Выбрать главу
I choć jest to rzecz kobieca, Placki wkładać jął do pieca. Z pieca wnet buchnęła para, A Witalis już się stara, Już dorzuca nowe placki, Taki z niego kucharz chwacki.
Przyglądają się zwierzęta, Pilnie chodzą mu po piętach, Wprost doczekać się nie mogą! A Witalis pręży ogon, Zda się, wącha cudny zapach, Aż zwierzętom kręci w chrapach, Aż zwierzętom skręca kiszki. A Witalis zbiera szyszki I do ognia je dorzuca, Krąży, krząta się, przykuca. – Sadła jeszcze! Sadła! Prędzej! No, bo placki wam uwędzę!
Po upływie pól godziny, Niewyraźne strojąc miny, Z pieca wyjął lis patelnię I do zwierząt rzekł bezczelnie: – A to dziwna jest przygoda! proszę, spójrzcie, sama woda! Z takim śniegiem trudu szkoda: Rozpuszczony, mokry, sypki – Mogłyby w nim pływać rybki! A mówiłem, że to nie to! Śnieg powinien być jak beton – Zamarznięty i w kawałkach. Taki właśnie jest w Suwałkach, W Augustowie, w Ostrołęce… A to co! Umywam ręce! Poszło całe wasze sadło, Tyle pracy mej przepadło! Nie nabiorę się powtórnie, Mam was dosyć, boście durnie!
Zawstydziły się zwierzęta. Racja! Nikt z nich nie pamiętał, Że przed samym świtem jeszcze Padał śnieg zmieszany z deszczem. A śnieg z deszczem jest wodnisty – Fakt dla wszystkich oczywisty.
Na nic całe przedsięwzięcie!
Lis wykręcił się na pięcie, Spuścił ogon na znak smutku I do nory powolutku Poszedł, by się zamknąć w norze, Bo był w bardzo złym humorze. Lecz gdy już odeszli goście, Wtedy z pieca jak najprościej Wyjął sadło, włożył w garnki, Garnki schował do spiżarki, Po czym, dumny z tego zysku, Krzyknął: – Brawo, Witalisku!

V

Jak co rok w Zielone Święta Zgromadziły się zwierzęta Dla obioru prezydenta.
Jest to taka ważna sprawa, Że zwierzęce wszystkie prawa Dzień ten czynią dniem przymierza: Zwierz na zwierza nie uderza, Gęś jest pewna swego pierza, Pies nie czai się na jeża, Owca może wyjść ze stada – Nikt nikogo nie napada. Kot nie drapie, wilk nie zjada, Nawet zając, choć ma pietra, Z odległości kilometra Obserwuje te wybory, Nawet mysz wychodzi z nory, Nawet tchórz ze strachu chory Na wybory śpieszy żwawo, Bo mu wolno. Bo ma prawo.
Lis Witalis, wielki szelma, Łypie białkiem swego bielma, Pręży ogon znakomity, Zwisający na kształt kity, I w tyrolskim kapeluszu Krąży pełen animuszu.
Tu do wilka się przymili I coś szepnie, tam po chwili Do niedźwiedzia chyłkiem sunie, Jakieś słówko rzuci kunie, Chytrze mrugnie do jelenia, Jeża muśnie od niechcenia, Mysz ogonem połaskocze, Mimochodem, Bóg wie o czym, Porozmawia chwilkę z rysiem. – Świetnie, lisie Witalisie!
Wszyscy myślą: "A to szelma! Jakiś w tym, widocznie, cel ma"
Już najstarszy wilk buławą Machnął w lewo, machnął w prawo; Takie jest zwierzęce prawo.
Już wybory rozpoczęta – Któż zostanie prezydentem?
Lis spryciarzem był bezsprzecznie, Więc o głos poprosił grzecznie, Wszedł na pień i w słowach kilku Tak powiedział: – Zacny wilku, I wy, wszyscy tu zebrani, Tak przeze mnie szanowani, Albo mówiąc wprost – zwierzęta! Macie wybrać prezydenta. Czyż jest ktoś, kto nie pamięta Zasług lisa Witalisa? W pięciu tomach ich nie spisać! Otóż ja przed wielu laty, Gdym był młody i bogaty, W ciągu jednej tylko wiosny Zasadziłem tutaj sosny, Buki, dęby – niemal wszystko, By zwierzętom dać schronisko! Dla was szereg lat z zapałem Drób w kurnikach hodowałem, Dla was w chlewach tuczę wieprze, Byście mieli życie lepsze. Jestem waszym dobrodziejem, A sam nie śpię, a sam nie jem, Tylko myślę dniem i nocą, Jak zwierzętom przyjść z pomocą…
Mruknął niedźwiedź do sąsiada: – Co tu gadać – dobrze gada! Szepnął borsuk: – Jaka swada, Jaka dykcja i wymowa, To przynajmniej tęga głowa!
A tymczasem lis po chwili Ciągnął dalej: – Moi mili, Nie namawiam, ale radzę: Jeśli dziś otrzymam władzę, Daję słowo, że zasadzę W ciągu pięciu dni na piasku Drzewa mego wynalazku. Już nie szyszki, nie żołędzie, Ale rosnąć na nich będzie Schab wędzony i pieczony, Boczki, szynki, salcesony, Mortadela i serdelki, Mięs przeróżnych wybór wielki, Nawet prosię w galarecie, Jeśli tylko zapragniecie.
Wszystkim oczy aż zabłysły: – Lis niezgorsze ma pomysły, Niech zostanie prezydentem! – Czy przyjęte? – Tak! Przyjęte! Niedźwiedź objął go za szyję I zawołał: – Niech nam żyje! – Żyj nam, lisie Witalisie! – Powtórzyły za nim rysie, Kuny, tchórze i jelenie Oraz całe zgromadzenie.
Po wyborach zgodnie z prawem Lis od wilka wziął buławę I do domu cztery kozły Z wielką pompą go zawiozły.
Kiedy jechał leśną drogą, Wpierw widziano jego ogon, Co jak ruda chmura zwisa, A dopiero potem – lisa.
Już nazajutrz na polanie Zaczął lis urzędowanie. Kazał podać sobie korę, Wziął do garści pióro spore I ustawę za ustawą Jął wydawać z wielką wprawą: