Nawet życie osobiste Siobhan układało się teraz coraz lepiej, ku powszechnemu zdziwieniu jej przyjaciół i rodziny. Nie spodziewała się, że jej romans z Budem rozwinie się tak szybko i tak gładko, zwłaszcza że prawie cały czas spędzali w innych światach. W najtrudniejszych dniach jej życia ten związek był dla niej źródłem pociechy i siły.
Ale teraz, podczas zebrania, które miało być rutynowym spotkaniem poświęconym omówieniu postępów w realizacji projektu, niespodziewanie pojawiły się dwa poważne problemy.
Na ekranie ponownie pojawiła się Rose Delea z kawą, którą powoli nalewała do kubka. Rozmowę podjęto na nowo i Siobhan próbowała się skupić na omawianych tematach.
Z matematycznego punktu widzenia umieszczenie jakiegoś obiektu w punkcie Lagrange’a było sprawą prostą. Gdyby tarcza była obiektem punktowym, mogłaby unosić się w punkcie L1 leżącym na linii łączącej Ziemię i Słońce. Ale problem ten nie miał charakteru matematycznego, lecz techniczny.
Po pierwsze punkt L1 w rzeczywistości wcale nie był stabilny: obiekt punktowy wytrącony z położenia początkowego przejawiał tendencję do powrotu na linię Ziemia-Słońce, jednak mógł się także oddalić w dowolnym kierunku. Trzeba więc było zastosować jakieś urządzenia stabilizujące, takie jak silniki rakietowe, aby utrzymać tarczę w żądanym położeniu.
Poza tym tarcza oczywiście nie była obiektem punktowym, ale rozciągłym, na tyle dużym, by ostatecznie mogła osłonić całą Ziemię. Jedynie geometryczny środek tarczy, przecinający linię Ziemia-Słońce, mógł być odpowiednio utrzymywany w równowadze w punkcie L1. Wszystkie pozostałe punkty tarczy były ściągane ku środkowi i po jakimś czasie tarcza zapadłaby się w siebie. Gdyby miała być sztywna, jej masa wzrosłaby niepomiernie. Problem ten można było przezwyciężyć, wprawiając tarczę w powolny ruch obrotowy. Ruch ten miałby się odbywać z prędkością tylko czterech obrotów na rok — Jakby Bóg obracał swoim parasolem”, jak to określił Michaił — ale to by wystarczyło, żeby tarcza pozostała sztywna.
Jednak obrót był źródłem dalszych problemów. Połączenie z obiektem wirującym w przestrzeni, nawet tak powoli jak tarcza, było znacznie trudniejsze niż w wypadku obiektu nieruchomego. Mówiąc ściślej: wirująca tarcza stanowiła olbrzymi żyroskop. Poruszając się po orbicie między Ziemią i Słońcem, przejawiała tendencję do zachowania tej samej orientacji w przestrzeni. I wskutek tego w ciągu roku jej płaszczyzna odchyliłaby się od linii Ziemia-Słońce, i jako parasol ochronny stałaby się bezużyteczna.
Tymczasem poza grawitacją trzeba było wziąć pod uwagę jeszcze inne siły. Samo światło słoneczne będące strumieniem fotonów wywiera ciśnienie na każdy obiekt, na który pada. Siła ta jest zbyt słaba, aby mogły ją wyczuć ludzkie zmysły, ale wystarczyłaby do poruszania jachtu z przezroczystymi, szerokimi na kilometr żaglami, i na pewno wywierałaby znaczny nacisk na obiekt tej wielkości co tarcza. Istniały także inne komplikacje, takie jak perturbacje spowodowane polem grawitacyjnym Księżyca i innych planet oraz oddziaływanie pola magnetycznego Ziemi.
Ażeby poradzić sobie z tym wszystkim, wielkość powierzchni tarczy miała być regulowana. Panele byłyby odpowiednio otwierane i zamykane, tak aby delikatne ciśnienie światła słonecznego wykorzystać do obracania tarczy. Było to zgrabne rozwiązanie: światło słoneczne zostałoby zastosowane do utrzymywania tarczy we właściwym położeniu.
Jednak by utrzymać położenie w obecności wielu stale zmieniających się sił, sama tarcza musiała być „inteligentna”, tak aby miała „świadomość” swego położenia w przestrzeni i mogła w sposób dynamiczny dostosowywać się do sytuacji. Najlepiej byłoby, gdyby każdy centymetr kwadratowy tarczy wyczuwał siły działające zarówno na niego, jak i na tarczę jako całość, i potrafił obliczyć, jak się powinien ustawić.
Taką rozproszoną, sprzężoną „inteligencję” spodziewano się uzyskać, tworząc „inteligentną” powłokę. Jej warstwa zewnętrzna o grubości niecałego mikrona nie stanowiłaby jedynie powierzchni odbijającej, ale byłaby wypełniona zespołami obwodów elektrycznych. „Inteligencje” połączonych ze sobą elementów oczywiście dodawałyby się do siebie, tworząc potężną „inteligencję” globalną. Uważano, że po ukończeniu tarcza będzie stanowiła najbardziej „inteligentną” konstrukcję, jaką kiedykolwiek zbudowano, prawdopodobnie doskonalszą nawet od Arystotelesa, a jedyną niewiadomą było to, jak bardzo „inteligentny” jest sam Arystoteles.
Tyle, jeśli chodzi o projekt, sam w sobie dostatecznie skomplikowany. Jego realizacja to był zupełnie inny problem.
Teraz problemem stało się wytworzenie „inteligentnej” powłoki; nie istniało wystarczająco dużo nanofabryk, aby z tym zdążyć na czas. Ale jeszcze poważniejszym problemem było ciśnienie światła słonecznego. Chociaż można je było wykorzystać do kontrolowania położenia tarczy, sama jego obecność była źródłem zasadniczej trudności. I to właśnie stanowiło drugi poważny problem.
— Przedyskutujmy to krok po kroku — powiedział Bud. — Światło słoneczne wywiera ciśnienie na powierzchnię odbijającą zwierciadła. Ciśnienie światła jest skierowane przeciwnie do siły przyciągania Słońca, więc jest tak, jak gdyby siła grawitacyjna Słońca uległa zmniejszeniu, a punkt równowagi L1 przesunął się wzdłuż linii Ziemia-Słońce w kierunku Słońca.
— Próbujemy zmniejszyć do minimum masę tarczy. Ale im lżejsza będzie tarcza, tym silniej światło słoneczne będzie ją odpychać. A im bardziej oddali się od Słońca, tym większe będzie musiała mieć rozmiary, by osłonić całą Ziemię. Zatem trzeba znów zwiększyć jej masę… Te dwa efekty uniemożliwiają zastosowanie optymalnego rozwiązania. Mam rację? Dla danej grubości warstwy istnieje teoretyczna minimalna masa tarczy, poniżej której nie istnieje wykonalne rozwiązanie.
Siobhan powiedziała:
— I bez pomocy Chińczyków…
— Nie osiągniemy tego minimum — dokończyła Rose z ponurą satysfakcją.
Źródłem kłopotów był brak urządzeń o dużym udźwigu. Chociaż chiński rząd początkowo odmówił uczestniczenia w programie budowy tarczy, Miriam Grec była pewna, że po odpowiednio delikatnych zabiegach dyplomatycznych i małych targach Chińczycy dołączą do reszty. W rzeczywistości Miriam zleciła Siobhan włączenie do jej planów możliwości wykorzystania chińskiej floty rakiet przenoszących ciężkie ładunki.
No cóż, Miriam Grec udowodniła, że miała rację w wielu sprawach, ale nie w kwestii Chin. Ich opór wobec uczestniczenia w programie nie osłabł ani na jotę, a ich potencjał rakietowy był, jak się wydawało, wykorzystywany do realizacji jakiegoś innego, tajnego planu.
Bez względu na to, co kombinowali Chińczycy, dla Siobhan nie miało to znaczenia. Martwiła się tylko tym, że pomimo miesięcy gorączkowych prac nad projektem wciąż nie dysponowali wykonalnym rozwiązaniem. Bez udziału Chińczyków i ich rakiet — a jak mówili pesymiści, może nawet przy ich wykorzystaniu — po prostu nie było żadnego sposobu, aby przetransportować na czas tę masę tarczy do punktu L1.
Siobhan wiedziała, że tempo jest kluczową sprawą dla tego projektu. Tarcza była olbrzymia i potwornie kosztowna: projekt już pochłonął więcej niż produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych, a tym samym pokaźną część funduszy całego świata. Faktycznie tarczę uważano za najdroższy projekt w dziejach ludzkości od czasów „projektu” wygrania Drugiej Wojny Światowej. Pieniądze nie brały się znikąd i wiele innych programów, w szczególności próby zahamowania zmian klimatu w sercu Azji i pogrążania się w morzu Polinezji, mimo licznych protestów, zostało odłożonych na później.