Jeżeli jutro będą jeszcze na świecie jacyś historycy, pomyślała Bisesa.
— Więc co piszesz?
— To, co zaprząta moją uwagę. Spójrz. — Postukała palcem w róg ekranu i mały obrazek powiększył się. Przedstawiał pierścień monolitycznych głazów, zbiorowisko odzianych na biało ludzi i garstkę uzbrojonych po zęby policjantów.
— Stonehenge? — zapytała Bisesa.
— Są tam, by patrzeć na ostatni zachód Słońca.
— To Druidzi?
— Chyba nie. Oddają cześć bogu, którego nazywają Sol Invictus.
Każdy był teraz ekspertem od bogów Słońca. Sol Invictus, Słońce Niepokonane, to jeden z bardziej interesujących bogów, pomyślała Bisesa. Był jednym z ostatnich wielkich pogańskich bogów; jego kult kwitł u schyłku Cesarstwa Rzymskiego, bezpośrednio przez uznaniem chrześcijaństwa za religię państwową. Jednak ku rozczarowaniu Bisesy nie było ani śladu kogokolwiek, kto próbowałby wskrzesić kult Marduka, babilońskiego boga Słońca.
— Byłoby fajnie znów zobaczyć tego staruszka — powiedziała do Arystotelesa, budząc jego zakłopotanie.
Myra powiedziała:
— Oczywiście nad Stonehenge nie ma Kopuły. Zastanawiam się, czy te kamienie będą tam jutro stały. Mogą popękać z powodu gorąca. To smutne, prawda? Po tylu tysiącach lat.
— Tak.
— Ci czciciele Słońca mówią, że będą tam także podczas wschodu słońca.
— To ich przywilej — powiedziała Bisesa. Dziś w nocy na świecie pojawi się więcej szaleńców, którzy wykorzystają burzę słoneczną, żeby popełnić samobójstwo w mniej lub bardziej pomysłowy sposób.
Uwagę Bisesy odwrócił daleki dźwięk, który brzmiał jak krzyk. Wstała, podeszła do krawędzi dachu i popatrzyła na Londyn.
W słabnącym świetle dnia widać było normalny pomarańczowo-żółty blask świateł ulicznych i światło zainstalowanych na stropie Kopuły reflektorów, które oświetlały na biało wielkie budynki stolicy. Panował duży ruch, wokół filarów nośnych Kopuły płynęła rzeka świateł. Podczas ostatnich kilku dni w mieście panowało nerwowe podniecenie. Bisesa wiedziała, że niektórzy mają zamiar się bawić przez całą noc, jak gdyby to była wielka noc sylwestrowa. Przewidując to, już parę dni temu policja otoczyła kordonem znajdujący się w samym środku Kopuły Trafalgar Square, który był tradycyjnym miejscem zarówno uroczystości, jak i demonstracji.
Wszystko to działo się pod Blaszaną Pokrywką. Ogromne światła, niektóre o długości stu metrów, podwieszono pod wielkim stropem. Ich perłowy blask wydobywał z mroku smukłe kolumny filarów nośnych, które wybiegały ku niebu jak snopy światła reflektorów. Wokół górnych części filarów wirowały migocące iskry i nieruchomiały na ogromnych krokwiach. To londyńskie gołębie odkryły nowy sposób gnieżdżenia się pod rozległym stropem.
I znów rozległ się ten dziwny dźwięk.
Nie można było mieć pewności, co się działo. Informacje były dokładnie cenzurowane od dnia św. Walentego, kiedy to w końcu wprowadzono stan wyjątkowy. Zamiast doniesień opartych na faktach znacznie łatwiej można było natrafić na jakiś dodający otuchy program z udziałem postaci o imionach takich jak „Brunei” czy „Barnes Wallis”, które będą odpowiedzialne za czyste powietrze nad Londynem, w czasie gdy Kopuła będzie zamknięta, albo jakiś program o krukach z Tower, których obecność tradycyjnie zapewniała miastu bezpieczeństwo i które przy zamkniętej Kopule podlegały ścisłej ochronie.
Ale Bisesa potrafiła odgadnąć prawdę. W ciągu ostatnich kilku dni tarcza zaczęła wyraźnie zamykać się wokół Słońca. Od 9 czerwca 2037 roku był to pierwszy namacalny, fizyczny dowód, że coś naprawdę ma się wydarzyć: na niebie pojawiło się dziwne światło, a Słońce pociemniało, niby zapowiedź zbliżającej się Apokalipsy. Można było wyczuć ogromny wzrost napięcia; członkowie sekt, zwolennicy teorii spiskowych i czarne charaktery wszelkiej maści byli pobudzeni jak nigdy przedtem.
Oprócz szaleńców byli także uchodźcy, którzy szukali jakiejś bezpiecznej kryjówki. Tego dnia Londyn był zatłoczony do granic możliwości, a mieszkanie Bisesy znajdowało się niedaleko Fulham Gate. Usłyszała kolejną serię dziwnych dźwięków. Bisesa była żołnierzem; w jej uszach brzmiało to jak strzelanina. W tej samej chwili wydało jej się, że poczuła zapach dymu. Klepnęła Myrę w ramię.
— Chodź. Czas wracać. Ale Myra ani drgnęła.
— Tylko to skończę. — Normalnie Myra leżała rozluźniona jak kot. Ale teraz była wyprężona, zgarbiona i gwałtownymi ruchami stukała w ekran.
Chce, żeby to odeszło, pomyślała Bisesa. I myśli, że jeśli będzie ciągle robiła to co zwykle, jakoś zdoła to odwlec, zachowa swoje małe gniazdko normalności. Bisesa nagle poczuła instynkt opiekuńczy, i żal, że nie może oszczędzić córce tego, co ma nastąpić. Ale zapach dymu był coraz silniejszy.
Bisesa pochyliła się i szybko zwinęła ekran Myry.
— Idziemy na dół — powiedziała. — Już.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi na dach, zerknęła za siebie jeszcze raz. Ostatnie okna Kopuły już się zamknęły, odcinając dopływ światła, ostatniego światła tego ostatniego dnia. Gdzieś niedaleko ktoś krzyczał.
35. Zachód słońca (II)
Bud Tooke siedział na mostku Aurory 2 luźno przypięty do siedzenia.
Ściany wokół niego wypełniały liczne monitory. Większość z nich wyświetlała dane lub obrazy z różnych części tarczy oraz z bardziej oddalonych kamer rozmieszczonych w przestrzeni kosmicznej. Ale było także widać twarze: spocona Rose Delea w skafandrze kosmicznym gdzieś na terenie tarczy, Michaił Martynow i Eugene Mangles na Księżycu, obserwujący Słońce w ostatnich godzinach przed burzą, a nawet Helena Umfraville, wysoce kompetentna brytyjska astronautka, z którą kiedyś studiował, a której obraz był przekazywany z dalekiego Marsa.
Nie było specjalnego powodu organizowania tej konferencji. Ale wzajemny kontakt rozproszonych po świecie dzieci Ziemi jakoś dodawał im otuchy. Dlatego wszystkie łącza były otwarte.
Atena cicho zakaszlała, żeby zwrócić uwagę. Był to zwyczaj, który przejęła od Arystotelesa.
— Przepraszam, Bud.
— O co chodzi, Ateno?
— Przepraszam, że przeszkadzam. Chodzi o to, że ekranowanie jest niemal zakończone. Pomyślałam, że może chcesz popatrzeć na Ziemię…
Na największym monitorze pojawił się obraz macierzystej planety. Ale tarcza Ziemi była przyciemniona. Bud patrzył w tunel cienia o długości wielu milionów kilometrów, cienia padającego zarówno na Ziemię, jak i na Księżyc, którego źródłem była konstrukcja zbudowana rękami człowieka. Bud widział już setki razy symulacje tego efektu. Ale mimo to znów ogarnęło go uczucie podziwu.
Atena przerwała milczenie.
— Bud?
— Tak, Ateno?
— O czym myślisz?
Bud nauczył się, że należy być ostrożnym, odpowiadając na jej pytania.
— Jestem poruszony do głębi — powiedział. — Jestem oszołomiony skalą tego, co uczyniliśmy. — Nie odpowiedziała, więc dodał: — Jestem bardzo dumny.
— Dobrze się sprawiliśmy, prawda, Bud?
Wydało mu się, że w jej glosie usłyszał jakby nutę oczekiwania. Spróbował wyobrazić sobie, co pragnie usłyszeć.
— Tak. I nie zrobilibyśmy tego bez ciebie, Ateno.
— Jesteś ze mnie dumny, Bud?
— Wiesz, że tak.
— Ale chciałabym to od ciebie usłyszeć.