Ale nie było czasu, aby wszystko naprawić czy wymienić, i nie wszyscy mieli ochotę siedzieć w domu po ciemku. W całym Londynie wydarzyło się już wiele wypadków, a doniesienia mówiły o samolotach poza Kopułą, które zresztą nie powinny były latać i które spadały na ziemię jak muchy. Nowoczesne samoloty były uzależnione od elektronicznych urządzeń sterujących, które utrzymywały je w powietrzu; kiedy urządzenia te zawiodły, samoloty nie mogły nawet lotem ślizgowym wrócić do bazy.
Tymczasem tylko jeden na sto telefonów mógł to przetrwać i podobnie tylko nieliczne centrale telefoniczne i stacje przesyłowe oraz satelity telekomunikacyjne. Wkrótce cała łączność elektroniczna, od której zależało funkcjonowanie większości przedsiębiorstw, przestanie działać — w końcu nastanie dużo większy zamęt niż 9 czerwca — i wszyscy bardzo chcieli wiedzieć, kiedy to może nastąpić.
— Siobhan, przepraszam, że przeszkadzam…
Siobhan wiedziała, że Arystoteles, jako byt, który wyłonił się z globalnej sieci komputerowej, był dzisiaj szczególnie narażony na niebezpieczeństwo.
— Arystotelesie, jak się czujesz?
— Dziękuję, że o to pytasz — powiedział. — Rzeczywiście czuję się trochę dziwnie. Ale sieci, na których bazuję, są solidne. Przede wszystkim zostały zaprojektowane tak, aby wytrzymać każdy atak.
— Wiem. Ale nie ten.
— Na razie nie poddaję się. Poza tym, jak wiesz, jestem przygotowany na różne ewentualności. Siobhan, jest telefon do ciebie. Myślę, że to może być ważne. To rozmowa międzynarodowa.
— Międzynarodowa?
— Mówiąc dokładnie, to Sri Lanka. Dzwoni twoja córka…
— Perdita? Sri Lanka? To niemożliwe. Umieściłam ją w kopalni soli w Cheshire!
— Najwyraźniej tam nie została — łagodnie powiedział Arystoteles. — Zaraz cię połączę.
Siobhan gwałtownie rozejrzała się po pokoju i po chwili odszukała obraz całej Ziemi przesyłany z tarczy. Punkt podsłoneczny przemieszczał się obecnie przez wschodnią Azję. Punkt ten, w którym w każdej chwili przez atmosferę przenikał maksymalny strumień energii, stanowił centrum gwałtownie wirującej spirali chmur. A na całej półkuli dziennej planety, tam gdzie woda parowała z oceanów i lądów, formowały się ogromne burze.
W Sri Lance wkrótce będzie południe.
7:10 (czas londyński)
Pod murem fortecy Sigiriya Perdita przykucnęła w przesiąkniętej wilgocią ziemi. Ten „pałac na niebie” stał tutaj od tysiąca trzystu lat, mimo że od bardzo dawna był już opuszczony i zapomniany. Ale teraz nie zapewniał jej żadnego schronienia.
Niebo było pokryte ciemną warstwą kłębiących się chmur i tylko blada poświata niemal dokładnie nad głową wskazywała miejsce, w którym znajdowało się zdradzieckie Słońce. Wiatr szalał w starożytnych ruinach, smagając jej twarz i klatkę piersiową. Wiatr niósł ciepły deszcz, który wciskał się jej do oczu, i był gorący, gorący jak diabli, pomimo szybkości, z jaką wiał.
— To jak eksplozja w saunie — powiedział Harry, jej australijski chłopak, który zaproponował przyjazd w to miejsce. Ale już od wielu minut nie widziała ani Harry’ego, ani nikogo innego.
Wiatr po raz kolejny zmienił kierunek i w ustach poczuła gorący deszcz. Miał słony smak, była to bowiem morska woda przywiana wprost z oceanu.
Miała przy sobie telefon, który matka przez ostatnie dwa miesiące kazała jej zawsze nosić ze sobą. Była zdumiona, że jeszcze działał. Ale musiała krzyczeć, żeby przekrzyczeć wycie wichru.
— Mama?
— Perdita, co ty u diabła robisz w Sri Lance? Umieściłam cię w tej kopalni, żebyś była bezpieczna. Ty głupia, samolubna…
— Wiem, wiem — powiedziała Perdita żałośnie. Ale wówczas pomysł wymknięcia się stamtąd wydawał się całkiem dobry.
Pierwszy raz odwiedziła Sri Lankę trzy lata temu. Natychmiast zakochała się w tej wyspie. Chociaż wciąż jeszcze była targana starymi konfliktami, wydała się jej miejscem niezwykle spokojnym; żadnych śmieci i tłumów i tej okropnej przepaści między bogatymi i biednymi, która stanowiła przekleństwo Indii. Nawet więzienie w Colombo — gdzie spędziła jedną noc, gdy opiwszy się grogiem palmowym, razem z Harrym przyłączyła się do zbyt energicznego protestu przed ambasadą indonezyjską — wydawało się niezwykle cywilizowane, a nad jego wejściem widniał wielki napis: WIĘŹNIOWIE TO ISTOTY LUDZKIE.
Jak wielu gości, zaciągnięto ją do „Trójkąta Kulturalnego” w sercu wyspy, między miejscowościami Anuradhapura, Polonnaruwa i Dambulla. Była to równina zasłana wielkimi głazami i pokryta dżunglą porośniętą drzewami tekowymi, hebanowcami i mahoniowcami. Pośród miejscowej fauny i flory oraz pięknych wiosek kryły się zdumiewające relikty starej kultury, takie jak pałac, który był zamieszkany jedynie przez kilka dziesięcioleci, zanim przepadł w dżungli na wiele wieków.
Perdita nigdy nie była zadowolona, że musi się kryć w tej dziurze w ziemi w Cheshire. Kiedy zbliżał się dzień burzy słonecznej i władze na całym świecie wysilały się, żeby ochronić miasta, szyby naftowe i elektrownie, wśród młodzieży narodził się ruch, którego celem była próba uratowania części tego, co pozostało; tego, co drugorzędne, niemodne, zrujnowane, lekceważone. Kiedy więc Harry zaproponował wyjazd do Sri Lanki, aby podjąć próbę uratowania choćby części Trójkąta Kulturalnego, skwapliwie skorzystała z okazji i wymknęła się. Całymi tygodniami młodzi ochotnicy dzielnie zbierali nasiona drzew i roślin i uganiali się za dzikimi zwierzętami. Najambitniejszym projektem Perdity było wdrapanie się na Sigiriyę z zamiarem przykrycia ją folią odblaskową, jak wielkiego świątecznego indyka, powiedział Harry.
Perdita prawdopodobnie nie dała wiary złowieszczym przepowiedniom tego, co miało nastąpić w chwili ataku burzy słonecznej, gdyby im uwierzyła, w końcu przypuszczalnie zostałaby w tej kopalni w Cheshire i pociągnęłaby za sobą Harry’ego. No cóż, była w błędzie. Matka powiedziała jej, że tarcza ma osłabić natężenie promieniowania do jednej tysięcznej tego, co w przeciwnym wypadku dotarłoby do Ziemi. To było nie do wiary. Jeżeli to jest jedna tysięczna, jaka jest całkowita siła tej burzy?
— Osłonę zwiało z Sigiriyi w ciągu minuty — krzyczała Perdita żałośnie do mikrofonu. — Połowa drzew została powalona i…
— Jak się wydostałaś z tej cholernej kopalni? Masz pojęcie, jakich wpływów musiałam użyć, żeby cię tam umieścić?
— Mamo, to nic nie da. Teraz jestem tutaj.
Czuła, że Siobhan stara się zachować spokój.
— OK, OK. Znajdź jakieś schronienie. Zostań tam, gdzie jesteś. Nie wyłączaj telefonu. Zadzwonię w parę miejsc. GPS działa tylko częściowo, ale może zdołają cię zlokalizować…
Wiatr jeszcze przybrał na sile, uderzając ją jakby wielką mokrą pięścią.
— Mamo…
— Skontaktuję się z wojskiem na wyspie — z konsulatem brytyjskim…
— Mamo, kocham cię!
— Och, Perdito…
Ale w tym momencie z telefonu, który trzymała w dłoni, posypały się iskry, upuściła go, był już bezużyteczny. A wiatr uniósł ją z ziemi.
Uniósł ją tak, jak zwykł był podnosić ją ojciec, kiedy była bardzo mała. Powietrze było gorące, pełne wilgoci i rozmaitych szczątków, a wiatr wiał z taką mocą, że ledwie mogła oddychać. Ale dziwna rzecz, czuła się rozluźniona, unosząc się w powietrzu jak liść. W ogóle nie zauważyła pędzącego naprzeciw wielkiego pnia drzewa tekowego, uleciała w powietrze razem z innymi szczątkami i tak jej życie dobiegło końca.