Выбрать главу

Skierowawszy wzrok dalej, Siobhan zobaczyła, że sygnalizacja świetlna mruga najwyraźniej w sposób zupełnie przypadkowy. Nic dziwnego, że ruch został zablokowany.

Spojrzała w górę. Stojące wysoko na bezchmurnym niebie Słońce zalewało okolicę. Mimo to, kiedy osłoniła oczy, zdołała dostrzec smugi zorzy na niebie. Zdała sobie sprawę z hałasu przebijającego się przez ruch uliczny, dalekiego zgiełku, tłumionego przez grube, szczelne okno. Był to warkot silników, który zdawał się unosić nad miastem. A więc zator nie miał charakteru lokalnego.

Po raz pierwszy tego dnia poczuła lekki niepokój. Pomyślała o swojej córce, imieniem Perdita, która była na uczelni. Dwudziestoletnia Perdita była rozsądną młodą dziewczyną. Ale mimo to…

Zapanowała cisza i oświetlenie uległo zmianie. Ludzie poruszyli się zaniepokojeni. Zerknąwszy przez ramię, Siobhan zobaczyła, że światła zgasły. Delikatna zmiana szumu otoczenia musiała oznaczać, że klimatyzacja także wysiadła.

Toby Pitt szybko powiedział coś do telefonu. Potem uniósł dłonie i oznajmił:

— Panie i panowie, nie ma się czym przejmować. To nie tylko u nas, cały ten fragment Londynu został dotknięty awarią. Ale mamy zapasowy generator, który wkrótce się włączy. — Mrugnął do Siobhan i powiedział cicho: — Jeżeli zdołamy namówić tę zdezelowaną maszynę, żeby zaskoczyła. — Po czym znów zbliżył telefon do ucha, a na jego twarzy pojawił się wyraz niepokoju.

W upale czerwcowego dnia, przy ponad trzydziestu stopniach Celsjusza, pomieszczenie szybko się ogrzewało i kostium Siobhan zrobił się ciężki i niewygodny.

Zza okna dochodziły odgłosy miażdżonego metalu, seria trzasków, jak kanonada małych fajerwerków, i wycie alarmów samochodowych. Jakby pod wpływem zbiorowego impulsu kosmologowie wydali stłumiony okrzyk. Siobhan przepchnęła się do przodu, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Na ulicy poniżej ruch był zablokowany jak przedtem. Ale samochody szarpnęły do przodu i zaczęły wpadać na siebie, jak w makabrycznej kołysce Newtona. Ludzie wyskakiwali z samochodów, niektórzy robili wrażenie rannych. Nagle zator przeobraził się z uporządkowanego sznura pojazdów w plątaninę zgniecionego metalu, cieknących smarów i na razie jeszcze nielicznych obrażeń. Nie było śladu policji ani karetek.

Siobhan była zdumiona. Nigdy dotąd nie widziała czegoś podobnego. Obecnie wszystkie samochody były „inteligentne”. Otrzymywały dane i instrukcje z systemów kontroli ruchu oraz satelitów nawigacyjnych i były w stanie unikać kolizji z innymi samochodami, pieszymi i innymi przeszkodami znajdującymi się w ich bezpośrednim otoczeniu. Wypadki praktycznie się nie zdarzały, a liczba ofiar śmiertelnych zmalała prawie do zera. Ale scena, jaką miała teraz przed oczyma, przypominała karambole na autostradach, które w Anglii stanowiły prawdziwą plagę w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, latach jej dzieciństwa. Czy to możliwe, że w jednej chwili wysiadły wszystkie elektroniczne systemy sterujące?

Światło zabłysło i na chwilę ją oślepiło. Wzdrygnęła się, unosząc dłoń. Kiedy powrócił jej wzrok, zobaczyła obłok czarnego dymu unoszącego się gdzieś na południe od rzeki, ale jego źródło przesłaniała gęsta mgła. Wtedy do budynku dotarła fala uderzeniowa. Solidna, stara budowla zadrżała, a okna zatrzeszczały. Usłyszała daleki brzęk szkła, ryk urządzeń alarmowych i krzyki ludzi.

To był wybuch, i to duży. Kosmologowie pomrukiwali, poważni i pełni obaw.

Toby Pitt dotknął jej ramienia. Teraz wcale nie miał wesołej miny.

— Siobhan. Mieliśmy telefon z biura burmistrza. Pytają o ciebie.

— O mnie?… — Rozejrzała się wokół zdezorientowana. Nie miała pojęcia, co się dzieje. — Konferencja…

— Myślę, że w tej sytuacji wszyscy zgodzą się na jej odłożenie.

— Jak się tam mogę dostać? Jeśli ten bałagan na zewnątrz jest wszędzie…

Potrząsnął głową.

— Możemy stąd przeprowadzić wideokonferencję. Chodź ze mną.

Kiedy szła za jego barczystą postacią, podniosła do ucha telefon.

— Mama?

— Jesteś tam jeszcze? Słyszałam tylko niezrozumiałą gadaninę.

— To byli kosmologowie. U mnie wszystko w porządku. A u ciebie?…

— U mnie też. Ten wybuch był gdzieś daleko.

— To dobrze — szybko powiedziała Siobhan.

— Dzwoniłam do Perdity. Połączenie było marne, ale nic jej nie jest. Zatrzymają ich na uczelni, dopóki wszystko się nie uspokoi.

Siobhan poczuła ogromną, niedorzeczną ulgę.

— Dzięki.

Maria powiedziała:

— Wszędzie biegają lekarze. Zdaje się, że ich pagery wysiadły. Można się spodziewać, że zaczną przybywać ofiary, ale jeszcze nikogo nie widziałam… Myślisz, że to terroryści?

— Nie wiem. — Toby Pitt był już przy drzwiach i czekał na nią. — Spróbuję nawiązać połączenie. — Szybko wyszła z pokoju.

4. Gość

Wędrowiec dotarł do Stacji na długo przed tym, jak Michaił zszedł w dół. Czekał przy wejściu z niecierpliwością, której nie zdołał ukryć jego kombinezon.

Michaił myślał, że rozpoznaje tę postać po postawie. Chociaż mieszkańcy Księżyca byli rozproszeni po całym globie, według ludzkich standardów Księżyc był jak bardzo małe miasto, w którym wszyscy znali się wzajemnie.

Tales szeptem potwierdził domysł Michaiła.

— To doktor Eugene Mangles, znany łowca neutrin. Jakie to ekscytujące.

Michaił pomyślał poirytowany, że ten przeklęty komputerowy mózg się z nim drażni; Tales znał jego myśli aż nadto dobrze. Ale na myśl o spotkaniu jego serce rzeczywiście zabiło nieco szybciej.

Michaił i Eugene, zamknięci w swych kombinezonach, niezgrabnie stanęli naprzeciwko siebie. Twarz Eugene’a, pokryta cieniami maska, była ledwie widoczna zza wizjera. Michaił pomyślał, że wygląda bardzo młodo. Pomimo wyższego stanowiska Eugene miał tylko dwadzieścia sześć lat — nieszablonowy młody geniusz.

Przez chwilę Michaił nie wiedział, co powiedzieć.

— Przepraszam — wykrztusił w końcu. — Nie miewam tutaj zbyt wielu gości.

Talenty towarzyskie Eugene’a wydawały się jeszcze słabiej rozwinięte.

— Już to widziałeś?

Michaił wiedział, co tamten ma na myśli.

— Słońce?

— Aktywny obszar.

Oczywiście ten chłopak przyszedł tutaj z powodu Słońca. Jaki mógł być inny powód odwiedzin stacji meteorologicznej? Z pewnością nie był nim zrzędliwy astrofizyk w średnim wieku, który się nią zajmował. A mimo to Michaił poczuł niemądre, zupełnie niedorzeczne ukłucie rozczarowania. Chciał, żeby to zabrzmiało ciepło.

— Ale czy ty nie zajmujesz się neutrinami? Myślałem, że obszar twoich badań to jądro Słońca, a nie jego atmosfera.

— To długa historia. — Eugene popatrzył na niego gniewnie. — To jest ważne. Ważniejsze, niż myślisz. Ja to przewidziałem.

— Co?

— Aktywny obszar.

— Na podstawie badań jądra? Nie rozumiem.

— Jasne, że nie — powiedział Eugene, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że mógł go obrazić. — Porównałem moje przewidywania z Talesem i Arystotelesem, aby mieć dowód. Przyszedłem, żeby potwierdzić dane. To musiało się stać, dokładnie tak jak przewidywałem.

Michaił zmusił się do uśmiechu.

— Przedyskutujemy to. Wejdź do środka. Możesz obejrzeć wszystkie dane, jakie chcesz. Napijesz się kawy?

— Oni muszą nasłuchiwać — powiedział Eugene.