Выбрать главу

Jednak te dzieci ignorowały Timmie’ego, a dziwne obiekty usuwały się, kiedy usiłował ich dotknąć. Timmie znajdował się w ich świecie, ale nigdy nie stanowił części tego świata. Wędrował przez ogromne przestrzenie zupełnie sam. Był w nich tak samo samotny jak we własnym pokoju. I budził się przeważnie z płaczem.

Panna Fellowes nie zawsze znajdowała się w pobliżu, gdyż teraz trzy czy cztery razy w tygodniu sypiała gdzie indziej na terenie instytutu — w mieszkaniu, które już dawno przydzielił jej Hoskins. Uważała, że należy zacząć odzwyczajać Timmie’ego od jej stałej obecności, od której wyraźnie się uzależnił. Przez pierwsze kilka nocy miała takie poczucie winy, że prawie nie mogła spać, ale rano Timmie wcale nie wspominał o tym, że jej nie było. Być może spodziewał się, że prędzej czy później zostanie pozostawiony samemu sobie. Panna Fellowes po pewnym czasie przestała się zadręczać tym, że nie śpi w domku dla lalek. I uświadomiła sobie, iż nie tylko Timmie został w ten sposób uleczony z uzależnienia.

Codziennie rano robiła dokładne notatki na temat jego snów. Usiłowała traktować je po prostu jako materiał przydatny w badaniach psychologicznych nad umysłem Timmie’ego, które to badania miały się w końcu okazać najwartościowszym elementem całego eksperymentu. Mimo to jednak bywały noce, podczas których i ona, samotna w swoim pokoju, także płakała.

* * *

Pewnego dnia, kiedy czytała Timmie’emu jedną z jego ulubionych książek — Baśnie z tysiąca i jednej nocy — chłopiec wziął ją pod brodę i podniósł delikatnie jej głowę, tak że jej wzrok oderwał się od tekstu i padł na niego.

— Ta bajka — powiedział — jest zawsze taka sama. Skąd pani wie, panno Fellowes, jak ją opowiadać, żeby było tak samo?

— Ależ ja ją czytam!

— Tak, wiem, że pani ją czyta. Ale co to znaczy „czytać”?

— No… więc…

Pytanie było takie zasadnicze, że z początku nie wiedziała, jak sobie z nim poradzić. Zwykle bywało tak, że dzieci uczące się czytać same intuicyjnie odgadywały, na czym czytanie polega, a potem przechodziły do następnego kroku, czyli do nauczenia się znaczenia zakodowanych symboli znajdujących się na papierze. Niewiedza Timmie’ego zdawała się zakorzeniona o wiele głębiej niż niewiedza przeciętnego cztero- czy pięciolatka, który właśnie zaczynał odkrywać, że istnieje coś takiego jak sztuka czytania i że on tę sztukę być może w przyszłości posiądzie. Dla Timmie’ego samo pojęcie czytania było obce.

— No wiesz — powiedziała panna Fellowes — w twoich książeczkach, nie na taśmach filmowych, tylko w książeczkach, pod obrazkami są takie znaczki. Wiesz jakie?

— Tak — odrzekł. — Słowa.

— No właśnie. Książeczka, którą czytam, składa się tylko ze słów. Nie ma w niej obrazków tylko słowa. Te znaczki to są słowa. Kiedy patrzę na te znaczki, słyszę w głowie słowa. Na tym polega czytanie. Czytanie to zamienianie znaczków napisanych na papierze w słowa.

— Ja też chcę zobaczyć.

Panna Fellowes dała mu książkę. Timmie obrócił ją na bok, a potem do góry nogami. Panna Fellowes roześmiała się i przekręciła książkę tak, jak trzeba.

— Te znaczki mają sens tylko wtedy, kiedy patrzysz na nie w ten sposób — powiedziała.

Timmie kiwnął głową. Pochylił się nisko nad stroną — , tak nisko, że prawdopodobnie nie mógł rozróżnić liter — i wpatrywał się w nią długo i z zaciekawieniem. Potem cofnął się o kilkanaście centymetrów, na odległość, z której litery były czytelne. Dla eksperymentu znowu obrócił książkę na bok. Panna Fellowes tym razem nic nie powiedziała. Timmie przekręcił książkę jeszcze raz i trzymał ją znowu prawidłowo.

— Niektóre z tych znaczków są takie same-powiedział po dłuższej chwili.

— Tak. Tak. Rzeczywiście, Timmie.

Aż się roześmiała — taką przyjemność jej sprawił swoją przenikliwością.

— Skąd wiadomo, który znaczek oznacza jakie słowo?

— Tego trzeba się nauczyć.

— Ale słów jest tak dużo! Jak można się nauczyć tylu znaczków?

— Małe znaczki tworzą duże znaki. Duże znaki to słowa. A małe znaczki nazywamy literami. I tak naprawdę tych małych znaczków nie jest wcale tak dużo — powiedziała. — Tylko dwadzieścia sześć. — Podniosła rękę i otworzyła i zamknęła dłoń pięć razy, a potem pokazała jeszcze jeden palec. — Wszystkie słowa tworzy się z tych małych znaczków, różnie ułożonych.

— Niech pani mi pokaże.

— Zobacz. — Pokazała słowo Sindbad. — Czy widzisz te siedem małych znaczków, tutaj, miedzy dwiema przerwami? Te znaczki oznaczają Sindbad. Ten oznacza dźwięk „s”. Ten to „i”, a ten to „n”. — Nie podawała mu nazw liter tylko wymawiała głoski. — Czytasz je pojedynczo i składasz wszystkie dźwięki razem: Sss iii nnn ddd bbb aaa ddd. Sindbad.

Czy chłopiec coś z tego rozumie? — zastanowiła się.

— Sindbad — powiedział cicho Timmie i przeciągnął palcem po wydrukowanych literach.

— A to słowo to statek. Zaczyna się takim samym znaczkiem jak Sindbad. Ssssss. Ten znaczek nazywa się „s”. — Tym razem wymówiła to jako „ess”. — A to jest „a”, widzisz?

Timmie wpatrywał się w zadrukowaną stronę. Był wyraźnie zagubiony.

— Pokażę ci wszystkie znaczki — zaproponowała panna Fellowes. — Chcesz?

— Tak. To będzie dobra zabawa.

— No to przynieś mi kawałek papieru i kredkę. I przynieś też kredkę dla siebie.

Timmie usadowił się koło niej. A ona narysowała A, B i C i cały alfabet w dwóch równych kolumnach. Timmie, ściskając kredkę, narysował coś, co najwyraźniej uważał za imitację, a jednak to coś miało długie rozchwierutane nogi i wędrowało w poprzek strony, tak że na pozostałe litery nie starczyło miejsca.

— No dobrze — powiedziała panna Fellowes. — Spójrzmy teraz na pierwszy znaczek.

Ku własnemu zawstydzeniu uświadomiła sobie, że nigdy nie przyszło jej do głowy, że Timmie mógłby nauczyć się czytać. Chłopiec co prawda z ogromną zachłannością oglądał książki z obrazkami i filmy, jednak aż do tej chwili nie zainteresował się drukowanymi symbolami, które im towarzyszyły. Czy to zainteresowanie powstało z inspiracji Jer-ry’ego? Panna Fellowes postanowiła zapytać Jerry’ego — przy okazji następnej jego wizyty — czy zaczął już się uczyć czytać. Była jednak świadoma tego, że sama a priori odrzucała myśl o tym, że Timmie mógłby też się tego nauczyć.

To przesąd rasowy, pomyślała. Zdała sobie sprawę, że nawet teraz, przeżywszy z nim tyle czasu i zobaczywszy jak jego umysł się rozwija, wciąż gdzieś w głębi duszy uważa go za stworzenie nie będące w pełni człowiekiem. Albo przynajmniej za stworzenie zbyt prymitywne, zbyt zacofane, aby mogło opanować tak skomplikowaną umiejętność jak czytanie.

Pokazując mu litery, informując go, jakim głoskom odpowiadają, i ucząc go, jak się je pisze — wciąż tak naprawdę nie wierzyła, że on kiedykolwiek zrobi z nich użytek.

Nie wierzyła w to aż do chwili, gdy Timmie przeczytał . jej samodzielnie fragmenty tekstu.

Nastąpiło to wiele tygodni później. Timmie siedział na jej kolanach z książką. Przewracał kartki i patrzył na obrazki — albo tak jej się wydawało.