Выбрать главу

(Aha. Chcesz, żebym była twoim szpiegiem.)

— Jestem pewna, panie Mannheim, że wszystko będzie dalej szło bardzo gładko.

— Oczywiście, oczywiście. Jednak…

Podał jej numer. A ona go zapisała, nie wiedząc, dlaczego to robi.

Na wszelki wypadek, powiedziała sobie. ? To znaczy na jaki wypadek?

* * *

— Czy Jerry dzisiaj przyjdzie? — zapytał Timmie.

— Jutro.

Było aż nazbyt oczywiste, że chłopiec jest rozczarowany.

Jego okrągła buzia zmarszczyła się. Między wypukłymi brwiami też pojawiła się zmarszczka.

— Dlaczego nie dzisiaj?

— Dzisiaj nie jest jego dzień. Dzisiaj Jerry… musi dokądś pójść.

— A dokąd?

— No… w pewne miejsce — powiedziała, celowo nie precyzując dokąd.

Bo jak miała mu opisać przedszkole? Co pomyślałby Timmie, dowiedziawszy się, że inne dzieci… że dużo innych dzieci schodzi się, żeby się razem bawić, biegać ze śmiechem po podwórku i malować farbami po papierze?

— Jerry przyjdzie do ciebie jutro.

— Ja chciałbym, żeby przychodził codziennie.

— Ja też bym chciała.

(Czy rzeczywiście? Czy rzeczywiście bym chciała?)

* * *

Problem nie polegał na tym, że Timmie miał kolegę, tylko na tym, że ten kolega z czasem stawał się zbyt pewny siebie, zbyt agresywny. Jerry całkowicie pokonał już bojaźliwość, którą okazywał na początku, i zdecydowanie dominował.

Trzeba zacząć od tego, że był od Timmie’ego większy i rósł szybciej. Różnica wzrostu wynosiła już cztery centymetry. Poza tym był cięższy. I szybszy, i silniejszy, i prawdopodobnie inteligentniejszy, z czym pannie Fellowes trudno się było pogodzić. O wiele szybciej niż Timmie orientował się, do czego służą nowe zabawki i o wiele szybciej wymyślał nowe, ciekawe zabawy tymi zabawkami. Kiedy panna Fellowes dawała chłopcom farby, kredki albo modelinę, Jerry natychmiast zabierał się do roboty, i tworzył obrazki i kształty, podczas gdy Timmie bazgrał coś i wytwarzał masę pozbawioną formy. Wyglądało na to, że Timmie nie ma w ogóle żadnych zdolności artystycznych, nawet w tak minimalnym stopniu, jakiego można by się spodziewać u średnio inteligentnego dziecka w jego wieku.

Oczywiście, dyskutowała sama ze sobą panna Fellowes, Jerry codziennie chodzi do przedszkola. Tam nauczył się, jak należy rysować kredkami, malować farbami i jak lepić z modeliny.

Ale Timmie też miał kredki, farby i modelinę na długo przed pojawieniem się Jerry’ego. Jednak nigdy nie nauczył się dobrze nimi posługiwać. Przedtem nie niepokoiło to panny Fellowes. Nie porównywała wtedy Timmie’ego z żadnym innym dzieckiem i uważała, że ten jego brak umiejętności usprawiedliwiony jest faktem, że chłopiec pierwsze swoje lata spędził w społeczeństwie prymitywnym.

Teraz przypomniała sobie to, co wyczytała w książkach, które dał jej doktor Mclntyre. Przypomniała sobie, że nie istnieją żadne, ale to żadne przykłady sztuki neandertalskiej. Nie ma malowideł naskalnych w jaskiniach, nie ma posążków, nie ma rysunków żłobionych w ścianach skalnych.

(A może oni rzeczywiście byli gorsi od nas? I dlatego wymarli, kiedy pojawiliśmy się my?)

Panna Fellowes nie chciała o tym myśleć.

Natomiast musiała myśleć o Jerrym, który panoszył się tu teraz dwa razy na tydzień, tak jakby to miejsce należało do niego. „Pobawmy się klockami” — mówił do Tim-mie’ego albo „teraz będziemy malować”, albo „teraz będziemy oglądać wiroekran”. A Timmie się godził. Nigdy nie miał własnych propozycji, tylko zawsze potulnie przystawał na to, co sugerował Jerry. Jerry zepchnął Timmie’ego na drugorzędną pozycję. Panna Fellowes akceptowała tak rozwijającą się sytuacją jedynie dlatego, że — pomimo trudności — Timmie z coraz większym zachwytem czekał na pojawienie się swego towarzysza zabaw.

Jerry to cały jego świat-powiedziała sobie ze smutkiem.

A pewnego razu, obserwując ich, pomyślała: oto dwoje dzieci Hoskinsa — jedno zrodzone z jego żony, a drugie z pola statycznego.

Podczas gdy ona…

Boże, pomyślała, przyciskając sobie pięści do skroni i czując wstyd, ja jestem zazdrosna!

10. Dotarcie do kresu

— Panno Fellowes — powiedział Timmie — a kiedy ja zacznę chodzić do szkoły?

To pytanie, które pojawiło się jakby znikąd, poraziło ją z siłą pioruna.

Spojrzała w pełne zapału, brązowe oczy i pogłaskała go lekko po gęstych, szorstkich włosach, odruchowo próbując je uporządkować. Włosy Timmie’ego były zawsze rozczochrane. Panna Fellowes obcinała je własnoręcznie. Timmie kręcił się niespokojnie podczas każdych takich postrzyżyn. Jednak sama myśl o wpuszczeniu tutaj fryzjera sprawiała pannie Fellowes przykrość. A poza tym ona obcinała mu włosy nierówno, co pozwalało ukryć fakt, że przednia część jego czaszki jest cofnięta, a tylna wypukła.

Teraz panna Fellowes zapytała ostrożnie:

— Gdzie słyszałeś o szkole, Timmie?

— Jerry chodzi do szkoły.

(Oczywiście. Od kogo jak nie od Jerry’ego mógł o tym słyszeć?)

— Jerry chodzi do przedszkola. — Timmie wymówił to długie słowo powoli i wyjątkowo starannie. — To jest tylko jedno z miejsc, w które Jerry chodzi. Bo on chodzi też do sklepu z mamą. Chodzi do kina. Do zoo. Chodzi w różne miejsca, tam, na zewnątrz. A kiedy ja będę mógł wyjść z tych pokoi, panno Fellowes?

Panna Fellowes poczuła bolesne ukłucie w sercu.

Wiedziała, że to było nieuniknione. Jerry musiał w końcu opowiedzieć Timmie’emu o świecie znajdującym się poza kopułą. Chłopcy dogadywali się z łatwością, jeden drugiego rozumiał bardzo dobrze. I Jerry, emisariusz z tajemniczego i zakazanego świata znajdującego się za drzwiami kopuły, musiał w końcu opowiedzieć o tym świecie Timmie’emu. Tego nie dało się uniknąć.

Ale Timmie nie miał wstępu do tego świata.

— A co ty byś tam robił? Dlaczego chcesz tam pójść? Czy wiesz, jak tam jest zimno w zimie? — Zapytała, siląc się na wesołość i pragnąc odwrócić uwagę chłopca od katuszy, jakie z pewnością przeżywał.

— Zimno?

Timmie spojrzał na nią tak, że widać było, że nie rozumie. Nie znał tego słowa.

(Dlaczego miałoby mu to przeszkadzać? Przecież ten chłopiec potrafił poruszać się po śnieżnych polach Europy epoki lodowcowej.)

— Zimno to znaczy tak jak w lodówce. Wychodzisz na zewnątrz i po chwili zaczyna cię boleć nos. A potem bolą cię uszy. Ale tak jest tylko zimą. Latem na zewnątrz robi się bardzo gorąco. Jest wtedy jak w piecu. A poza tym czasami pada deszcz. Z nieba spada na ciebie woda, która moczy ci ubranie i włosy, i wszystko…

Było to bardzo cyniczne rozumowanie. Panna Fellowes wiedziała o tym i czuła się okropnie. Opowiadanie chłopcu, który nigdy miał nie opuścić tych kilku małych pokoi, że świat na zewnątrz pełen jest niewygód, było czymś takim, jak opowiadanie ślepemu dziecku, że oglądanie kolorów i kształtów to zajęcie nudne i denerwujące, i że właściwie to na świecie nie ma niczego ciekawego do oglądania.

Timmie zignorował całą tę jej żałosną sofistykę.

— Jerry mówi — powiedział — że w szkole dzieci grają w różne gry… Ja takich gier tutaj nie mam. Mają też taśmy z filmami i z muzyką. Mówi, że w przedszkolu jest bardzo dużo dzieci. Jerry mówi… Jerry mówi… — Tu nastąpiła chwila przerwy. Timmie zastanowił się, a potem tryumfalnie podniósł obie rozczapierzone dłonie. — On mówi, że tyle.