Выбрать главу

Postrzępionym. Dlaczego? I co to za zapach?

Skręciła w prawo i rzuciła laserem jak pociskiem w Chmee. Dezintegrator i latarka laserowa wypadły kzinowi z ręki. Zderzyły się ze sobą.

Zapach drzewa życia wypełnił nozdrza Louisa, wdarł się do mózgu. To nie przypominało drażnienia prądem. Prąd wy­starczał sam w sobie, nie wymagał niczego więcej, żeby doznanie było doskonałe. Woń drzewa życia wywoływała ekstazę, ale jednocześnie wściekły głód. Louis wiedział już, jakie jest to drzewo. Miało lśniące, ciemnozielone liście, korzenie jak słodki ziemniak i było go tu pełno, a smak… jakaś cząstka jego mózgu pamiętała smak Raju.

Rosło wszędzie wokół niego, a nie mógł go jeść. Nie mógł jeść. Nie mógł jeść z powodu hełmu. Oderwał ręce od klamer zamyka­jących hełm, ponieważ nie mógł jeść, kiedy ludzka odmiana protektora próbowała zabić Chmee.

Trzymał laser obiema rękami, jakby bał się, że mu odskoczy. Kzin i protektorka spleceni toczyli się po zboczu, zostawiając za sobą strzępy czarnego materiału. Posłał za nimi wiązkę rubinowego światła. „Najpierw strzelaj, potem celuj. Nie jesteś wcale głodny. To dla ciebie śmierć; jesteś za stary, żeby zmienić się w protektora; to oznacza śmierć.”

Nieżas, ten zapach! Kręciło mu się w głowie. Wysiłek, by się opanować, był straszliwy. Równie straszliwy, jak nieustawianie na nowo drouda każdego wieczoru w ciągu ostatnich osiemnas­tu lat. Nie do zniesienia! Louis trzymał wycelowaną wiązkę i czekał.

Teeli nie wyszło kopnięcie, które miało rozpłatać kzinowi brzuch. Przez chwilę stała z wyprostowaną nogą. Dotknęła jej czerwona nić i goleń błysnęła oślepiającym blaskiem.

Kolejny strzał. Część nagiego, różowego ogona Chmee buchnęła płomieniem i odpadła, wijąc się jak ranny robak. Zdawało się, że stwór nie zauważył tego. Ale Teela wiedziała, gdzie jest wiązka.

Próbowała pchnąć na nią Chmee. Louis przesunął promień czerwonego światła i czekał.

Chmee miał rany cięte; krwawił w kilku miejscach. Ale zwalił się na protektorkę, wykorzystując swoją masę. Louis zauważył w pobliżu kawałek skały z ostrą krawędzią, zdolną rozłupać czaszkę jak starannie zaostrzona siekiera. Wycelował w skałę i nacisnął spust. Ręka Teeli wystrzeliła po nią i buchnęła płomieniem.

„Nieżas, ten zapach! Teela! Zabiję cię przez zapach drzewa życia!”

Ręka była bezużyteczna, podobnie jak jedna noga: to powinno postawić Teelę w gorszej sytuacji. Czy mocno zraniła przeciwnika? Musiał być zmęczony, ponieważ Louis dostrzegł twardy dziób Teeli w grubej szyi Chmee. Kzin przekręcił się i przez mgnienie za zniekształconą czaszką Teeli nie było nic oprócz błękitnego nieba. Louis wycelował promień światła w jej mózg.

* * *

Louis i Chmee musieli wspólnym wysiłkiem rozewrzeć szczęki Teeli zaciśnięte na gardle kzina.

— Pozwoliła, by walczyły za nią instynkty — wysapał stwór. — Nie umysł. Miałeś rację, walczyła, żeby przegrać. Niech Kdapt ma mnie w swojej opiece, jeśli walczyła, by wygrać.

I było już po wszystkim, z wyjątkiem krwi ściekającej po futrze Chmee; z wyjątkiem potłuczonych, a może i złamanych żeber Louisa i bólu, który go przeszywał; z wyjątkiem zapachu drzewa życia, który wciąż był obecny w powietrzu. Z wyjątkiem Har­kabeeparolyn, stojącej teraz po kolana w stawie i z obłędem w oczach oraz pianą na ustach próbującej rozbić hełm.

Wzięli ją pod ręce i wyciągnęli ze stawu. Walczyła. Louis również walczył; walczył, żeby odejść od rzędów drzew życia. Chmee zatrzymał się w korytarzu. Odpiął klamry w hełmie Louisa i zdjął mu go.

— Oddychaj, Louis. Wiatr wieje w kierunku plantacji. Człowiek wciągnął powietrze. Zapach zniknął. Zdjęli również hełm Harkabeeparolyn, żeby ulotniła się z niego woń. Zdawało się, że nie ma to znaczenia. Jej oczy były szalone, nieprzytomne. Louis otarł pianę z ust kobiety.

— Potrafisz mu się oprzeć? Powstrzymać ją? I siebie? — za­pytał kzin.

— Tak. Nikt oprócz wyleczonego prądomana nie byłby w sta­nie tego dokonać.

— Wrrr?

— Nigdy nie będziesz wiedział.

— Nigdy. Daj mi swój pas.

Uprząż była ciasna. Musiała uwierać, wrzynać się w rany Chmee. Kzin zniknął na parę minut. Wrócił z pasem Harkabeeparolyn, dezintegratorem i dwiema latarkami laserowymi.

Harkabeeparolyn uspokoiła się, prawdopodobnie z wyczer­pania. Louis walczył ze straszliwą depresją. Ledwo słyszał, jak Chmee mówi:

— Zdaje się, że wygraliśmy bitwę, a przegraliśmy wojnę. Co zrobimy teraz? Twoja kobieta i ja potrzebujemy leczenia. Może zdołamy dotrzeć do lądownika.

— Polecimy do „Igły". Co masz na myśli, mówiąc o przegranej wojnie?

— Słyszałeś Teelę. „Igła” jest w polu statycznym, a nam zostały tylko gołe ręce. Czyż bez instrumentów „Igły” dowiemy się, jak działa ta cała maszyneria?

— Wygramy. — Louis czuł się wystarczająco okropnie bez pesymizmu kzina. — Teela nie jest nieomylna. Nie żyje. Skąd miałaby wiedzieć, czy Najlepiej Ukryty sięgał do włącznika pola statycznego? Dlaczego miałby to robić?

— Mając protektora na statku, tuż za ścianą?

— A czy nie miał w tym samym pomieszczeniu schwytanego w pułapkę kzina? Ta ściana to część kadłuba General Products. Sądzę, że Najlepiej Ukryty zamierzał wyłączyć dyski transferowe. Był jednak zbyt wolny.

Chmee zastanowił się nad tym.

— Mamy dezintegrator — stwierdził.

— I tylko dwa pasy. Zastanówmy się, jak daleko jesteśmy od „Igły"? Około dwóch tysięcy mil drogą, którą przylecieliśmy. Cholera.

— Co ludzie robią ze złamanym ramieniem?

— Unieruchamiają. — Louis wstał. Poruszał się z trudem. Znalazł kawał aluminiowego pręta i musiał sobie przypomnieć, po co mu jest potrzebny. Nie mieli nic do wiązania oprócz materiału nadprzewodzącego. Ramię Harkabeeparolyn spuchło groźnie. Louis usztywnił je. Użył czarnej nici, żeby zaszyć najgłębsze rany Chmee.

Mogli oboje umrzeć bez leczenia, a nie było jak ich leczyć.

A Louis mógłby usiąść i umrzeć; tak właśnie się czuł. „Ruszaj się. Cholera, nie będziesz wcale mniej cierpiał, jeśli przestaniesz się ruszać. Kiedyś będziesz musiał przez to przejść. Dlaczego nie teraz?”

— Zmajstrujemy nosidło między pasami. Czego możemy użyć? Materiał nadprzewodzący nie jest dość mocny.

— Musimy czegoś poszukać. Louis, jestem zbyt ciężko ranny, żeby bawić się w harcerza.

— Nie musimy. Pomóż mi zdjąć skafander Harkabeeparolyn. Użył lasera. Przeciął przód skafandra ciśnieniowego. Pociął tkaninę na paski. Wywiercił dziury wzdłuż brzegów tego, co zostało ze skafandra, i przewlókł przez nie paski impre­gnowanego materiału. Drugie końce przywiązał do swojej uprzęży.

Skafander zamienił się w nosidło dostosowane do kształtu Harkabeeparolyn. Ubrali ją z powrotem. Była teraz uległa, ale nie odzywała się.

— Sprytne — stwierdził Chmee.

— Dziękuję. Możesz lecieć?

— Nie wiem.

— Spróbuj. Jeśli będziesz musiał zostać, a potem poczujesz się lepiej, skorzystasz z pasa. Może znajdziemy odpowiedni punkt orientacyjny, żebym mógł po ciebie wrócić.

Ruszyli korytarzem, który ich tutaj przyprowadził. Rany Chmee znowu zaczęły krwawić i Louis wiedział, że kzin cierpi. Po trzech minutach podróży dotarli do dysku o średnicy sześciu stóp, unoszącego się stopę nad ziemią i wyposażonego w instrumenty. Usiedli obok.

— Mogliśmy się domyślić. Dysk towarowy Teeli. Kolejny z tych interesujących zbiegów okoliczności.