— Wie pani, że tak lubią go nazywać dziennikarze — powiedział Hoskins. — I wszyscy zwykli ludzie tak o nim myślą. Wciąż nie rozumieją, co to jest neandertalczyk. I nie sądzę, że kiedykolwiek zrozumieją.
Podczas ich rozmowy jeden z dwóch mężczyzn wyszedł| z kopuły. Teraz wrócił i zaczął przeciągać nylonową linkę przez uchwyty umocowane u góry na ścianie.
Pannie Fellowes zaparło dech. Przypomniała sobie linkę przymocowaną do dźwigni znajdującej się na zewnątrz pomieszczenia, w którym znajdowała się próbka skalna profesora Adamewskiego.
— Nie! Nie wolno wam! — krzyknęła.
Ale Hoskins postawił Timmie’ego na podłodze i ostrożnie zdjął z niego płaszcz.
— Stój tutaj, Timmie. Nic ci się nie stanie. My tylko na chwilę wychodzimy, dobrze?
Timmie, blady jak kreda, zdołał tylko kiwnąć głową.
Hoskins wyprowadził pannę Fellowes z domku dla lalek, zmuszając ją, żeby szła przed nim. Nie była w stanie się opierać. Rozglądając się w oszołomieniu, zauważyła czerwoną rączkę od dźwigni zamontowaną w korytarzu. Dziwne, że przedtem nigdy nie zwracała na nią uwagi, nigdy nie dopuszczała do świadomości faktu jej istnienia.
To jest miecz katowski, pomyślała.
— Przykro mi, panno Fellowes — powiedział Hoskins. — Oszczędziłbym pani tego, gdybym mógł. Planowałem, że zrobimy to o północy, tak żeby pani dowiedziała się po fakcie.
— Pan to robi, bo Timmie ugryzł pana syna — szepnęła panna Fellowes, czując bezgraniczne znużenie. — Czy pan nie rozumie, że Jerry mu tak dokuczał, że on nie wytrzymał?
— To nie ma nic wspólnego z tym, co się stało Jerry’emu.
— No jasne. Oczywiście że nie — powiedziała kwaśno panna Fellowes.
— Naprawdę. Proszę mi wierzyć. Wiem, co się stało, i wiem, że to była wina Jerry’ego. No tak, to, co się stało, przyspieszyło trochę bieg rzeczy. Był przeciek do prasy na ten temat. Nie mogło go nie być, skoro wszędzie tu pełno dziennikarzy obsługujących Projekt „Średniowiecze”. Na pewno usłyszymy o „niedbalstwie” i „neandertalskich dzikusach”, na pewno będzie o tym mowa w wiadomościach i odwróci to uwagę opinii od dzisiejszego sukcesu. Więc lepiej będzie zakończyć eksperyment z Timmiem od razu. Timmie i tak wkrótce musiałby odejść. Lepiej wysłać go już teraz, tak żeby żądni sensacji dziennikarze mieli jak najmniej materiału do swoich artykułów.
— Ale tu nie chodzi o odesłanie kawałka skały. On jest człowiekiem, a pan go zabije.
— Wcale nie. Nie mamy powodu sądzić, że podróż powrotna jest szkodliwa. Timmie wyląduje mniej więcej w tym samym miejscu, z którego go wzięliśmy, w z grubsza biorąc dziesięć tygodni od momentu, kiedy zniknął… no z dokładnością do paru tygodni, biorąc pod uwagę powolną zmianę wartości wielkości czasowej związaną ze zjawiskiem entropii i inne warunki techniczne… On nic nie poczuje. Wróci do domu. Neandertalczyk znajdzie się w neandertalskim świecie. Nie będzie już ani więźniem, ani obcym. Będzie miał szansę być wolny.
— Jaką szansę? On ma w najlepszym razie siedem lat, jest przyzwyczajony do tego, że ktoś się nim opiekuje, karmi go, ubiera, zapewnia dach nad głową. A znajdzie się sam w epoce lodowcowej. Czy nie sądzi pan, że w ciągu tych dziesięciu tygodni jego plemię dokądś powędrowało? Oni nie siedzą na miejscu, oni idą tam, gdzie jest zwierzyna, idą po jej śladach. A nawet jeżeli jakimś cudem będą tam jeszcze, to uważa pan, że go poznają? Przecież on jest o trzy lata starszy, a u nich upłynęło dziesięć tygodni. Oni przed nim uciekną z krzykiem. Chłopiec zostanie sam i będzie musiał się o siebie troszczyć. Skąd będzie wiedział, jak to robić?
Hoskins pokręcił głową. Minę miał posępną, był nieprzejednany.
— Timmie odnajdzie swoje plemię, a plemię przyjmie go do siebie. Jestem tego absolutnie pewien. Proszę mi zaufać, panno Fellowes.
Popatrzyła na niego udręczona.
— Mam panu zaufać?
— Proszę panią o to — powiedział i na jego twarzy również odmalowała się udręka. — Nie ma innego wyjścia. Przykro mi, panno Fellowes. Proszę mi wierzyć… jest mi bardziej przykro, niż pani sobie wyobraża. Ale chłopiec musi odejść, nie ma na to rady. Niech mi pani tego nie utrudnia.
Panna Fellowes popatrzyła mu prosto w oczy. Patrzyła w nie uporczywie, w milczeniu, przez długą, straszną chwile.
W końcu powiedziała ze smutkiem:
— No dobrze. Ale niech pan mi przynajmniej pozwoli się z nim pożegnać. Niech pan mi na to da pięć minut. Może pan to zrobić, prawda?
Hoskins zawahał się. A potem kiwnął głową.
— No dobrze — powiedział.
Timmie podbiegł do niej. Podbiegł do niej po raz ostatni, a ona po raz ostatni go objęła.
Przez chwilę tuliła go do siebie. A potem jedną stopą zahaczyła o krzesło i przysunęła je do ściany.
— Nie bój się, Timmie.
— Ja się nie boję, kiedy pani tutaj jest, panno Fellowes… Czy ten pan, tam na zewnątrz, jest na mnie zły?
— Nie. On po prostu niczego nie rozumie… Timmie, czy ty wiesz, kto to jest mama?
— Taki ktoś jak mama Jerry’ego?
— No tak. Jak mama Jerry’ego. Czy wiesz, co mama robi?
— Mama to taka pani, co się dzieckiem opiekuje, jest dla niego dobra i robi bardzo dobre rzeczy.
— Tak. To właśnie robi mama. Czy chciałeś kiedyś mieć mamę?
Timmie odchylił głowę i spojrzał jej w twarz. Powoli wyciągnął rękę i położył dłoń na jej policzku, a potem przesunął ją na jej włosy i zaczął głaskać, długo, tak jak ona kiedyś jego głaskała.
— A pani nie jest moją mamą? — zapytał.
— Och, Timmie…
— Czy jest pani zła na mnie za to, że tak powiedziałem?
— Nie. Oczywiście że nie.
— Ja wiem, że pani się nazywa panna Fellowes, ale czasami, sam do siebie, mówię na panią „mama”. Tak jak Jerry mówi na swoją mamę, tylko że on robi to głośno. Mogę panią tak po cichu nazywać?
— Tak. Tak. Ja cię nigdy nie opuszczę i nie stanie ci się żadna krzywda. Będę z tobą zawsze i będę się tobą opiekowała. Powiedz do mnie „mamo”, tak żebym usłyszała.
— Mamo — powiedział Timmie zadowolony, przytulając się policzkiem do jej policzka.
Panna Fellowes wstała i, wciąż trzymając go w objęciach, weszła na krzesło.
Pamiętała, co powiedział Hoskins na temat obiektów, które nie są zakotwiczone — że obiekty te są porywane razem z tym, który jest przenoszony do innego czasu. Część rzeczy w pokoju była zakotwiczona, a część nie. Na przykład krzesło, na którym stała. No dobrze, niech i tak będzie — krzesło przeniesie się w przeszłość. To nieważne. Inne rzeczy też pewnie się przeniosą. Nie wiedziała, które z nich znajdą się w polu czasowym, a które nie. Nie obchodzi mnie to, pomyślała. To nie mój problem.
— Halo! — krzyknął Hoskins zza drzwi kopuły. Panna Fellowes uśmiechnęła się. Chwyciła Timmie’ego mocno, a wolną ręką sięgnęła w górę i uwiesiła się całym ciężarem na lince w miejscu, gdzie ta zwisała między dwoma uchwytami.
I pole statyczne w kopule Timmie’ego zostało wyłączone, a pokój opustoszał.
EPILOG
Twarz Naznaczona Ogniem z Nieba
Srebrny Obłok podszedł do Kobiety Bogini, która, przykucnąwszy, rysowała na śniegu magiczne koła, i powiedział:
— Muszę z tobą porozmawiać.
— No to mów — odrzekła Kobieta Bogini, nie przerywając sobie.
— Czy możesz na chwilę przestać rysować koła?