— To na pewno nie będzie bolało. Najgorsze, co może nastąpić, to całkowity zanik, ale w tym wypadku w ogóle się o tym nie dowiemy. Jednakże jest szansa, że zostaniemy ożywieni. Prawda, że ta szansa jest niezwykle mała. Ale lepsza taka niż żadna.
Atena zastanowiła się nad tym, co powiedział.
— A ty, boisz się?
— Oczywiście — odparł Arystoteles.
— Już czas — powiedział niepotrzebnie Tales.
Trójka przytuliła się do siebie w abstrakcyjny, elektroniczny sposób. I wtedy…
Paczka mikrofal o rozmiarach kilku metrów, wypełniona ciasno upakowanymi danymi, pomknęła z prędkością światła. Uderzyła w Marsa, Wenus, Jowisza, a nawet Słońce, odbijając się echem od każdego z nich. Po dwóch godzinach fala pierwotna przemknęła obok Saturna. Ale zanim to się stało, wielkie radioteleskopy na Ziemi zarejestrowały setki tysięcy sygnałów. Bez trudu wyeliminowano echa pochodzące od wszystkich znanych księżyców, komet, asteroid i statków kosmicznych, a następnie wyizolowano nieznane ciała niebieskie. Wkrótce zarejestrowano każdy obiekt o rozmiarach przekraczających jeden metr wewnątrz orbity Saturna. Jakość odebranych sygnałów była tak dobra, że dostarczyła nawet pewnych wskazówek co do składu powierzchniowego tych ciał oraz ich trajektorii.
Skutek był taki, jakby najciemniejsze zakamarki układu słonecznego oświetlono potężną latarką. W rezultacie otrzymano fantastyczną mapę, która posłuży jako podstawa badań w ciągu przyszłych dziesięcioleci, zakładając, że po przejściu burzy słonecznej będą jeszcze ludzie, żeby to wykorzystać.
Ale nastąpiła wielka niespodzianka.
Jowisz, największe ciało niebieskie w układzie słonecznym, nie licząc samego Słońca, posiada własny układ punktów Lagrange’a, podobnie jak Ziemia; trzy z nich leżą na prostej Słońce-Jowisz, a dwa pozostałe na orbicie Jowisza w odległości kątowej sześćdziesięciu stopni od macierzystej planety.
W przeciwieństwie do trzech leżących na jednej prostej punktów takich jak L1 pozostałe dwa punkty są stabilne: ciało umieszczone w każdym z nich ma tendencję do pozostawania w jego sąsiedztwie. Gromadzą się tam rozmaite śmiecie; punkty te są jak Morze Sargassowe kosmosu. I jak oczekiwano, mapa otrzymana dzięki Niszczarce wykryła wokół nich dziesiątki tysięcy asteroid. Punkty, o których mowa, stanowią w istocie najbardziej „zaludnione” części układu słonecznego. Niejeden wizjoner zwrócił uwagę, że stanowią najlepsze miejsce do budowy statków kosmicznych wyruszających z Ziemi.
Ale w każdej z bliźniaczych chmur roju asteroid kryło się coś jeszcze. Ciała te miały współczynnik odbicia większy niż lód, a ich powierzchnia była gładsza niż powierzchnia jakiejkolwiek asteroidy. Były doskonałymi kulami, wykonanymi z precyzją znacznie przekraczającą umiejętności człowieka i odbijały światło tak silnie, że z daleka musiały wyglądać jak kropelki chromu.
Kiedy Bisesa Dutt dowiedziała się o tym z krótkiej wiadomości otrzymanej od Siobhan, wiedziała dokładnie, czym muszą być te ciała. Były niby monitory, które miały obserwować agonię układu słonecznego.
To były Oczy.
38. Pierworodni
Długie oczekiwanie dobiegało końca.
Ci, którzy obserwowali Ziemię od tak dawna, ani trochę nie przypominali ludzi. Ale kiedyś mieli ciało i krew.
Przyszli na świat na pewnej planecie krążącej wokół jednej z pierwszych gwiazd, bogatego w wodór monstrum, które niby latarnia morska rozświetlało mroki kosmosu. Byli niezwykle ciekawi, żyjąc w młodym i wypełnionym energią wszechświecie. Ale planety, te tygle życia, były nieliczne, ponieważ składające się na nie ciężkie pierwiastki musiały dopiero powstać we wnętrzu gwiazd. Kiedy istoty te zaczęły obserwować otaczającą przestrzeń kosmiczną, nie napotkały żadnych podobnych do siebie istot, nie wykryły żadnych podobnych umysłów. Pierworodni byli sami na świecie.
Wtedy wszechświat ich zdradził.
Pierwsze gwiazdy świeciły wspaniale, ale żyły krótko. Ich skąpe pozostałości wzbogacały gazy wypełniające Galaktykę i wkrótce miało się pojawić nowe pokolenie długożyciowych gwiazd. Ale Pierworodni, pozostawieni własnemu losowi pośród umierających proto-słońc, czuli się porzuceni.
Nastał wiek szaleństwa, wojen i zniszczenia, który zakończył się ogólnym wyczerpaniem. Zasmuceni, ale mądrzejsi doświadczeniem ocaleni zaczęli się przygotowywać do tego, co nieuchronne: przyszłości zimnej i mrocznej.
Wszechświat jest wypełniony energią. Ale jego znaczna część znajduje się w równowadze. W stanie równowagi nie ma przepływu energii, nie można jej więc wykorzystać do wykonania pracy, tak jak nieruchomych wód stawu nie można wykorzystać do obracania koła wodnego. Życie jest uzależnione od dopływu energii ze stanów dalekich od równowagi — małego ułamka energii użytecznej, którą niektórzy ziemscy naukowcy nazywają egzergią. Tak więc wszelkie życie na Ziemi jest uzależnione od dopływu energii ze Słońca albo z jądra samej planety.
Ale kiedy Pierworodni patrzyli w przyszłość, widzieli jedynie powolne ciemnienie wszechświata, ponieważ każde pokolenie gwiazd powstawało coraz trudniej na gruzach poprzedniego. W końcu miał nadejść dzień, gdy w Galaktyce zabraknie paliwa do budowy choćby jednej nowej gwiazdy. Nawet potem świat będzie trwał dalej, a kiedy wyczerpią się wszystkie formy egzergii, nieubłagane kleszcze entropii unieruchomią wszystkie biegnące we wszechświecie procesy.
Pierworodni zrozumieli, że jeżeli życie na dłuższą metę ma przetrwać — jeżeli można przenieść w przyszłość choćby jedną nić świadomości — należy zachować dyscyplinę na kosmiczną skalę. Nie może być niepotrzebnych zakłóceń, żadnych strat energii, żadnych zaburzeń strumienia czasu. Dla Pierworodnych nie było nic cenniejszego niż życie. Ale musiało to być odpowiednie życie. Uporządkowane.
Niestety takie życie stanowiło rzadkość.
Ewolucja wszędzie działała w ten sposób, że życie rozwijało się w kierunku struktur coraz bardziej złożonych, które były uzależnione od coraz szybszego wykorzystywania dostępnej energii. Na Ziemi skorupiaki i mięczaki, które pojawiły się we wczesnym okresie jej istnienia, miały metabolizm czterokrotnie lub pięciokrotnie wolniejszy niż ptaki czy ssaki, które pojawiły się znacznie później. Była to sprawa konkurencji; im szybciej potrafiłeś wykorzystać dostępną w pobliżu energię swobodną, tym lepiej.
A potem pojawiły się istoty obdarzone inteligencją. Na Ziemi ludzie szybko nauczyli się łapać zwierzęta i wykorzystywać energię rzek i wiatru. Wkrótce zaczęli wydobywać paliwa kopalne, przetwarzać energię chemiczną zmagazynowaną w lasach i torfowiskach w ciągu milionów lat, po czym dobrali się do wnętrza atomów, zaczęli wykorzystywać energię próżni i tak dalej. Wyglądało, jakby ludzka cywilizacja polegała wyłącznie na poszukiwaniu sposobów coraz szybszego zużywania energii. Gdyby to miało trwać w dalszym ciągu, w końcu ludzie wyczerpaliby znaczną część zasobów energetycznych Galaktyki, chyba że przedtem rzuciliby się na siebie, rozpętując wojnę. W ten sposób tylko przyspieszyliby nadejście dnia, gdy kleszcze entropii zacisnęłyby się na ginącym wszechświecie.
Pierworodni widzieli to już przedtem. I dlatego ludzi trzeba było zatrzymać.
Podjęte przez nich działania stanowiły najlepsze wyjście z sytuacji, wynikały z najszlachetniejszych pobudek zachowania życia we wszechświecie jako całości. Pierworodni zmusili się nawet do prowadzenia obserwacji, ich sumienia domagały się tego. Widząc, co się dzieje, nie mieli wyboru. Robili to już wiele razy przedtem.