Выбрать главу

Mila, dwie mile, a dach był jeszcze wysoko w górze. Stawy, strumienie, łagodne wzgórza: tysiące mil kwadratowych ogrodów zamienionych w zdziczałą roślinność. Po lewej stronie drzewa w kształcie dzwonów, o koronkowych liściach, tworzyły dżunglę. Setki mil kwadratowych żółtych krzaków po prawej stronie rosło w rzędach, w jakich je zasadzono.

Znalazł jedno duże wejście w kierunku zgodnym z ruchem obrotowym i przynajmniej trzy mniejsze z drugiej strony, łącznie z tunelem, którym tutaj przylecieli.

Louis obniżył lot. Będą musieli bronić się ze wszystkich czterech stron. Gdyby udało mu się znaleźć wgłębienie terenu w kształcie misy… Jest tam, strumień otoczony niskimi wzgórzami. A dlaczego nie środek strumienia? Przyjrzał mu się z góry, z uczuciem, że przeoczył coś ważnego. Tak. Pomknął z powrotem do miejsca, gdzie schował się Chmee. Potrząsnął go za ramię i wskazał palcem. Kzin kiwnął głową. Pobiegł w kierunku korytarza, którym przylecieli, ciągnąc za sobą skafander ciśnieniowy jak balon. Louis uniósł się w powietrze i skinął na Harkabeeparolyn, żeby leciała za nim.

Wyszczerbione pasmo niskich wzgórz, a za nimi staw. Można by urządzić tu ładną zasadzkę. Louis wylądował na grani. Rozciągnął się płasko na ziemi, skąd mógł obserwować wejście. Odwrócił się na moment, żeby rzucić zwój drutu nadprzewodzą­cego w stronę stawu i zobaczyć, czy sięgnął wody.

Był tylko jeden sposób, by wydostać się z „Igły". Jedyny dysk transferowy, który mogła osiągnąć Teela, prowadził do sondy na zboczu Olympus Mons. Teela musiała podążyć tam ich trasą.

Kilka łyków syropu; kilka łyków wody. Spróbuj się rozluźnić. Louis nie widział Chmee; nie miał pojęcia, dokąd pobiegł kzin. Harkabeeparolyn patrzyła na niego. Louis wskazał korytarz, a potem gestem kazał jej odlecieć. Zrozumiała. Poleciała za wzgórze. Został sam.

Te wzgórza, nieżas, są zbyt płaskie. Kępy lśniących, ciemno­zielonych liści grubości uda ukryłyby nieruchomego człowieka, ale krępowałyby każdy ruch.

Czas mijał. Louis skorzystał z urządzenia sanitarnego w skafan­drze, spiesząc się i czując bezbronnym. Z powrotem na posterunek. „Bądź gotowy. Przy swojej znajomości systemu komunikacyjnego wewnątrz Centrum Remontowego zjawi się tu szybko. Za parę godzin albo zaraz…”

Jest! Teela nadleciała jak sterowany pocisk, tuż pod dachem korytarza. Louis zauważył ją i przekoziołkował, żeby strzelić.

Stała wyprostowana na dysku o średnicy sześciu stóp, trzymając się sterczącego w górę słupa z uchwytami i przyrządami sterow­niczymi.

Louis strzelił. Ze swojej kryjówki strzelił także Chmee. Dwie nici rubinowego światła trafiły w ten sam cel. Teela przykucnęła, zasłonięta przez dysk. Zobaczyła wszystko, co chciała; co do cala zlokalizowała ich pozycje.

Ale latający dysk buchnął rubinowym płomieniem i zaczął spadać. Louis ujrzał jeszcze w przelocie Teelę, zanim zniknęła za dziwnymi, koronkowymi drzewami. Rozwinęła małą lotnię.

Załóżmy więc, że jest żywa i cała, i porusza się szybko — pomyślał.

Ostrożnie przeszedł przez grzbiet wzgórza i spojrzał na drugą stronę. To mogło się udać. Koniec nadprzewodzącej nici nadal znajdował się w stawie. Gdzie ona jest?

Coś wyskoczyło zza grzbietu sąsiedniego wzgórza. Zielone światło przecięło powietrze, zatrzymało się na tej rzeczy, dopóki nie spłonęła. I tyle zostało po skafandrze kosmicznym Chmee. Ale seria pocisków wielkości dłoni pomknęła w kierunku źródła zielonego promienia laserowego. Kilka białych błysków zza wzniesienia i trzaski pioruna gdzieś blisko świadczyły, że kzinowi udało się przerobić wykonane przez laleczniki baterie na bomby. Teela była blisko i używała lasera. A jeśli okrążała staw, tuż za grzbietami wzgórza… Louis zmienił pozycję.

Spalony skafander Chmee opadał zbyt wolno. Protektorka zorientuje się, że jest pusty. Cthulhu i Allahu! Jak można walczyć z protektorem-szczęściarzem?

Teela pojawiła się na stoku niżej, niż się spodziewał, nadziała go na włócznię zielonego światła i zniknęła, zanim zdołał ruszyć palcem. Zamrugał oczami. Osłona przeciwodblaskowa w jego hełmie uratowała mu wzrok. Ale, kierując się instynktami czy też nie, Teela usiłowała zabić Louisa Wu.

Znowu wyskoczyła w innym miejscu. Zielone światło zgasło na czarnym stroju. Tym razem Louis strzelił w odpowiedzi. Teela zniknęła. Nie wiedział, czy ją trafił. Przez mgnienie zdążył zauważyć, że skórzany pancerz zwisa na niej trochę luźno, a stawy są straszliwie przerośnięte: kostki palców wyglądały jak orzechy włoskie, a kolana i łokcie jak kantalupy. Nie miała na sobie innego stroju ochronnego oprócz własnej skóry. Louis potoczył się w dół zbocza. Zaczął się szybko czołgać.

Czołganie to ciężka praca. Gdzie ona pojawi się teraz? Nigdy nie grał w tę grę. W ciągu dwustu lat życia nie był żołnierzem.

Dwa obłoczki pary uniosły się znad stawu. Po jego lewej stronie Harkabeeparolyn nagle wstała i strzeliła. Gdzie jest Teela? Jej laser nie odpowiedział. Harkabeeparolyn stała jak ubrany na czarno ceclass="underline" potem schyliła się i pobiegła w dół zbocza. Padła na ziemię i zaczęła pełznąć w lewo pod górę.

Z jej lewej strony nadleciał kamień. Jak Teela zdołała dotrzeć tam tak szybko? Walnął Harkabeeparolyn w ramię na tyle mocno, że rozerwał rękaw i zgruchotal kości. Kobieta zerwała się z wyciem, a Louis czekał i widział, jak pada na ziemię. „Cholera, cholera, cholera! Patrz, skąd przyleci wiązka…”

Ale wiązka nie pojawiła się. 1 nie powinien był patrzeć; powinien działać. Widział, skąd nadleciał kamień. Między dwoma wzgórzami widniała rozpadlina. Zaczął się czołgać tak szybko, jak się odważył; chciał, żeby zbocze znalazło się między nim a Teelą. Potem dokoła… Nieżas, gdzie jest Chmee?! Louis zaryzykował spojrzenie ponad granią.

Harkabeeparolyn przestała krzyczeć. Poczuła zapach. Zrzuciła pas, jedną ręką zerwała czarny strój. Drugie ramię wisiało bezwładnie, złamane. Zaczęła się mocować ze skafandrem. Teela tam była. W którą stronę teraz ruszy? Ignorowała przeciwniczkę.

Hełm Harkabeeparolyn nie dawał się zdjąć. Chwiejnym krokiem poszła w dół zbocza, usiłując jedną ręką rozerwać tworzywo, a potem rozbić je kamieniem.

Minęło zbyt dużo czasu. Teela mogła do tej pory być już w dowolnym miejscu. Louis znowu ruszył w stronę przełęczy, wyrzeźbionej przez suchy obecnie strumyk. Gdyby spróbował wejść na szczyt wzgórza, zobaczyłaby go.

Czy naprawdę potrafiła odgadnąć każdy jego ruch? Protektorka! Gdzie ona teraz jest?

Za mną? Louis poczuł, że włosy jeżą mu się na karku. Odwrócił się bez żadnego powodu i kiedy mały kawałek metalu ciął go przez żebra, strzelił do Teeli. Pocisk rozerwał skafander i ciało. Louis ścisnął lewą ręką rozdartą tkaninę, jednocześnie posyłając rubinową wiązkę w miejsce, gdzie ostatnio pojawiła się Teela. 1 wtedy skoczyła i zniknęła, zanim dosięgła jej wiązka, a twarda metalowa kula odłupała drzazgi z jego hełmu.

Potoczył się po zboczu, przytrzymując skafander lewym ramie­niem. Przez porysowany hełm zobaczył, że Teela pędzi na niego jak wielki czarny nietoperz, i strzelił do niej rubinowym promie­niem, zanim zdołała się uchylić.

Nieżas, cholera, ona nie zrobiła uniku! I po co miałaby to robić? Czarny strój ochronny Harkabeeparolyn z nadprzewodzą­cego materiału miała teraz na sobie Teela Brown. Obiema rękami trzymał na niej promień. Zrobi się jej nieprzyjemnie gorąco, zanim go zabije. Opancerzony demon pędził susami w jego stronę w powiewającym postrzępionym czarnym stroju.