Выбрать главу

— Zrób ten znak jeszcze raz, a zmyję go twoją krwią — powiedziała.

— No, no, Ty Która Wiesz — odezwał się Płonące Oko szorstko. Widać było, że z najwyższym wysiłkiem stara się opanować. — Nie powinnaś dotykać tej włóczni, wiesz o tym dobrze. I tak grozi nam niebezpieczeństwo, nawet bez twoich bezecności.

— Zachęcałeś mnie, żebym wyszła w pole i walczyła razem z mężczyznami — powiedziała. — A do tego potrzebna mi włócznia, prawda? Twoja włócznia jest doskonała. Bardzo mi odpowiada. A ty zrób sobie drugą.

Mężczyźni znowu się roześmiali. Jednak w ich śmiechu brzmiała teraz jakaś osobliwa nuta.

Ta Która Wie znów udała, że dźga Płonące Oko włócznią, a on, klnąc, uchylił się. A potem ruszył naprzód powoli, jak gdyby chciał odebrać kobiecie broń siłą. Ale ona dźgnęła teraz naprawdę. Płonące Oko odskoczył. Wyglądał na rozzłoszczonego i trochę przestraszonego.

Ta Która Wie z trudem usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiła. Płonące Oko był najsilniejszym wojownikiem w całym plemieniu i najprzystojniejszym mężczyzną. Ramiona miał szerokie jak mamut, a jego zdumiewające ciemne oczy błyszczały jak węgle pod wspaniałymi brwiami wysuniętymi w przód jak nawis skalny. Kiedy byli jeszcze młodzi, spała z nim wiele razy. Miała też nadzieję, że po śmierci Ciemnego Wiatru on weźmie ją sobie za towarzyszkę. Jednak okazał się pierwszym, który jej odmówił. Powiedział, że pragnie tylko Mlecznego Źródła. Pragnął kobiety, która umiałaby rodzić dzieci, tak jej powiedział. I tak to się między nimi skończyło.

— No dobrze — zlitowała się wreszcie Ta Która Wie. Pochyliła się i wbiła włócznię Płonącego Oka w ziemię.

Był środek dnia i zrobiło się ciepło. Resztki spadłego w nocy śniegu stopniały, a ziemia zmiękła. Płonące Oko z dzikim pomrukiem wyrwał włócznię z ziemi.

— Powinienem cię zabić — powiedział, wywijając nią przed nosem Tej Która Wie.

— No to mnie zabij. Dalej.

Ta Która Wie rozłożyła ręce i wypięła pierś.

— Wal tutaj. Zabij kobietę, Płonące Oko. Będzie to wspaniały wyczyn.

— Może dzięki temu szczęście by się do nas uśmiechnęło — odpowiedział, ale opuścił broń. — Jeżeli jeszcze raz odważysz się tknąć moją włócznię, to zwiążę cię i zostawię gdzieś na wzgórzu, żeby cię niedźwiedzie pożarły. Rozumiesz, co mówię? Rozumiesz?

— Zachowaj swoje groźby dla Innych — odpowiedziała spokojnie Ta Która Wie. — Ich trudniej przestraszyć niż mnie. Zresztą i ja się wcale nie boję.

— Widziałaś kiedyś Innego z bliska, prawda? — zapytał Góra o Zwalonym Wierzchołku.

— Tak, kiedyś jednego widziałam — odpowiedziała Ta Która Wie, marszcząc brwi na to wspomnienie.

— Jaki on miał zapach z tak bliska? — zapytał Młoda Antylopa. — Założę się, że śmierdział.

Ta Która Wie kiwnęła głową.

— Jak zdechła hiena — powiedziała. — Jak coś, co się rozkłada od ponad miesiąca. I był brzydki. Jego twarz wyglądała tak, jakby mu ją ktoś rozpłaszczył. — Pokazała wyrazistym gestem jak. — A zęby miał takie małe jak dziecko. Miał też śmieszne małe uszy i malutki nos. A jego ręce i nogi… — Wzdrygnęła się. — Wyglądały idiotycznie i były okropne. Jak u pająka. Takie długie i cienkie.

Wszyscy patrzyli na nią z przerażeniem. Nawet Płonące Oko nie odrywał od niej wzroku. Nikt inny w całym plemieniu, nawet sam Srebrny Obłok, nigdy nie stał twarzą w twarz z Innym. A ona stała, stała tak blisko, że mogła wyciągnąć rękę i go dotknąć. Niektórzy widywali Innych od czasu do czasu, ale z daleka i tylko przez chwilę, kiedy tamci przechodzili. Było to w czasach, kiedy plemię przebywało na zachodzie. Tylko Ta Która Wie natknęła się w lesie na jednego z nich.

Zdarzyło się to bardzo dawno. Ta Która Wie miała wtedy dziewiętnaście lat i wciąż jeszcze była niesforną dziewczyną, która żyła tak, jak chciała, inaczej niż wszyscy.

Mężczyźni z Drużyny Myśliwych zabronili jej wtedy chodzić ze sobą na patrole, a ona pewnego ranka udała się na patrol sama. Była w ponurym nastroju i odeszła daleko od obozowiska. W południe, wśród niewielkiej kępki brzóz o białej korze znalazła małe skalne jeziorko. Zdjęła futrzaną szatę, chcąc się wykąpać w jego chłodnej błękitnej wodzie. Kiedy już z niej wyszła, zobaczyła ze zdumieniem Innego. Tak, był to bez wątpienia Inny. Stał i patrzył na nią z odległości nie większej niż dwadzieścia kroków.

Był wysoki, niewiarygodnie wysoki, tak wysoki jak drzewo i bardzo szczupły. Miał wąskie ramiona i zapadniętą pierś. Mimo wysokiego wzrostu wyglądał wskutek tego bardziej krucho niż kobieta. Jego twarz była najdziwniejszą twarzą, jaką Ta Która Wie w życiu widziała. Rysy miał dziwnie delikatne, jak rysy dziecka, a cerę niezwykle bladą. Jego szczęki wyglądały na tak słabe, że Ta Która Wie zastanawiała się, jak radzi sobie z gryzieniem mięsa. Podbródek natomiast miał nieprzyjemny wygląd: był ciężki i wysunięty do przodu. Oczy ten Inny miał duże, w dziwnym, wyblakłym, wodnistym kolorze, a jego czoło biegło prosto w górę — nie miał wcale wałów nad oczami.

W sumie, pomyślała, jest zadziwiająco brzydki, tak brzydki jak jakiś demon. Nie wyglądał jednak groźnie. Nie zauważyła, żeby miał przy sobie broń, a poza tym najwyraźniej się do niej uśmiechał. W każdym razie ona, patrząc jak na jego odsłonięte drobne zęby, uważała, że się uśmiecha.

Była całkiem naga, prezentowała się w całej swej krasie, w pełnym rozkwicie swej młodzieńczej piękności. Kiedy tak stała przed nim bez cienia wstydu, przyszła jej do głowy nieoczekiwana myśl. Pomyślała mianowicie, że chciałaby, żeby ten człowiek skinął na nią i przywołał do swego boku, a potem wziął ją w ramiona i kochał się z nią w sposób, w jaki Inni kochają się ze swymi kobietami. Był brzydki i dziwny, ale ona go pragnęła. Dlaczego tak się dzieje? — zastanowiła się. I zaraz odpowiedziała sobie na to pytanie: pragnęła go, bo był nie taki jak ona i jej współplemieńcy, bo był czymś nie znanym, bo był inny. Tak, była gotowa mu się oddać. A potem poszłaby z nim do obozowiska, żyłaby z nim i stałaby się jedną z Innych. Bo sprzykrzyli jej się mężczyźni z własnego plemienia i chciała zaznać czegoś nowego. Tak. Tak było.

Czego miała się bać? Inni byli podobno przerażającymi demonami, a jednak ten człowiek nie miał w sobie niczego demonicznego. Miał tylko dziwną twarz był zbyt wysoki i chudy. Nie wydawał się wcale groźny. Tylko inny.

— Mam na imię Spadająca Rzeka — powiedziała, bo takie imię nosiła w tamtych czasach. — A ty kim jesteś?

Inny nie odpowiedział. Z głębi jego gardła wydobył się dźwięk, który mógł być śmiechem. Więc on się śmiał?

— Podobam ci się? — spytała. — Wszyscy w moim plemieniu uważają mnie za piękną. A ty?

Przeczesała dłońmi długie, gęste włosy, które były mokre po kąpieli. Zaczęła się wdzięczyć i przeciągać, pozwalając mu zobaczyć, jak pełne ma piersi, jak mocne są jej ramiona i uda, i szyja. Zrobiła dwa czy trzy kroki w jego stronę, uśmiechając się i nucąc pieśń pożądania.

Jego oczy otworzyły się szeroko. Pokręcił głową. Wyciągnął w jej stronę wyprostowaną rękę, dłonią ku niej i zaczął dawać znaki palcami, czarodziejskie znaki bez wątpienia znaki sprowadzające demony. Cofnął się.

— Nie boisz się mnie, prawda? Ja chcę się tylko bawić. Chodź tutaj, Inny.