Выбрать главу

— Jestem z ciebie dumny, Ateno. Zamilkła, a on wstrzymał oddech.

* * *

Wielkie zadanie obrócenia tarczy zajęło kilka miesięcy i Bud był rad, że jest już po wszystkim.

Tarczę celowo zbudowano krawędzią w stronę Słońca, aby podczas trwającej wiele lat budowy przesłonięty był tylko niewielki ułamek padającego za Ziemię światła; w końcu wciąż trzeba było uprawiać ziemię i zbierać plony. Ale teraz zbliżał się dzień próby i tarczę trzeba było obrócić, tak aby jej powierzchnia całkowicie zasłaniała Słońce. Ten pozornie łatwy manewr stanowił wyzwanie, które można było porównać z najtrudniejszymi wyzwaniami, przed jakimi stawali podczas całej budowy.

Tarcza miała średnicę trzynastu tysięcy kilometrów, ale składała się z kawałków szkła i pianki, będąc w istocie czymś, co niezbyt przypominało lity obiekt; można ją było dotknąć dłonią, w ogóle tego nie zauważając. Znikomy ciężar był jej istotną cechą, w przeciwnym razie w ogóle nie dałoby się jej zbudować. Ale ta niezwykła lekkość całej konstrukcji sprawiała, że prawie nie można było nią manewrować.

Nie można było po prostu odpalić dysz korygujących Aurory 2 i obrócić tarczy do żądanego położenia. Gdyby tak uczyniono, wielki stary statek rozerwałby cienką jak pajęczyna konstrukcję, w której był osadzony. Cała konstrukcja była tak delikatna, że nadmierny nacisk w jakimkolwiek jej punkcie mógłby spowodować uszkodzenia. Sprawę dodatkowo komplikował fakt, że tarcza stale wirowała. Niewielka siła odśrodkowa zapobiegała zapadnięciu się tej pajęczynowej konstrukcji. Ale teraz to wirowanie stanowiło problem, gdyby bowiem próbowano przechylić tarczę, siła żyroskopowa uniemożliwiłaby taki manewr.

Jedynym sposobem obrócenia tarczy było zastosowanie niewielkiej siły stycznej, przyłożonej do powierzchni tarczy w taki sposób, aby w żadnym jej punkcie nacisk nie był zbyt wielki. Wszystko to miało charakter dynamiczny, ponieważ moment bezwładności tarczy stale ulegał drobnym zmianom. Z obliczeniowego punktu widzenia był to ogromny problem.

Oczywiście jedynym wyjściem było powierzyć to zadanie Atenie, sztucznej „duszy”, która zawiadywała tarczą. Z jej punktu widzenia tarcza stanowiła jej ciało, jej czujniki i łącza telekomunikacyjne stanowiły jej system nerwowy, a maleńkie silniczki były jej mięśniami. Była na tyle inteligentna, że skomplikowane zadanie odchylania tarczy stanowiło dla niej jedynie ambitne zadanie treningowe.

W ten sposób rozłożone na wiele miesięcy zadanie zostało wykonane. Dniem i nocą odpalane były falami maleńkie silniczki rakietowych, zainstalowane na całej powierzchni tarczy. Ich delikatne impulsy bezustannie popychały tarczę.

I stopniowo, dokładnie tak jak przewidywały symulacje, tarcza ustawiła się powierzchnią w stronę Słońca.

Bud wiedział, że nie powinien się specjalnie przejmować. Wszystko zostało zaplanowane i przeprowadzono niezliczone symulacje; możliwość niepowodzenia była naprawdę znikoma. Ale mimo to nie opuszczał go niepokój. Nie chodziło o ryzyko samego manewru ani też o to, że nawet jeżeli coś spaprano, nie była to jego wina.

Niepokoiło go coś innego, coś, czego nie potrafił dokładnie określić. Coś, co dotyczyło Ateny.

Ta trzecia cybernetyczna osoba prawna wydawała się Budowi zupełnie niepodobna do swych starszych braci, Arystotelesa i Talesa. Była równie inteligentna, sprawna i kompetentna jak tamci, może nawet bardziej inteligentna od nich. Ale o ile Arystoteles był raczej poważny, a Tales otwarty, o tyle Atena była — inna. Potrafiła żartować. Opowiadać kawały. Czasami wydawała się niemal kapryśna. Zalotna! A innym razem jakby czegoś potrzebowała, jakby stan jej umysłu zależał od jego słów czy pochwał.

Próbował porozmawiać na ten temat z Siobhan. Powiedziała po prostu, że jest niereformowalnym starym seksistą. Atena miała kobiece imię i kobiecy głos, więc przypisywał jej swoje mylne wyobrażenia dotyczące kobiecości.

Może i tak. Ale pracował z nią bliżej niż ktokolwiek inny. I chociaż nikt inny tego nie zauważył, chociaż wszystkie procedury diagnostyczne dowodziły, że wszystko jest najzupełniej w porządku, było w niej coś, co go niepokoiło.

Kiedyś odniósł nawet wrażenie, że Atena kłamie. Zakwestionował wprost to, co powiedziała — było to wbrew jej całemu oprogramowaniu — a ona oczywiście zaprzeczyła. I dlaczego właściwie miałaby kłamać? Ale ziarno wątpliwości pozostało.

„Umysł” Ateny stanowił strukturę logiczną równie skomplikowaną jak jej budowa fizyczna, w której kolejne poziomy sterowania obejmowały zarówno proste podprogramy kierujące działaniem maleńkich silniczków rakietowych, jak i wielkie ośrodki kognitywne umiejscowione na powierzchni jej sztucznej świadomości. Procedury kontrolne nie wychwyciły niczego, ale mogło to jedynie wskazywać, że gdzieś w głębi tego potężnego nowego umysłu tkwi jakaś nieznaczna usterka, której Bud nie pojmował i której przyczyny nie potrafił rozpoznać. Jeżeli rzeczywiście coś było nie tak, był w kropce, nie wiedząc, co może na to poradzić.

Tak czy owak, pomimo jego zdenerwowania Atena doskonale wykonała cały manewr obracania tarczy, który stanowił jej pierwsze wielkie wyzwanie. Może być zupełnie stuknięta, byleby tylko wykonała równie dobrze jutrzejsze zadanie. Ale Bud wiedział, że nie uspokoi się, dopóki nie zostanie ono wykonane.

* * *

Na monitorze Buda sztuczne zaćmienie osiągnęło prawie maksimum. Ziemia była niemal całkowicie pogrążona w ciemności, a zarysy kontynentów wydobywały z mroku światła miast leżących wzdłuż wybrzeży i w dolinach wielkich rzek. Na skraju planety widać było jedynie cienki rąbek światła. Na monitorze widać było także Księżyc, który powoli pogrążał się w cieniu rzucanym przez tarczę. Orbita Księżyca miała niebawem przeciąć linię Ziemia-Słońce, powodując przewidziane na dzień jutrzejszy całkowite zaćmienie Słońca.

— Mój Boże — odezwał się Michaił z bazy Claviusa. — Co my zrobiliśmy?

Bud wiedział, co tamten ma na myśli. Przypływ dumy, jakiego spodziewał się, w chwili gdy tarcza została ostatecznie ukończona i ustawiona we właściwym położeniu, ukoronowanie lat heroicznych wysiłków — wszystko to szybko się rozwiało w obliczu tego niezwykłego widowiska.

— To naprawdę ma się wydarzyć, prawda?

— Obawiam się, że tak — powiedział Michaił ze smutkiem. — A my tutaj utknęliśmy na amen.

— Ale przynajmniej mamy siebie — odezwała się Helena z Marsa w kilka minut później. — Czas, aby się pomodlić, nie sądzicie? Albo może zaśpiewać. Szkoda, że dla kosmonautów nie napisano żadnego porządnego hymnu.

— Mnie w to nie wciągaj — powiedział Michaił. — Jestem wyznania prawosławnego.

A Bud powiedział cicho:

— Przychodzi mi do głowy jeden taki hymn.

Helena odpowiedziała, zanim jego słowa zdążyły do niej dotrzeć. Ale hymn, który zaczęła śpiewać dosyć fałszywie, był tym samym, który i on miał na myśli.

Eternal Father, strong to save, Whose arm hath bound the restless wave…

Bud przyłączył się, marszcząc brwi i usiłując sobie przypomnieć słowa. Wtedy usłyszał głosy Rose Delei i pozostałych ludzi z tarczy. W końcu nawet Michaił, przypuszczalnie za sprawą Talesa, także zaczął śpiewać. Tylko Eugene Mangles wyglądał na zdziwionego i milczał.

Who bidd’st the mighty ocean deep Its own appointed limits keep…

Jeśli się chwilę zastanowić, ten międzyplanetarny chór był oczywiście zupełnie absurdalny. Dopilnował tego Einstein i efekty wynikające z jego teorii względności. Kiedy Helena usłyszała, że pozostali poszli za jej przykładem, już skończyła śpiewać ostatnią zwrotkę. Ale to nie miało znaczenia i Bud śpiewał donośnym głosem, który łączył się z głosami rozproszonymi na przestrzeni kilkudziesięciu milionów kilometrów.