— Bud? Wszystko w porządku?
— Podaj mi aktualną wartość dawki pochłoniętej — powiedział ostrożnie.
— Członkowie dowództwa otrzymali po sto remów, i to przy pełnej osłonie Aurory 2. Pracownicy personelu technicznego, którzy przebywają na zewnątrz od początku burzy, dostali prawie trzysta remów. Ty masz już na koncie sto siedemdziesiąt remów, Bud.
Sto siedemdziesiąt.
— Jezu.
Po swych przeżyciach przy ruinach Kopuły na Skale, dawno temu, Bud dobrze się orientował w sprawach promieniowania. Przygotowując się do dzisiejszego zadania, przestudiował na nowo budzące lęk informacje dotyczące promieniowania i jego wpływu na istoty ludzkie. Nauczył się na pamięć nic nieznaczących przepisowych ograniczeń i związanej z tym tematem ponurej terminologii. A także wpływu promieniowania na ludzkie zdrowie. Przy stu remach, jeśli miałeś szczęście, przez kilka dni dokuczały ci nudności, wymiotowałeś, miałeś biegunkę. Przy trzystu remach ludzie byli już niezdolni do działania wskutek dokuczliwych mdłości oraz innych objawów. Jeśli nawet nie otrzymali już nic ponadto, dwadzieścia procent z nich umierało. Dwustu ludzi na tysiąc, których sprowadził tu osobiście, umrze tylko z powodu promieniowania.
A niektórzy z nich pochłonęli znacznie więcej. Biedny brodacz, Mario Ponzo, dał się w to wplątać. Bud wiedział, co następowało potem: rumień i łuszczenie się skóry, która czerwieniała i pokrywała się pęcherzami, a następnie schodziła płatami jak łuska i ulegała rozwarstwieniu, oraz mniej widoczne uszkodzenia wewnętrzne. Mario umarł w okropny sposób, w skafandrze, z dala od innych, a mimo to do końca przekazywał relacje dotyczące aktualnej sytuacji.
Bud spojrzał w dół, w stronę przeciwną do tarczy, w stronę Ziemi, która była w pełni. Wrażenie było takie, jakby patrzył w głąb studni o jasno oświetlonym dnie. Jego ojczyzna, wielkości Księżyca w pełni oglądanego ze stanu Iowa, była na szczęście zbyt odległa, aby mógł rozróżnić szczegóły. Ale wyglądało to tak, jak gdyby powietrze i ocean zamieszano gigantyczną łyżką, jak kawę ze śmietanką. Walczyli ze Słońcem już od dwunastu godzin — a byli dopiero w połowie — i wszystko zaczynało puszczać: sama tarcza, ludzie, którzy walczyli, żeby ją utrzymać, i planeta, którą miała osłaniać. Ale nic nie można było zrobić, trzeba było pracować dalej.
Sprawdził skafander. Niemrawy układ obiegu powietrza usunął większość unoszących się wymiocin, ale wizjer miał usmarowany.
— Jasna cholera — psioczył. — Nie ma nic gorszego niż zwymiotować wewnątrz skafandra. No dobrze. Co teraz?
— Sektor 2484, promień 1002, panel numer 12.
— Zrozumiałem.
— Dobrze nam się pracuje razem, prawda Bud?
— Tak, rzeczywiście.
— Stanowimy zgrany zespół.
— Nie ma lepszego, Ateno — powiedział ze znużeniem. Obrócił się i wysiłkiem woli podciągnął się z powrotem, posuwając się wzdłuż liny prowadzącej.
44. Zachód słońca
17:23 (czas londyński)
Kopuła wzniesiona nad Londynem zaczęła pękać.
Patrząc z okna pokoju operatorów, Siobhan widziała to całkiem wyraźnie. Była to jeszcze cienka rysa, ale biegła wzdłuż ściany Kopuły od szczytu do samej ziemi, kończąc się gdzieś na północy, za Euston. Świeciła piekielnym, różowo-białym światłem, a płonąca smoła kapała w dół, opadając cienką zasłoną do wnętrza Kopuły.
Miasto było teraz pogrążone w głębokiej ciemności. Prąd zasilający światła uliczne i Kopułę został w końcu skierowany do wielkich wentylatorów układu obiegu powietrza. Ale miejscami płonęły pożary, a tam gdzie spadła rozżarzona smoła, wybuchały następne.
Jednak katedra św. Pawła ocalała. W ponurym blasku pożarów widać było jej charakterystyczny kształt. Wielka katedra spoczywała na fundamentach poprzednich budowli sięgających czasów rzymskich. Teraz łuki Blaszanej Pokrywki wnosiły się wysoko nad arcydziełem Wrena, ale katedra przetrwała, tak jak poprzednio przetrzymała inne koszmarne wydarzenia. Siobhan zastanawiała się, czyje bohaterstwo pomogło dziś uratować starą katedrę.
Ale to raczej nie miało znaczenia.
— Jeśli Kopuła nie wytrzyma, jesteśmy załatwieni — powiedziała.
— Ale ona wytrzyma — powiedział Toby stanowczo. Zerknął na zegarek. — Piąta trzydzieści. Niecałe dwie godziny do zachodu słońca. Jednak przetrwamy.
Wydawało się, że od śmierci Perdity Toby uznał za swój obowiązek, by podnosić ją na duchu. To dobry człowiek, pomyślała. Ale oczywiście to, co mógł powiedzieć czy uczynić, nie miało dla Siobhan żadnego znaczenia, już nie. Przeżyła własną córkę, to była zdumiewająca, niedorzeczna myśl i nic już nie będzie miało znaczenia. Ale nie czuła bólu z tego powodu, jeszcze nie.
Mając wrażenie, jakby używała autopilota, rozejrzała się po wielkich, pokrywających ściany ekranach.
Obrazy Ziemi wciąż były zaskakująco dobrej jakości. Oczywiście zarówno Księżyc, jak i tarcza znajdowały się po stronie Ziemi zwróconej ku Słońcu, czyli po dziennej stronie planety. Ale i po jej nocnej stronie obserwowano rozwój wydarzeń, nawet czternaście godzin po wybuchu burzy słonecznej.
Niektóre dane dotyczące nocnej strony planety pochodziły od prezydent Alvarez, która przebywała gdzieś w Indiach. Na długo przed wybuchem burzy Alvarez znajdowała się w powietrzu na pokładzie ostatniego modelu Air Force One, kolosa napędzanego energią jądrową, który jak mówiono, mógł pozostawać z powietrzu przez dwa tygodnie bez konieczności uzupełniania zapasu paliwa. Dla takiego samolotu błahostką było latanie wokół planety w ciągu ponad dwudziestu godzin trwania burzy, bez przerwy umykając przed światłem.
Jedna z serii obrazów została przesłana przez grupę uciekinierów znajdujących się w punkcie L2. Drugi punkt Lagrange’a układu Ziemia — Słońce leżał na linii łączącej oba ciała niebieskie, ale po przeciwnej stronie planety niż tarcza. Podczas gdy tarczę w punkcie L1 nieustannie zalewało światło słoneczne, punkt L2 stale pozostawał w cieniu Ziemi, panowała więc tam wieczna noc. Teraz punkt L2 znajdował się nad południkiem biegnącym przez południowo-wschodnią Azję.
I tam, w punkcie L2, powstał wielki, okryty tajemnicą świat uchodźców, pełen miliarderów, dyktatorów oraz innych posiadających bogactwo i władzę osobników — w tym, jak krążyła pogłoska, połowę członków brytyjskiej rodziny królewskiej. Jedynym kontaktem, jaki Siobhan miała w L2, była Philippa Duflot, poprzednio jedynie asystentka burmistrza Londynu, ale o znacznie lepszych koneksjach rodzinnych, niż Siobhan mogła przypuszczać. To właśnie Philippa pilnowała, żeby nieprzerwanie przesyłano dane z punktu L2 do Londynu, i to ona napomykała o tym, co się tam dzieje. Niektórzy spośród bardziej dekadenckich mieszkańców stacji wydawali przyjęcia, bawiąc się, podczas gdy Ziemia płonęła. Pewna tajemnicza klika przygotowywała nawet plany, jak to będzie po burzy słonecznej, kiedy ta elitarna grupa powróci na Ziemię, aby przejąć władzę.
— Adam i Ewa w butach od Gucciego — skomentował Tony lekceważąco.
Jeśli chodzi o samą Ziemię, na tych cierpliwie gromadzonych obrazach planeta wygląda jak Wenus, pomyślała Siobhan, jak poszarpana, zasnuta dymem Wenus.
Biliony ton wody zostały uniesione do atmosfery, tworząc chmury, które rozciągały się od jednego bieguna do drugiego. Na Ziemi szalały olbrzymie burze, a niebo przecinały straszliwe błyskawice. Na wyższych szerokościach geograficznych cała ta woda spadała z powrotem na ziemię w postaci deszczu i śniegu. Ale na średnich szerokościach geograficznych głównym problemem były pożary. Kiedy ciepło wypromieniowywane przez Słońce wciąż przenikało do atmosfery i oceanów, pomimo szalejących nad całymi kontynentami burz wybuchały gigantyczne pożary, które pochłaniały miasta i lasy.