A pośród tego wszystkiego tkwiła porucznik Bisesa Dutt i Siobhan, która za chwilę miała stanąć przed kolejną tajemnicą.
Siobhan podeszła do stolika Bisesy i usiadła, prosząc o podanie kawy.
— Dziękuję, że zechciałaś się ze mną spotkać — zaczęła Bisesa. — Wiem, jak bardzo musisz być zajęta.
— Wątpię, czy naprawdę wiesz — powiedziała Siobhan żałośnie.
— Ale — powiedziała Bisesa spokojnie — myślę, że jesteś właściwą osobą, by wysłuchać, co mam do powiedzenia.
Sącząc kawę, Siobhan próbowała jakoś ocenić Bisesę. Jako Astronom Królewski, zawsze musiała mieć do czynienia z ludźmi, czasami z tysiącami na raz, kiedy wygłaszała publiczne wykłady. Ale odkąd została przez Miriam Grec zmuszona do objęcia tego niezwykle odpowiedzialnego stanowiska, jakby dyrektora naczelnego projektu budowy tarczy, sądziła, że nabrała umiejętności oceniania spotykanych ludzi: im szybciej zrozumiesz, co masz przed sobą, tym lepiej z tym sobie poradzisz.
I oto miała przed sobą Bisesę Dutt, oficera brytyjskiej armii, po cywilnemu, poza miejscem służby. Była pochodzenia hinduskiego. Twarz miała symetryczną, długi nos, a jej spojrzenie było zdecydowane, choć pełne troski. Była dość wysoka i promieniowała z niej wojskowa pewność siebie. Ale jest jakaś wymizerowana, pomyślała Siobhan, jak gdyby w przeszłości głodowała.
Siobhan powiedziała:
— Powiedz, dlaczego powinnam cię wysłuchać.
— Znam datę burzy słonecznej. Dokładną datę.
Ponieważ władze, idąc za radą psychologów, starali się zmniejszyć do minimum niebezpieczeństwo paniki, była to wciąż najściślej strzeżona tajemnica.
— Biseso, jeżeli nastąpił przeciek, twoim obowiązkiem jest mi o tym powiedzieć.
Bisesa potrząsnęła głową.
— Nie było żadnego przecieku. Możesz to sprawdzić. — Podniosła stopę i postukała paznokciem w podeszwę. — Mam lokalizator. Armia śledzi moje ruchy od chwili, gdy się ujawniłam.
— Samowolnie oddaliłaś się z oddziału?
— Nie — powiedziała Bisesa cierpliwie. — Tak myśleli. Teraz jestem na urlopie okolicznościowym, tak to nazywają. Ale i tak mnie obserwują.
— Więc ta data…
— To 20 kwietnia 2042 roku, prawda?
Siobhan przyjrzała się jej.
— OK. Skąd to wiesz?
— Bo tego dnia jest zaćmienie Słońca.
Siobhan uniosła brwi.
Mruknęła:
— Arystotelesie?
— Ona ma rację, Siobhan — szepnął jej Arystoteles do ucha.
— OK. Ale co z tego? Zaćmienie to prostu ustawione w jednej linii Słońce, Księżyc i Ziemia. To nie ma nic wspólnego z burzą słoneczną.
— Owszem, ma — powiedziała Bisesa. — Podczas podróży powrotnej pokazano mi zaćmienie.
— Podczas podróży. — Siobhan rzuciła okiem na jej akta. Zdecydowała się z nią spotkać pod wpływem impulsu, żeby na chwilę wyrwać się z telekonferencji. Teraz zaczęła tego żałować. — Wiem coś niecoś na ten temat. Miałaś coś w rodzaju wizji…
— To nie była wizja. Nie chcę ci zabierać czasu, żeby teraz o tym dyskutować. Masz moje akta. Jeśli mi wierzysz, sprawdzisz to później. Teraz chcę, żebyś mnie wysłuchała. W dniu, w którym wróciłam, zdałam sobie sprawę, że na Ziemi wydarzy się coś okropnego. Pokazując mi zaćmienie, oni dali mi do zrozumienia, że to ma coś wspólnego ze Słońcem.
— Oni?…
Twarz Bisesy zachmurzyła się, jak gdyby sama nie mogła uwierzyć w to wszystko i wolałaby, żeby nie musiała. Ale brnęła dalej.
— Pani profesor, sądzę, że ta burza słoneczna to nie przypadek. Sądzę, że jest wynikiem zamierzonego działania obcych sił, które chcą nam wyrządzić krzywdę.
Siobhan znacząco zerknęła na zegarek.
— Jakie obce siły?
— Pierworodni. My tak ich nazwaliśmy.
— My?… Nieważne. Przypuszczam, że nie masz na to żadnego dowodu.
— Nie, i wiem, co myślisz. Tacy ludzie jak ja nigdy nie mają dowodu.
Siobhan pozwoliła sobie na uśmiech, bo tak właśnie myślała.
— Ale wojsko wykryło pewne nieprawidłowości w moim stanie fizycznym, których nie potrafili wyjaśnić. Dlatego dali mi urlop. To już jakiś dowód. A poza tym istnieje zasada mierności.
— Zasada mierności?
— Nie jestem naukowcem, ale czy nie tak to nazywacie? Zasada Kopernika. Żadne położenie w przestrzeni i czasie nie jest wyróżnione. A jeżeli łańcuch logiczny wskazuje, że dana chwila jest w jakiś sposób wyróżniona…
— Nigdy nie wierz w zbiegi okoliczności — powiedziała Siobhan.
Bisesa pochyliła się do przodu.
— Czy nie uderzyło cię, że burza słoneczna, która ma się zdarzyć akurat teraz, jest najniezwyklejszym zbiegiem okoliczności w dziejach? Pomyśl. Człowiek istnieje zaledwie od stu tysięcy lat. Ziemia i Słońce są czterdzieści tysięcy razy starsze. Gdyby burza słoneczna była zdarzeniem czysto naturalnym, z pewnością mogłaby się wydarzyć w dowolnej chwili historii Ziemi. Dlaczego Słońce miałoby się wściekać właśnie teraz, w tym krótkim okresie, kiedy na planecie istnieją istoty obdarzone inteligencją?
Po raz pierwszy podczas tej rozmowy Siobhan poczuła się lekko zaniepokojona. W końcu sama myślała w podobny sposób.
— Twierdzisz, że to nie jest przypadek?
— Twierdzę, że burza słoneczna ma charakter celowy. Twierdzę, że to my jesteśmy jej celem. — Bisesa zawiesiła głos.
Siobhan odwróciła wzrok.
— Ale to czyste spekulacje. Nie masz prawdziwego dowodu. Bisesa powiedziała stanowczo:
— Ale wierzę, że jeżeli poszukasz dowodu, to go znajdziesz. O to właśnie proszę. Masz bliskie kontakty z naukowcami, którzy badają burzę słoneczną. Mogłabyś to zrobić. To może być naprawdę decydująca kwestia.
— Decydująca?
— Dla przyszłości rodzaju ludzkiego. Bo jeśli nie zrozumiemy, z czym mamy do czynienia, jak będziemy mogli to pokonać?
Siobhan przypatrywała się tej pełnej determinacji kobiecie. Było w niej coś dziwnego, coś jakby z innego świata, innego miejsca. Ale mówiła jasno i przekonywająco. Może się mylić, pomyślała Siobhan, ale nie sądzę, aby była obłąkana.
Ni z tego, ni z owego sięgnęła do kieszeni żakietu i wyciągnęła kawałek materiału.
— Pozwól, że ci pokażę, nad czym obecnie pracujemy, z czym się zmagamy. Słyszałaś kiedyś o „inteligentnej” powłoce?
Była to prototypowa próbka materiału, który pewnego dnia, jeśli wszystko pójdzie dobrze, zostanie rozciągnięty na szkielecie ze szkła księżycowego stanowiącym tarczę. Była to pajęczyna z włókna szklanego, złożona i pełna rozmaitych elementów tak małych, że niewidocznych gołym okiem.
— Składa się z nadprzewodzących przewodów, które przesyłają energię i służą jako łącza komunikacyjne. Włókna diamentowe, zbyt małe, aby można je było dojrzeć, zapewniają jej wytrzymałość. Czujniki, powielacze sił, komputerowe chipy, a nawet kilka maleńkich silniczków rakietowych. O, widzisz? — Skrawek wielkości chusteczki do nosa prawie nic nie ważył; silniczki rakietowe były wielkości główki od szpilki.
— Coś takiego! — powiedziała Bisesa. — Myślałam, że to będzie po prostu ogromne zwierciadło.