Выбрать главу

W kometarnym halo wokół żółtopomarańczowego słońca Canyon odkryto jednak magnetyczne monopole, a na samej planecie pierwiastki radioaktywne. Imperium kzinów połknęło planetę i pokryło kopułami i kompresorami. Nazwano ją Warhead, ze względu na bliskość nie zdobytych światów Pierin.

Tysiąc lat później Imperium Kzinu dotarło do zamieszkanej przez ludzi części kosmosu.

Wojny ludzi z kzinami skończyły się na długo przed narodzi­nami Louisa Wu. Wszystkie wygrali ludzie. Kzinowie zawsze mieli tendencje do atakowania przed ukończeniem przygotowań. Cywilizacja na Canyon jest spadkiem po trzeciej wojnie, kiedy to zasiedlony przez ludzi Wunderland nabrał upodobania do ezote­rycznych broni.

Wunderlandzkiego Rozjemcę użyto tylko jeden raz. Była to gigantyczna wersja narzędzia używanego zwykle w górnictwie: dezintegratora wysyłającego wiązkę promieniowania, które neutrali­zuje ładunek elektronu. W miejscu, gdzie dociera promień z dezinte­gratora, stała materia nagle i gwałtownie zmienia się w naładowaną dodatnio i rozpada na chmurę jednoatomowych cząsteczek.

Zbudowany na Wunderlandzie i przetransportowany na Warhead ogromny dezintegrator wysyłał równolegle drugą wiązkę, która zmieniała ładunek protonu.

Dwie wiązki dotarły do powierzchni Canyon w odległości trzydziestu mil od siebie. Skały oraz fabryki i osiedla kzinów rozpadły się w pył, a między dwoma punktami przebiegła gruba pręga błyskawicy. Wiązka wgryzła się na dwanaście mil w głąb planety, uwalniając magmę, która rozlała się na wschód i zachód po obszarze równym rozmiarami i kształtem Baja California na Ziemi. Kompleks przemysłowy kzinów zniknął. Kilka kopuł chronionych przez pole statyczne pochłonęła magma, która wytrysnęła pośrodku wielkiego pęknięcia, zanim skały zastygły.

Ostatecznym rezultatem było morze otoczone przez strome urwiska, wysokie na wiele mil i okalające z kolei długą, wąską wyspę.

Inne zamieszkane światy mogły sobie wątpić, że Wunderlandzki Rozjemca zakończył wojnę. Patriarchat Kzinu normalnie nie przejmuje się zwykłą manifestacją siły. Wunderlandczycy nie mieli takich wątpliwości.

Warhead po trzeciej wojnie zaanektowali kzinowie i ludzie i zmienili mu nazwę na Canyon. Miejscowa roślinność oczywiście ucierpiała z powodu gigaton pyłu, które opadły na powierzchnię planety, oraz z braku wody, która w samym kanionie utworzyła morze. Teraz panuje tam odpowiednie ciśnienie atmosferyczne i kwitnie miniaturowa cywilizacja.

Mieszkanie Louisa Wu znajdowało się na dwunastym piętrze północnej ściany kanionu. Noc skrywała dno jaru, kiedy wyszedł na zewnątrz, ale południowa ściana jaśniała nadal dziennym światłem. Z krawędzi opadały wiszące ogrody miejscowych porostów. Stare windy wyglądały na tle ciosanego kamienia jak srebrne nici biegnące całymi milami w górę. Kabiny transferowe wyparły je z użytku, ale turyści nadal z nich korzystali, ze względu na widoki.

Balkon wychodził na pas parku, który biegł przez środek wyspy. Roślinność miała dziki wygląd łowieckiego terenu kzinów; kolory różowe i pomarańczowe wtopiły się w przeniesioną z Ziemi biosferę. W całym kanionie dominowała kzińska flora i fauna.

Wśród turystów było tyle samo ludzi i kzinów. Męskie osobniki rasy kzinów wyglądały jak tłuste, pomarańczowe koty spacerujące na tylnych nogach… Albo prawie tak. Ich uszy jednak sterczały jak różowe chińskie parasolki, ogony były nagie i różowe, a proste nogi i duże ręce wyróżniały ich jako wytwórców narzędzi. Mierzyli osiem stóp wzrostu i chociaż skrupulatnie omijali ziemskich turystów, wypielęgnowane pazury wysuwały się nad czarnymi koniuszkami palców, kiedy człowiek zbliżał się za bardzo. Odruch. Być może.

Czasami Louis zastanawiał się, jaki impuls sprowadzał kzinów na planetę, która kiedyś do nich należała. Niektórzy może mieli tutaj przodków, żyjących w zamrożonym czasie w kopułach pogrzebanych pod wyspą z lawy. Pewnego dnia trzeba będzie ich odkopać…

Tak wielu rzeczy nie zrobił na Canyon, ponieważ stale kusił go prąd. Ludzie i kzinowie wspinali się dla sportu na urwiska, ze względu na małą grawitację. Cóż, będzie miał ostatnią szansę, by tego spróbować. To jeden z trzech sposobów na wydostanie się stąd. Drugi stanowiły windy; trzeci — kabiny transferowe do Ogrodów Porostów. Nigdy ich nie widział. A dalej lądem w skafandrze ciśnieniowym, na tyle lekkim, że mieścił się w sporej teczce.

Na powierzchni Canyon znajdowały się kopalnie oraz duży, niedbale pielęgnowany rezerwat ocalałych gatunków miejscowych porostów. Większą jednak część planety stanowił nagi, księżycowy krajobraz. Zapobiegliwy człowiek mógłby nie zauważony wylą­dować tu statkiem kosmicznym i ukryć go w miejscu, gdzie wykryłby go jedynie radar. I zapobiegliwy człowiek zrobił to. Przez ostatnie dziewiętnaście lat statek Louisa Wu czekał ukryty w jaskini, w północnej ścianie góry niskoprocentowej rudy metalu, w stałym cieniu na pozbawionej powietrza powierzchni Canyon.

Kabiny transferowe, windy albo wspinaczka. Niech tylko Louis Wu wydostanie się na powierzchnię, a będzie wolny. Ale ARM mogła pilnować wszystkich trzech dróg ucieczki.

A może prowadził ze sobą paranoiczną grę. W jaki sposób ziemska policja miałaby go znaleźć? Zmienił twarz, uczesanie i tryb życia. Zrezygnował z rzeczy, które najbardziej kochał. Używał łóżka zamiast płyt antygrawitacyjnych, unikał sera jak zepsutego mleka, a mieszkanie umeblował produkowanymi ma­sowo, składanymi sprzętami. Nosił wyłącznie ubrania z kosztow­nego naturalnego włókna, bez efektów optycznych.

Opuścił Ziemię jako nędzny ludzki wrak o błędnych oczach. Od tamtego czasu zmusił się do racjonalnej diety; torturował się ćwiczeniami i cotygodniowym kursem sztuki walki (niecałkiem legalnym; gdyby miejscowa policja przyłapała go, wpisałaby do rejestrów, ale nie jako Louisa Wu!) i stanowił dzisiaj kwitnący okaz zdrowia, z twardymi mięśniami, na jakich nigdy nie zależało młodszemu Louisowi Wu. Czyżby ARM mogła go rozpoznać?

I jak dostali się do środka? Żaden zwykły włamywacz nie zdołałby ominąć alarmów Louisa.

Leżeli martwi na trawie i wkrótce klimatyzacja nie poradzi sobie z odorem. Teraz, trochę późno, poczuł wstyd zabójcy. Ale tamci wdarli się na jego terytorium, a ponieważ był w transie, nie czuł się winny. Nawet ból jest wtedy przyprawą nadającą smak radości, która — jak pierwotna ludzka radość z zabicia złodzieja przyłapanego na gorącym uczynku — staje się jeszcze intensyw­niejsza. Wiedzieli, kim jest, a to było dla niego wystarczającym ostrzeżeniem, jak i wyraźnym afrontem.

Turyści i tubylcy, kłębiący się na ulicy w dole, wyglądali niewinnie i prawdopodobnie tacy byli. Jeśli ARM obserwowała go teraz, robiła to przez lornetkę, z okna w jednym z tych budynków o czarnych oczodołach. Żaden z turystów nie spoglądał w górę… ale wzrok Louisa padł na jednego z kzinów i zatrzymał się na nim.

Osiem stóp wzrostu, trzy stopy w klatce piersiowej, gęste pomarańczowe futro, miejscami siwiejące; był podobny do dziesiąt­ków innych kzinów wokół. Uwagę człowieka zwróciło futro. Było pozbijane w kępki, posiwiałe w wielu miejscach, niejednolite, jak gdyby skóra pod spodem pokryta była bliznami. Otoczone czarnymi obwódkami oczy nie kontemplowały widoków. Przy­glądały się twarzom przechodzących ludzi.

Louis z trudem zwalczył chęć gapienia się na obcego. Odwrócił się i wszedł do pokoju, bez widocznego pośpiechu. Zamknął drzwi balkonowe i nastawił alarmy, a potem wydobył drouda ze skrytki w biurku. Ręce mu drżały.

Po raz pierwszy od dwudziestu lat zobaczył Mówiącego-do-Zwierząt. Mówiącego, byłego ambasadora w zamieszkanym przez ludzi kosmosie; który razem z Louisem Wu i lalecznikiem Piersona oraz bardzo dziwną dziewczyną przebadał drobny wycinek ogromnej budowli zwanej Pierścieniem; który otrzymał od Patriarchy Kzinu pełne imię za przywieziony stamtąd skarb. Ktoś, kto nazwałby go teraz według określenia profesji, naraziłby się na śmierć, ale jak brzmiało jego nowe imię? Zaczynało się kaszlnięciem, przypominającym niemieckie „ch” albo ostrzegawczy ryk lwa: Chmee, właśnie tak. Ale co by tutaj robił? Posiadając prawdziwe imię, ziemię i harem, w większości ciężarny, Chmee nie miał najmniejszego zamiaru kiedykolwiek jeszcze opuszczać Kzinu. Pomysł, że bawił się w turystę na zaanektowanym przez ludzi świecie, był śmieszny.