesz się większą wrażliwością i może odrobiną savoir-faire.
– Nie wiem, co to jest savoir-faire. Jestem Amerykaninem, a nie Niemcem.
– To po francusku. Sauoir-faire to zręczność w postępowaniu z ludźmi.
Barney poddał się. Podniósł do góry ręce i ponownie opuścił je na kolana.
– No dobrze, nie znam się na savoir-faire. A teraz powiedz mi, o co ci właściwie chodzi.
– O sypialnię – powiedziała Sara. – O twoje zarządzenia. W końcu jestem damą, a ty oczekujesz ode mnie, żebym do końca życia przebywała z tobą dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Barney patrzył na nią, a po chwili powiedział:
– Tak, to prawda. Przecież na tym chyba polega małżeństwo?
– Ależ Barney – oburzyła się Sara. Złożyła dłonie jak nadąsana mała dziewczynka. Przesadnie akcentowała każde słowo. Barneyowi aż dreszcze przebiegły po karku. – Dama potrzebuje intymności i samotności, nie może przecież rozbierać się przy swoim mężu. Mój Boże, nie chcesz chyba oglądać mnie przy toalecie, czy patrzeć, jak się ubieram? Kobieta powinna być tajemnicza… tak zawsze mówiła mama… powinna być uosobieniem piękna, nie zdradzając, w jaki sposób osiągnęła taki efekt. A poza tym to krępujące.
– Wstydzisz się przy mnie ubierać?
Sara zarumieniła się i spuściła głowę, tak że kapelusz zakrył jej twarz. Chwycił ją pod brodę i z niedowierzaniem spojrzał jej w oczy.
– Jak to możliwe? Jesteś przecież moją żoną.
– Barney, kochanie, jestem też damą.
– Ale przecież wcześniej nic mi o tym nie mówiłaś. Nie wstydziłaś się w naszą noc poślubną.
– Nie rozbierałam się przy tobie. A poza tym, wstydziłam się.
– Wstydziłaś się? Czego się wstydziłaś? Odsunęła się i ustawiła do niego profilem. Był tak klasyczny jak rzeźby Donatella i tak samo jak one zimny.
– Nie mogę o tym mówić – powiedziała. – Nie godzi się.
– Mąż i żona nie mogą rozmawiać o miłości? Mąż i żona nie mogą rozmawiać o seksie? Jeśli nie godzi się, żeby oni o tym rozmawiali, to komu się godzi?