Выбрать главу

— Część jej gry?

— Tak. Mieliśmy go znaleźć, gdybyśmy przeżyli. — Wszystko, co znajdowało się na dysku, miało dziwny, obcy wygląd, z wyjąt­kiem ciężkiej skrzynki, której zasuwy się stopiły. — Pamiętasz to? Zestaw medyczny ze skutera Teeli.

— To nie pomoże kzinowi. A lekarstwa mają dwadzieścia trzy ziemskie lata.

— To lepsze niż nic, przynajmniej dla niej. Masz przecież pigułki antyalergiczne, a tutaj nie możesz się niczym zarazić. Nie jesteśmy na tyle blisko Mapy Kzinu, żeby znalazły się tu tamtejsze bakterie.

Kzin wyglądał źle. Nie powinien się ruszać. Zapytał:

— Możesz nauczyć się obsługi tych przyrządów sterowniczych? Nie ufam sobie.

Louis potrząsnął głową.

— Nie trap się tym. Ty i Harkabeeparolyn wsiądziecie na dysk. Już jest w powietrzu. Ja go poholuję. Wy śpijcie.

— Dobrze.

— Najpierw podłączmy ją do podręcznego autolekarza. I przywiążcie się oboje do słupa sterowniczego.

ROZDZIAŁ XXXIII

Półtora biliona

Oboje spali przez następne trzydzieści godzin, podczas gdy Louis holował dysk. Cierpiał. Jego prawy bok był jednym wielkim, czerwono-purpurowym siniakiem.

Zatrzymał się, kiedy zobaczył, że Harkabeeparolyn już nie śpi. Paplała o straszliwym przymusie, jaki ją opanował, o przerażeniu i rozkoszy, jakich zaznała za sprawą podstępnego zła, czyli drzewa życia. Louis próbował nie myśleć o tym. Zrobiła się piekielnie poetycka i nie zamierzała się zamknąć, a Louis nie przerywał jej. Musiała się wygadać. Chciała, żeby Louis ją objął i pocieszył, i tyle mógł dla niej zrobić.

Na godzinę podłączył starego autolekarza Teeli do swojego ramienia. Kiedy ból żeber trochę ustąpił i kiedy poczuł się mniej zamroczony, odłączył go. Pozostały ból odwracał jego uwagę od zapachu, który wciąż tu był. Może otarł pasem o drzewo życia? Albo… może był w jego głowie? Na zawsze.

Chmee zaczął majaczyć. Louis kazał Harkabeeparolyn włożyć jego strój ochronny. Teela rozerwała go w walce, ale dla kobiety, która miała leżeć obok majaczącego kzina, był lepszy niż jej własna skóra.

Strój prawdopodobnie uratował jej życie przynajmniej raz, kiedy Chmee uderzył ją na oślep, ponieważ przypomniała mu Teelę. Opiekowała się kzinem, jak mogła, podając mu wodę i odżywczy syrop z hełmu swojego skafandra ciśnieniowego. Czwartego dnia Chmee odzyskał przytomność, ale nadal był słaby… i wygłodniały. Syrop nie wystarczał mu.

Cztery dni zajęło im dotarcie w pobliże „Igły” i kolejny dzień przebijanie się przez ściany, dopóki nie natknęli się na lity blok stopionego bazaltu.

Tydzień po zastygnięciu skała była jeszcze ciepła. Louis zostawił latający dysk i jego pasażerów głęboko w tunelu, przez który Teela przyholowała „Igłę". Miał na sobie hełm skafandra ciś­nieniowego, do którego dopływało świeże powietrze, kiedy trzymał obiema rękami dezintegrator i naciskał spust.

Owiał go huragan pyłu. Otworzył się przed nim tunel. Wszedł tarn. Nic nie widział i nie słyszał oprócz huku rozpadającego się w pył bazaltu oraz piorunów z tyłu, gdzie elektrony odzyskiwały swoje ładunki. Ile lawy wlała Teela? Wydawało mu się, że przebija się już od wielu godzin.

Wpadł na coś. Tak. Patrzył przez okno na dziwne miejsce. Salon z kanapami i dryfującym stolikiem do kawy. Wszystko jednak wyglądało jakoś miękko; nie było żadnych ostrych krawę­dzi czy twardych powierzchni… niczego, o co żywa istota mogłaby sobie rozbić kolano. Przez przeciwległe okno widział ogromne budynki, a między nimi skrawek czarnego nieba. Laleczniki Piersona tłoczyły się na ulicach. Wszystko było odwrócone do góry nogami.

To, co wziął za jedno z łóżek, wcale nim nie było. Louis ustawił laserową latarkę na małą moc. Włączył ją na moment i wyłączył. Przez dobrą minutę nic się nie wydarzyło. Potem spłaszczona głowa, która wysunęła się, żeby łyknąć z płytkiego pucharu, drgnęła ze zdumienia i zanurkowała z powrotem pod brzuch.

Louis czekał. Lalecznik wstał. Poprowadził człowieka wzdłuż ścian statku — powoli, ponieważ musiał on torować sobie drogę dezintegratorem — do miejsca, gdzie na zewnątrz kadłuba znajdował się dysk transferowy. Louis skinął głową. Wrócił po swoich towarzyszy.

Dziesięć minut później był już w środku. Jedenaście minut potem on i Harkabeeparolyn jedli jak kzinowie. Apetyt Chmee przerastał wszelkie wyobrażenie. Kawaresksenjajok obserwował ich z przestrachem, ale bibliotekarka nawet tego nie zauważyła.

* * *

Następnego ranka czasu pokładowego, kiedy statek był wciąż zagrzebany w zastygłej lawie, dziesięć mil pod powierzchnią:

— Nasze urządzenia medyczne są uszkodzone — powiedział Najlepiej Ukryty. — Chmee i Harkabeeparolyn muszą się leczyć sami.

Znajdował się na pokładzie nawigacyjnym i mówił przez interkom; mogło to mieć znaczenie albo nie. Teela zginęła i istniała szansa uratowania Pierścienia. Lalecznik miał nagle przed sobą długie życie, które musiał chronić. Ocieranie się o obcych było niewskazane.

— Utraciłem łączność zarówno z lądownikiem, jak z son­dą — oznajmił. — Obrona przeciwmeteorytowa rozbłysła mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zamilkł lądownik, cokolwiek to może znaczyć. Sygnały ze zniszczonej sondy przestały przy­chodzić tuż po tym, jak Teela Brown próbowała wtargnąć do Chmee spał (na łóżku wodnym, zupełnie sam) i jadł. Wygojona skóra znowu będzie pokryta interesującymi bliznami, ale cała i zdrowa.

— Teela musiała zniszczyć sondę od razu jak ją zobaczyła. Nie potrafiła zmusić się do pozostawienia za sobą niebezpiecznego wroga — powiedział.

— Za sobą? Kogo?

— Najlepiej Ukryty, ona nazwała ciebie bardziej niebezpiecz­nym od kzina. To była bez wątpienia zagrywka taktyczna, żeby obrazić nas obu.

— Naprawdę tak powiedziała? — Dwie płaskie głowy przez chwilę patrzyły sobie w oczy. — No dobrze. Nasze zasoby skurczyły się do samej „Igły” i jednej sondy. Zostawiliśmy ją na szczycie w pobliżu latającego miasta. Jej czujniki nadal działają, więc kazałem jej wrócić na wypadek, gdybyśmy wymyślili dla niej jakieś zastosowanie. Powinna do nas dotrzeć za sześć tutejszych dni. Tymczasem zdaje się, że mamy dawny problem, tym razem z dodatkowymi śladami i dodatkowymi komplikacjami. Jak przywrócić stabilność Pierścieniowi? Sądzę, że znajdujemy się we właściwym miejscu — oświadczył Najlepiej Ukryty. — Nieprawda? Zachowanie Teeli, nie pasujące do istoty o uznanej inteligencji…?

Louis Wu nie skomentował słów lalecznika. Był milczący tego ranka. Kawaresksenjajok i Harkabeeparolyn siedzieli po turecku przy ścianie, tak blisko siebie, że dotykali się ramionami. Ramię Harkabeeparolyn było obandażowane i umieszczone na temblaku. Od czasu do czasu chłopiec zerkał na nią. Zadziwiała go i martwiła. Oczywiście brała środki przeciwbólowe, ale nie tłumaczyło to jej odrętwienia. Louis wiedział, że powinien poroz­mawiać z chłopcem… Gdyby tylko wiedział, co ma powiedzieć.

Inżynierowie spali w ładowni. Tak czy inaczej, strach przed upadkiem trzymałby Harkabeeparolyn z dala od pola do spania.

Kiedy Louis przyszedł do nich, żeby zjeść śniadanie, zapropono­wała rishathrę, choć bez nalegania.

— Ale uważaj na moje ramię, Luiwu.

Odmowa stosunku seksualnego wymagała w kulturze Louisa taktu. Powiedział, że boi się sprawić jej ból, i mówił prawdę. Prawdą było również, że nie potrafił wzbudzić w sobie zaintere­sowania. Zastanawiał się, czy to drzewo tak na niego wpłynęło. Ale nie czuł ochoty na żółte korzenie ani nawet na sączący się do mózgu słaby prąd.