Wokół niej rozciągała się zasłana kamieniami równina, nietknięta przez rodzaj ludzki, jeśli nie liczyć śladów opon jej łazika. Grunt był różowo-brunatny, a niebo barwy żółtawej, przechodzącej w pomarańczową wokół skurczonej tarczy Słońca, prawie jak podczas ziemskiego wschodu Słońca. Kamienie leżące na ziemi, rozrzucone przez jakieś dawne uderzenie meteorytu, były miejscami tak długie, że musiały zostać wygładzone przez niesiony wiatrem pył. Był to stary, milczący świat, jak muzeum wypełnione kamieniami i pyłem. Ale istniała tutaj pogoda, niekiedy zaskakująco gwałtowna, gdy to rzadkie powietrze zostało wprawione w ruch.
Na horyzoncie widziała wystającą z ziemi uwarstwioną skałę. Była to skała osadowa, podobnie jak pokłady piaskowca na Ziemi. I tak jak ziemski piaskowiec, kiedyś spoczywała w wodzie. Wyschnięty Księżyc można było przeszukać od bieguna do bieguna, ale nie było tam ani jednej formacji podobnej do tej niepozornej skały. To był Mars ta myśl wciąż przyprawiała ją o dreszczyk emocji.
Ale Helena była tu zdana na własne siły.
Oczywiście astronauci z Aurory 1 w zasadzie wiedzieli, co powie prezydent, jeszcze zanim otworzyła usta. Kontrola lotów w Houston przekazała wiadomość o zawróceniu Aurory 2 delikatnie i ostrożnie, i z dużym wyprzedzeniem.
Aurora 2 była w rzeczywistości trzecim statkiem wysłanym na Marsa. Pierwszy o nazwie Aurora Zero dostarczył na powierzchnię Marsa bezzałogową fabrykę, która cierpliwie pracowała, aby przekształcić marsjański pył i powietrze na metan i tlen, paliwo, które umożliwi powrót na Ziemię ludziom, którzy przybędą później. Następnie Aurora 1, napędzana jądrowymi silnikami rakietowymi, odbyła długą podróż, wioząc liczącą sześć osób załogę. W końcu i na Marsie znalazły się ślady stóp i flagi.
Zgodnie z planem po przybyciu Aurory 2 pierwsza grupa miała powrócić na Ziemię, a na Marsie miał zostać drugi, większy zespół, aby powiększyć to, co dotąd zbudowano: zalążek osady, która jak powszechnie wierzono, będzie oznaczać początek stałej obecności ludzi na Marsie. Maleńki przyczółek już został ochrzczony nieco górnolotnym imieniem Portu Lowella.
Ale teraz to się nie miało ziścić. Po dwóch latach pierwsza załoga utknęła na czerwonej planecie i mówiono, że ze względu na priorytetowe prace przy budowie tarczy misja powrotna zostanie podjęta prawdopodobnie dopiero po burzy słonecznej, czyli za ponad cztery lata.
Załoga rozumiała potrzebę pozostania na miejscu, bo wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowiło Słońce. Pomimo wielkiej odległości w rzeczywistości Słońce było dla Marsa znacznie bardziej groźne niż dla Ziemi. Gęsta atmosfera macierzystej planety zapewniała osłonę odpowiadającą kilkumetrowej warstwie aluminium, natomiast rzadkie marsjańskie powietrze było jak zaledwie kilkucentymetrowa jego warstwa, jak blaszany statek kosmiczny podróżujący przez przestrzeń międzyplanetarną. Magnetosfera także była bezużyteczna. Mars był zimny, zamarznięty wewnątrz na dużą głębokość, a jego pole magnetyczne nie miało charakteru wszechobecnego i dynamicznego jak na Ziemi, lecz stanowiło zbiór rozłącznych skrawków. Jak mawiali klimatolodzy zajmujący się badaniem Słońca, promienie słoneczne na Marsie były „sprzężone” z ziemią i trzeba było się chować przed rozbłyskami, których na Ziemi w ogóle by nie zauważono. Rozumieli więc potrzebę pozostania, ale to wcale nie czyniło tej perspektywy łatwiejszą do zaakceptowania.
Zły nastrój trudno było opanować. Stale byli zmęczeni: marsjański dzień był o pół godziny dłuższy od ziemskiego, trochę zbyt długi z punktu widzenia rytmu dobowego, do jakiego przywykł człowiek. Podczas rozmaitych symulacji nikt nie przewidział, że jednym z najpoważniejszych problemów na Marsie okaże się swoiste zmęczenie, jak po zmianie stref czasowych. A teraz byli zdani na własne siły. Dzięki Aurorze Zero nie istniała obawa, że zabraknie im zasobów. Mogliby tu wytrzymać. Mars umożliwiłby przetrwanie. Mimo to większość załogi, tak długo odizolowanej od swych rodzin i domów, czuła się osamotniona.
Ale Helena, choć przerażona perspektywą zbliżającej się burzy słonecznej i zaniepokojona pracami, które mieli wykonać, aby ją przetrwać, była dość zadowolona. Zaczynała lubić to miejsce, ten dziwny, mały świat, gdzie Słońce wywoływało pływy w atmosferze. A Mars nawet jeszcze nie zaczął wyjawiać jej swych tajemnic. Pragnęła pojechać na bieguny, gdzie podczas każdej zimy szalały zamiecie niosące drobinki dwutlenku węgla, albo do głębokiej kotliny o nazwie Hellas, gdzie jak mówiono, było tak gorąco i powietrze było tak gęste, że można było wylewać na ziemię wodę, która w ogóle nie zamarzała.
Na Marsie kryły się także ludzkie tajemnice.
Helena, która urodziła się w Anglii, wciąż pamiętała swoje rozczarowanie, gdy była sześcioletnim dzieckiem i obudzono ją nad ranem w dzień Bożego Narodzenia 2003 roku, aby nasłuchiwać sygnału z Marsa, który nigdy nie nadszedł. Teraz sama przebyła całą długą drogę na Marsa i zobaczyła na własne oczy pokryty pyłem wrak na Isidis Planitia, który był wszystkim, co pozostało z dzielnego małego statku, który dotarł tak daleko. Nie zrobiło to wielkiego wrażenia na amerykańskich członkach załogi, ale Helena cieszyła się, kiedy pozwolono jej ochrzcić ten łazik imieniem Beagle…
— Lowell do Beagle. — To był głos znajdującego się w Porcie Lowella Boba Paxtona, który brzmiał cicho w jej słuchawkach, przebijając się przez słowa pani prezydent. — Już prawie czas. Popatrz.
— Beagle do Lowella. Dzięki, Bob. — Przechyliła głowę, żeby spojrzeć w niebo.
Statek kosmiczny z Ziemi dumnie nadlatywał ze wschodu, jaśniejąc w świetle marsjańskiego poranka. Helena czekała przy łaziku, aż błyszcząca gwiazda, która powinna była zabrać ją do domu, zniknie w pyle wiszącym nad horyzontem, kończąc jedyny przelot nad Marsem.
Do widzenia, Aurora 2, do widzenia.
Prezydent Alvarez splotła dłonie i spojrzała prosto w kamerę.
— Nadchodzące dni będą trudne dla nas wszystkich. Nie będę udawać, że tak nie jest.
Nasze agencje lotów kosmicznych, w tym NASA i Korpus Techniki Astronautycznej USA, oczywiście będą odgrywały kluczową rolę i jestem w pełni przekonana, że sprostają temu nowemu wyzwaniu, tak jak to miało miejsce w przeszłości. Kontroler niefortunnej misji księżycowej Apollo 13 kiedyś powiedział, „Niepowodzenie nie wchodzi w rachubę”. Teraz też nie.
Ale inżynierowie sami nie mogą odnieść zwycięstwa. Ażeby to osiągnąć, wszyscy będziemy musieli się do tego przyczynić, wszyscy bez wyjątku. Ta okropna wiadomość teraz może być dla was szokiem, ale jutro nadejdzie nowy dzień. Ukażą się gazety, będziecie wysyłali e-maile i telefonowali, otworzą się sklepy, transport będzie działał jak zawsze, i każdy zakład pracy, każda szkoła będzie, musi być, otwarta, jak zwykle.
Idźcie do pracy i pracujcie najlepiej, jak potraficie. Jesteśmy jak piramida, piramida pracy i rozwoju gospodarczego, piramida, której szczyt spoczywa na barkach garstki bohaterów, którzy próbują nas uratować.
Przeżyliśmy wszyscy dzień 9 czerwca i pokonaliśmy pomniejsze problemy, jakie przyniósł ów dzień. Wiem, że teraz, działając wspólnie, możemy sprostać temu nowemu wyzwaniu.