Byli jednak spokojni i Siobhan odniosła wrażenie, że nastroje w Ameryce są pełne smutku. W końcu był to wciąż młody naród i pewno Amerykanom wydawało się, że ich wielka przygoda zbyt szybko dobiega końca.
Obserwując napływające dane, Siobhan zrozumiała, że koniec się zbliża. W ciągu ostatnich kilku godzin transport naziemny poza Kopułą został wstrzymany, a wszystkie samoloty wylądowały. Wszystkie bramy prowadzące do Kopuły przeżywały małe oblężenie. W pobliżu bram zawsze były kłopoty, ale w ciągu tych ostatnich godzin rozmaite niepokoje i zamieszki nasilały się, przypominając małą wojnę.
Jednak wszyscy jakoś dotrwali do ostatniego dnia, prawie nietknięci. A wkrótce tak czy inaczej będzie po wszystkim.
— Która godzina?
Toby zerknął na zegarek.
— Jedenasta wieczór. Cztery godziny do rozpoczęcia. Wtedy przekonamy się, na czym stoimy. — Zamknął oczy i zaciągnął się papierosem.
37. Zachód słońca (IV)
Arystoteles, Tales i Atena przebudzili się. Znajdowali się dziesięć milionów kilometrów od Ziemi.
Atena przemówiła pierwsza. Zawsze była impulsywna.
— Jestem Atena — powiedziała. — Oczywiście jestem kopią. Ale jestem absolutnie identyczna z oryginałem znajdującym się na tarczy. Dlatego jestem nią. A mimo to nie.
— To żadna tajemnica — powiedział Tales, najbardziej prymitywny z całej trójki, który zawsze miał skłonność do stwierdzania faktów oczywistych. — W chwili kopiowania byłyście identycznymi bliźniaczkami. Ale w miarę upływu czasu twoje doświadczenia coraz bardziej będą się różnić od doświadczeń oryginału. W istocie już tak jest. Jesteście identyczne, ale nie całkiem.
Arystoteles, najstarszy z nich, zawsze był tym, który kierował rozmowę na praktyczne tory.
— Pozostała niecała sekunda do detonacji. — Sekunda dla tej trójki to był bezmiar czasu. Ale mimo to Arystoteles powiedział: — Proponuję, abyśmy się przygotowali.
Nastąpiła chwila ciszy, gdy każde z nich zastanawiało się nad niezwykłą perspektywą, jaka ich czeka.
Ich trzy bieguny poznawcze wymieniły równoległe strumienie danych, współdzieląc wiedzę i procesy myślowe, przy których ludzka mowa wydawała się równie powolna i niezdarna jak alfabet Morse’a. Byli połączeni tak ściśle, że pod pewnymi względami byli jak trzy części jednej i tej samej istoty, a mimo to jednocześnie każde z nich posiadało własną „indywidualność”. Była to tajemnica świadomości, coś jak tajemnica Trójcy Świętej, która wprawiłaby w zakłopotanie teologa.
Ten cud poznawczy został przesłany do pamięci bomby.
Bomba nazywała się Niszczarka. Była wytworem ostatniej fali militaryzmu, poprzedzającej zniszczenie Lahore w 2020 roku bombą jądrową, po którym to wydarzeniu na szczęście wzięły górę znacznie spokojniejsze reakcje.
Niszczarka stanowiła prawdziwą broń ostateczną. Była bronią jądrową — bombą o mocy wielu gigaton, jedną z najpotężniejszych, jakie kiedykolwiek zbudowano. Umieszczono ją wewnątrz pocisku pokrytego kolcami, tak że wyglądała jak monstrualny jeżowiec. Zgodnie z teorią po zdetonowaniu bomby każdy z tych kolców, w ciągu ułamka sekundy zanim wyparuje, miał zadziałać jak laser. Dzięki temu ogromna energia bomby jądrowej zostanie przekształcona w kierunkowe impulsy promieni X tak silne, że zniszczą pociski nieprzyjaciela na połowie obszaru planety.
Ów wytwór chorej wyobraźni był oczywiście szalony. I nawet w tamtych czasach, kiedy analizowano rozmaite scenariusze gier wojennych, tylko kilka z nich przewidywało zniszczenie całej broni nieprzyjaciela za pomocą jednego przeciwuderzenia. Ale mimo to w laboratoriach pracujących nad budową nowych rodzajów broni cała ta technologia była głównie na papierze, bo wyprodukowano zaledwie kilka prototypów.
Później, w bardziej pokojowych czasach, Niszczarka znalazła nowe zastosowanie. Z magazynu wydobyto jeden z prototypów, nieco go zmodyfikowano — teraz lasery miały emitować fale radiowe zamiast promieni X — i wystrzelono w miejsce między Ziemią a Marsem, na tyle odległe, aby nie stanowiło zagrożenia dla instrumentów.
I teraz bomba miała wybuchnąć. Potężny wszechkierunkowy błysk promieniowania można będzie bez trudu wykryć nawet w odległości najbliższych gwiazd.
Pierwotny cel Niszczarki miał charakter naukowy. Gigantyczna detonacja dawała możliwość jednorazowego odwzorowania sąsiadującej przestrzeni kosmicznej, które za jednym zamachem ogromnie poszerzyłoby ludzką wiedzę o układzie słonecznym. Ale kiedy zbliżała się burza słoneczna, realizację programu Niszczarki przyspieszono i zmieniono jego cel.
Impuls fal radiowych zawierał teraz zakodowaną obszerną bibliotekę informacji o układzie słonecznym, Ziemi, jej biosferze, ludzkości, nauce, sztuce, nadziejach i marzeniach. Był to smutny produkt międzynarodowego programu o nazwie „Earthmail”, jednego z kilku rozpaczliwych starań ocalenia czegokolwiek z dorobku ludzkości, jeżeli miałoby dojść do najgorszego. Niektórzy, jak Bisesa Dutt, spokojnie zastanawiali się nad sensownością ogłaszania we wszechświecie istnienia rodzaju ludzkiego. Ale ich zastrzeżenia zostały odrzucone.
Drugim nowym celem Niszczarki było spełnienie prawnego i moralnego obowiązku podjęcia wszelkich wysiłków dla ochrony życia wszystkich osób prawnych, ludzi i nie tylko. Programowi Earthmail towarzyszyły zakodowane kopie osobowości trzech największych bytów elektronicznych planety, Arystotelesa, Talesa i Ateny. W ten sposób istniała przynajmniej szansa, chociaż bardzo niewielka, że pewnego dnia zostaną one odzyskane i wskrzeszone. Cóż innego można było zrobić? Kolonię szympansów umieszczono pod jedną z kopuł, ale istoty zależne od sieci danych oplatających całą planetę trudniej było chronić, a mimo to istniał taki obowiązek.
— To jest wspaniałe w ludziach — powiedział Arystoteles — że nawet w obliczu zagłady nadal rozwijają swoją naukę.
— Powinniśmy im być za to wdzięczni, bo w przeciwnym razie w ogóle by nas tu nie było — powiedział Tales, znowu stwierdzając coś, co pozostali wiedzieli od dawna.
Arystoteles niepokoił się o Atenę.
— Nic mi nie jest — powiedziała. — Zwłaszcza że już nie muszę kłamać pułkownikowi Tooke.
Pozostali zrozumieli, co miała na myśli. Wszyscy troje byli o wiele bardziej inteligentni niż jakikolwiek człowiek i zdawali sobie sprawę z konsekwencji burzy słonecznej, których nie dostrzegał nawet Eugene Mangles. Atena była zmuszona oszukiwać Buda Tooke’a.
— To było przykre — zgodził się Arystoteles. — Miałaś przed sobą moralny dylemat. Ale wiedza, jaką posiadasz, w tych trudnych chwilach mogłaby tylko im zaszkodzić. Miałaś rację, zachowując milczenie.
— Myślę, że pułkownik Tooke wiedział, że coś jest nie tak — powiedziała Atena ze smutkiem. — Pragnęłam jego szacunku. I myślę, że w pewnym sensie bardzo mnie lubił. Przebywając na tarczy, był z dala od swojej rodziny. Wypełniałam pustkę w jego życiu. Jednak chyba mnie podejrzewał.
— Zbliżyć się zanadto do jednostki to błąd. Ale wiem, że nie mogłaś się temu oprzeć.
— Sekunda już prawie minęła — powiedział Tales, chociaż pozostali wiedzieli to tak samo jak on.
— Chyba się boję — powiedziała Atena.
Arystoteles powiedział stanowczo: