Выбрать главу
Cztery nogi – w cztery strony! Wstaje Filip potłuczony:
– Któż to zrobił mi, u licha? Na to Prot ze śmiechu prycha:
– Ach, Filipie, ach, Filipie, Trzeba znać się na dowcipie!
Tu już Filip najwyraźniej Dość miał całej tej przyjaźni:
– Lubisz psoty? Oto psota, Która jest w sam raz dla Prota! Przy tych słowach popadł w zapał, Za czuprynę Prota złapał,
Wytarmosił bez litości, Porachował wszystkie kości
I za krzywdy tak odpłacił, Że Prot cały dowcip stracił.

Rzepa i miód

Chwaliła się raz rzepa przed całym ogrodem, Że jest bardzo smaczna z miodem. Na to miód się obruszy i tak jej przygani: – A ja jestem smaczny i bez pani!

OPOWIEDZIAŁ DZIĘCIOŁ SOWIE

Opowieści różne znacie: Więc opowieść o piracie, O magiku-mechaniku, O zaklętym koguciku, O północnym, groźnym wietrze I o chorym termometrze. O uczonym kocie w butach I o wyspach Bergamutach, O diabełku na kominie, O sierotce Klementynie, O entliczku, o pentliczku I o Janku Wędrowniczku, O Paproszku – mądrym skrzacie – Wszystkie te historie znacie. Ale dziś mam – daję słowo – Bajkę dla was całkiem nową.
Posłuchajcie: pod Dąbrową Jest dąbrowa. W tej dąbrowie Opowiedział dzięcioł sowie O tym, czego się dowiedział, Kiedy w leśnej dziupli siedział. Ja to wszystko podsłuchałem I czym prędzej zapisałem.

I

Było tak: w sędziwym lesie, Który widać na bezkresie, Mieszkał bury wilk Barnaba, Zamożniejszy od nababa. Miał on skarbów pełne wory I wciąż znosił do komory Smakołyki i frykasy, Z których słyną polskie lasy.
Miał Barnaba spryt handlowy, Więc założył wśród dąbrowy Sklep dla zwierząt. Na polanie Wybudował rusztowanie, Poukładał mech u góry, Pozatykał gliną dziury, Gałęziami ściany pokrył I, z wysiłku cały mokry, Siadł za ladą. Na tej ladzie Smakowite kęski kładzie. Każdy łatwo coś wyszuka: Jest tu przysmak dla borsuka, Jest pachnący ser dla lisa, Dla niedźwiedzia pełna misa, Coś dla kuny do zjedzenia, Świeża marchew dla jelenia, Dla jaszczurek smaczny żurek I orzechy dla wiewiórek.
Siedzi wilk Barnaba w sklepie I zmrużywszy jedno ślepie, Wszystkich woła i zaprasza: – Komu jaja, komu kasza, Komu mleko na śniadanie? U mnie w sklepie jest najtaniej!
Wielka była to przynęta, A więc zbiegły się zwierzęta. Wszystkie tłoczą się u lady: – Proszę kilo marmolady… – A ja garść orzechów proszę… – Dla mnie sadła za trzy grosze… – Dla mnie miodu dziesięć deka… – A ja proszę kwartę mleka…
Wilk się krząta i na ladzie Co najgorszy towar kładzie, Nie doważa, nie domierza, Marmolada jest nieświeża, Sadło zgniłe i tłuste, Gorzki ser, orzechy puste, Zamiast mleka – sama woda. Wprost każdego grosza szkoda!
– Jak tu drogo! – jęknął zając. Na to rzekł Barnaba wstając: – Kto powiedział, że jest drogo? Nie prosiłem z was nikogo, By odwiedzał moją knieję. Komu drogo – niechaj nie je! A jak chodzi o zające, Radzę zmykać, bo przetrącę!
Czmychnął zając nie czekając – Nie przekona wilka zając. Sarna wstała pełna trwogi, Tchórz wiewiórce szepnął: – W nogi! I nie wziąwszy nawet reszty, Zmykał szybko, gubiąc meszty.

II

Nieco dalej, stąd pół mili, Mieszkał siwy ryś Bazyli. Był wąsaty, zły i srogi; Każdy rad był zejść mu z drogi, A on prychał, a on mruczał, Wszystkim bruździł i dokuczał. Nawet rudy lis Mikita Bardzo grzecznie rysia witał I udając, że jest chory, Szybko biegł do swojej nory.
Ryś miał także sklep swój w lesie; Znał się ryś na interesie, Toteż jego sklep był pełny Ciepłych futer, pierza, wełny, Ptasich czubków, barwnych piórek I kapturków dla wiewiórek.
Siedział ryś Bazyli w sklepie I zmrużywszy jedno ślepie, Wołał ciągle: – Idzie zima, Kto na zimę futra nie ma, Kto linieje lub łysieje, Niech tu biegnie poprzez knieję, Bowiem każde leśne zwierzę U mnie ciepło się ubierze, Ptak – odnowi swoje pierze, Wszystko można dostać u mnie!
Więc zwierzęta biegły tłumnie. Ten coś kupił, ów coś kupił, A Bazyli skórę łupił, Zamiast futer wtykał szmaty, Zamiast skórek – stare łaty, Zamiast wełny – pęk badyli. Taki to był ryś Bazyli!
Niedaleko sklepu rysia Była w jarze jama lisia, Dobrze pośród drzew ukryta. Mieszkał w jamie lis Mikita.
Po wsiach znał kurniki liczne I zagrody okoliczne, Umiał świetnie w każdym czasie Wykryć nowe gniazda ptasie, Umiał gąskę podejść z bliska, Wiedział, gdzie są kretowiska, Po karasie biegł do rzeki I wybierał miód z pasieki.
Zdobycz swoją co dni kilka Lis Mikita niósł do wilka.
Wilk unosił się na ławce: – Czekam, czekam na dostawcę. Pokaż towar. Cóż to? Kaczka? Ależ chuda nieboraczka! Gęś? Nie będzie z niej pociechy; Jajka małe jak orzechy. Nie, Mikito, miód niesłodki, A karasie są jak płotki. Nędzna zdobycz, drogi lisie, I na moje widzimisię Warta cztery skórki krecie. Ale więcej? Nigdy w świecie! Lis miał mores przed Barnabą – Potargował się dość słabo, Schował skórki, a po chwili Już go witał ryś Bazyli: – Cóż przynosisz dziś, Mikito? Cztery skórki? Dobre i to. Mogę wziąć je, chętnie służę, Dam ci za nie jajko kurze. Lis podskoczył: – Nie kpij ze mnie! Słuchać nawet nieprzyjemni. Za te skórki, wyznać przykro, Dałem trzy karasie z ikrą, Dziesięć jajek, kaczkę młodą, Gęś i duży plaster miodu. Ryś uderzył groźnie w ladę: – Skórki biorę, jajko kładę I nie radzę wszczynać kłótni, Bo się skończy jeszcze smutniej.