Выбрать главу

Owocem tych trudów był metal.

Aluminium było głównym elementem konstrukcyjnym wyrzutni, podczas gdy żelazo będzie potrzebne do budowy układów elektromagnetycznych, stanowiących mięśnie całego systemu. Ale wyrzutnia miała mieć długość kilku kilometrów. Koloniści na Księżycu musieli od razu przeskoczyć z okresu próbnego do produkcji na skalę przemysłową; zmiana skali była olbrzymia, a presja ogromna.

Bud przedstawił niektóre trudności.

— Na Ziemi są to wypróbowane i sprawdzone procesy — powiedział. — Ale tutaj nic nie zachowuje się tak samo, ani łożyska kulkowe, ani płynący rurą olej…

— Ale posuwacie się do przodu.

— O tak.

Tymczasem Kopułę Seleny, kiedyś pierwsze księżycowe gospodarstwo rolne, przekształcono w fabrykę szkła. Było to proste: z jednej strony podawano księżycowy regolit i poddawano go działaniu zogniskowanego światła słonecznego, a z drugiego końca wyciągano rozżarzone szkło, które formowano w prefabrykowane elementy.

Bud powiedział:

— Za każdym razem, gdy kontaktuje się ze mną jakiś dziennikarz, zadaje mi to samo cholerne pytanie: dlaczego tworzymy infrastrukturę tarczy z księżycowego szkła? I za każdym razem muszę udzielać takiej samej odpowiedzi: ponieważ to jest Księżyc. I chociaż jest cudowny, nie pozostawia wielkiego wyboru.

Szczególny skład Księżyca jest wynikiem sposobu jego powstania. Geologowie NASA, którzy badali pierwsze próbki dostarczone przez astronautów misji Apollo, byli zaintrygowani: ten ubogi w żelazo, wolny od substancji lotnych materiał wydawał się zupełnie niepodobny do skał tworzących skorupę ziemską. Bardziej przypominał materiał tworzący płaszcz Ziemi, czyli grubą warstwę znajdującą się między skorupą, a jądrem planety. Okazało się, że powodem było to, iż Księżyc został uformowany z materiału płaszcza Ziemi, czy raczej z wielkiej bryły tego materiału, który rozprysł się w wyniku owego pierwotnego uderzenia meteorytu, które dało początek Księżycowi.

— I z tym właśnie mamy do czynienia — powiedział Bud. — Skały magmowe stanowią dziewięćdziesiąt procent księżycowej skorupy. To tak, jakbyśmy uczyli się żyć na stokach Wezuwiusza. I pamiętaj, że tutaj w zasadzie nie ma wody. Bez wody nie można na przykład zrobić betonu.

— I dlatego szkło.

— Dlatego szkło. Siobhan, szkło występuje tu w stanie naturalnym. Gdziekolwiek spadnie meteoryt, regolit topi się i wokół rozpryskuje się szkło. To właśnie wykorzystujemy.

— A to jest gotowy produkt. — Teatralnym gestem showmana pokazał szklane elementy; niektóre z nich rozmiarami wielokrotnie przekraczały rozmiary człowieka; ułożone w sterty spoczywały w prymitywnym magazynie, zbudowanym w otaczającej próżni. — Nie ma tutaj żadnych prototypów, żadnych wyrobów do przeprowadzania testów. Wszystko, co wytwarzamy, ma zostać wysłane w przestrzeń kosmiczną; wszystko, co budujemy, stanie się częścią tarczy, wszystko, co tutaj widzisz. Projekty, które przysyłają nam z Ziemi, wciąż się zmieniają, a my też próbujemy optymalizować naszą produkcję, dążąc do jak najmniejszego ciężaru przy zachowaniu założonej wytrzymałości konstrukcyjnej. Dzięki temu tarcza będzie stanowiła osobliwą hybrydę, w której najnowsze elementy, nowsze o pięć lat, będą wyglądały zupełnie inaczej niż pierwsze. Ale musimy z tym jakoś sobie poradzić.

Siobhan wpatrywała się w szklane elementy z prawdziwym podziwem. Nie przypominały niczego, co widziała przedtem; wyglądały jak przypory w wesołym miasteczku albo jak wymyślne eksponaty na wystawie przemysłowej. Ale te dziwnie wyglądające szklane elementy i dziesiątki tysięcy podobnych miały zostać wysłane w przestrzeń kosmiczną, gdzie zostaną złożone, tworząc rusztowanie zwierciadła o rozmiarach przewyższających rozmiary planety. Jej szalony, prowizoryczny pomysł już oblekał się w ciało. Przeszył ją dreszcz.

Bud obserwował krzątających się za oknem robotników.

— Wiesz — powiedział — myślę, że to może się przyczynić do zjednoczenia załogi. Przed 9 czerwca dokuczaliśmy sobie nawzajem, bawiliśmy się w księżycowych kolonistów. Teraz w pełni zdajemy sobie sprawę z pilnej potrzeby, konkretnego celu, harmonogramu, którego musimy się trzymać. Wierzę, że to zdarzenie przyśpieszy program kolonizacji i eksploatacji Księżyca o całe dziesięciolecia.

Dla niej nie mało to większego znaczenia, ale widziała, jak ważne jest to dla niego.

— To cudowne.

— Tak. Ale — dodał ciężko — czasami mam wrażenie, że balansuję na linie.

— Dlaczego?

— Bo to nie jest to, po co tutaj przybyli ci wszyscy ludzie. Pamiętaj, że to głównie naukowcy. Nagle zostali przerzuceni do pracy na linii montażowej. Tak, jest w tym adrenalina. Ale czasami przypominają sobie dawne życie i czują…

— Urazę?

— No, to można znieść. Najgorsze jest to, że są znudzeni. Jeśli tylko potrafię ich od tego oderwać, wszystko idzie doskonale. — Wyjrzał na zewnątrz, a oczy zaiskrzyły mu się; pomyślała, że wygląda na to, że lubi swych kapryśnych pracowników.

— Chodź — powiedziała. — Jeszcze mi nie pokazałeś Hekaty.

Kiedy ruszyli dalej, wzięła go za rękę.

* * *

Później zabrał ją z bazy, żeby zobaczyła Procę.

Kiedy jechali łazikiem do miejsca, gdzie budowano Procę, Siobhan podniosła się, żeby lepiej widzieć. Z planowanych trzydziestu kilometrów wyrzutni dotychczas wykonano jedynie trzy. Mimo to był to zdumiewający widok: w słabym świetle słonecznym, pod czarnym jak smoła niebem, na tle szarobrunatnego księżycowego pyłu, wyrzutnia lśniła jak miecz.

Inżynierowie nazywali ją działem elektromagnetycznym, albo krócej: działem kosmicznym. Jej sercem był aluminiowy tor umieszczony na estakadzie, cienkiej i lekkiej jak wszystkie konstrukcje księżycowe. Tor owijała potężna żelazna spirala, którą Bud nazywał solenoidem. Po stronie załadowczej postacie w skafandrach kosmicznych ostrożnie poruszały się koło dźwigu, który właśnie podnosił lśniącą paletę, aby umieścić ją na torze. Tor ciągnął się w dal i wkrótce ginął z oczu za księżycowym horyzontem.

— Zasada działania jest prosta — powiedział Bud. — Działo jest napędzane energią pola elektromagnetycznego. Ładunek owija się żelaznym płaszczem, który nawiasem mówiąc, można ponownie wykorzystywać. Następnie paletę z ładunkiem umieszcza się na torze. Pole magnetyczne wytwarzane w tamtym schronie — wskazał jakąś kopułę — pulsuje wokół solenoidu i paleta jest popychana po torze. Zmienne pole magnetyczne indukuje w żelaznym płaszczu prąd elektryczny, który… i tak dalej. Taka sama zasada jak w silniku elektrycznym — powiedział Bud.

Mówiąc to, objął ją w pasie nieco poufale.

— I po trzydziestu kilometrach przyśpieszania… — podsunęła.

— Zostaje osiągnięta prędkość ucieczki, bez potrzeby stosowania jakichkolwiek rakiet czy wyrzutni i tego całego odliczania. A potem można lecieć, dokąd dusza zapragnie, nawet spaść na Ziemię.

— To naprawdę fantastyczna koncepcja — powiedziała.

— Tak. Ale tak jak w wypadku większości tego, co robimy na Księżycu, ludzie wymyślili to wszystko już dawno temu, jeszcze zanim mogliśmy się tu dostać, żeby to zbudować. Myślę, że pomysł wyrzutni elektromagnetycznej sięga lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Wymyślił to pewien, sławny niegdyś, pisarz science fiction…

— Nie można by takiej wyrzutni zbudować na Ziemi?

— W zasadzie tak. Ale problem stanowiłaby obecność powietrza. Lot odbywałby się z szybkością lotów międzyplanetarnych metr nad ziemią. Na Ziemi przy prędkości ucieczki równej 20 czy 25 machów człowiek by spłonął. Ale tutaj nie ma powietrza, nie ma więc także oporu powietrza. Poza tym mamy tę słynną małą siłę ciążenia, więc szybkość, jaką musimy osiągnąć, jest znacznie mniejsza niż na Ziemi; tam potrzebowalibyśmy wyrzutni dwadzieścia razy dłuższej niż ta tutaj — miałaby około sześciuset kilometrów długości. Jeśli chodzi o energię, to cudowne promieniowanie Słońca mamy tutaj za darmo. Ale prawdziwe oszczędności wynikają z tego, że w przeciwieństwie do techniki rakietowej cały nasz sprzęt jest przyśrubowany do ziemi. Dzięki zastosowaniu Procy cena wystrzelenia tego kamienia wyniesie parę pensów za kilogram.