Выбрать главу

– pomyśleli zapewne niedoszli żałobnicy, ale srodze się pomylili. Nie wiadomo: czy z tych nerwów krew zaczęła szybciej krążyć w dziadku, czy była to tylko wielka siła woli; faktem jest, że chłopina zdrowiał z godziny na godzinę. Po dwóch dniach był już na nogach, a po tygodniu pracował w gospodarstwie. Opowiadał mi o tym wszystkim przy kieliszeczku samogonu i śmiał się do łez z numeru, jaki wykręcił zupełnie niechcący swoim „szczeniakom”. Kiedy spotkałem go po dwóch miesiącach, szykował się na…rejs statkiem po Morzu Śródziemnym. „Nic gnojkom nie zostawię, wszystko sam przepuszczę, bo na to pracowałem!” – śmiał się dziadek. Nie wiem co się teraz z nim dzieje, ale – choć minęły już trzy lata – jestem niemal pewien, że ciągle ucieka przed „kostuchą” i nieźle się bawi.

Zobaczmy, jak wielka może być wola życia i jak bardzo niektórzy ludzie są przywiązani do tego, co muszą opuścić. Jeśli zawsze dążyli do jednego celu lub poświęcili się bez reszty jakiejś sprawie – nie odejdą spokojnie, zanim wszystkiego nie uporządkują, jak po każdym dniu pracy. Nie znaczy to wcale, że ci którzy mają niewiele do stracenia nie kochają życia. Zresztą powiedzmy szczerze – gdyby każdy wiedział na 100% o istnieniu tej „drugiej strony”, a do tego jeszcze miał wgląd w swoje akta w Sądzie Najwyższym i widoki na ułaskawienie, ewentualnie łagodny wyrok – z pewnością nikt nie bałby się śmierci. Ta jednak nie jest grą w golfa czy pokera; najmniejsza niepewność paraliżuje strachem o przetrwanie, które jest największym pragnieniem i głównym celem człowieka.

Cenimy to co mamy i to co widzimy, bo tylko to według nas jest pewne. Żyjemy w świecie materii postrzegając rzeczy materialne, a więc śmiertelne, zniszczalne, czasowe. Widzimy jak niszczeją i umierają na naszych oczach. Widok pośmiertnych szczątków ludzkich nie nastraja nas optymistycznie i przywodzi na myśl naszą śmierć i rozkład naszego ciała, będący tylko kwestią czasu. Dlatego wszyscy

– niezależnie od pozycji, kondycji, majątku – tak bardzo cenimy sobie tę podłą ziemską wegetację i okrutny, niewdzięczny los. Niektórzy w obliczu śmierci gotowi są oddać dorobek całego życia za jeszcze jedno „cudowne” lekarstwo, choćby miało im przedłużyć męki tylko o rok, miesiąc, tydzień,…dzień. Chwytają się najmniejszego promyka nadziei. Edyta Gepert w swojej piosence „Kocham cię życie” chyba najlepiej oddała największą miłość człowieka. Bez wzajemności, na przekór wszystkiemu – cenimy i drżymy o coś, co i tak z każdą chwilą nam ulatuje. To chyba największy dylemat i paradoks istoty ludzkiej. Jest to jednocześnie tak bardzo naturalne. Nam, Katolikom taka postawa wydaje się być wręcz wpisana w naturę człowieka, ale nie do końca tak to wygląda.

Oprócz zrozumiałej niepewności przetrwania, która towarzyszy każdemu z nas, istnieje jeszcze coś innego – STRACH przed Bogiem i Jego Sądem, zaszczepiany przez Kościół kolejnym pokoleniom Katolików. Na całym świecie nie ma drugiej tak negatywnej i pesymistycznej religii, jak Religia Katolicka. Inne wyznania chrześcijańskie, a w szczególności protestanckie, nie „równają” się pod tym względem z Katolicyzmem. Większość religii oraz prądów religijno – filozoficznych i światopoglądowych, mówi o śmierci jak o «wyzwoleniu», «powrocie do domu Ojca», «ukojeniu po trudach i cierpieniach». Bóg występuje w nich jako wierny przyjaciel człowieka; po okresie próby niechybnie wynagrodzi mu wszelkie ziemskie niedogodności. Nie ma żadnych wiecznych męczarni i wiecznego potępienia!!!

Biblia mówi wyraźnie o Sądzie, który będzie miał miejsce podczas powtórnego przyjścia Chrystusa na ziemię. Ten fakt jest poza wszelką dyskusją; lecz tzw. Sąd Ostateczny będzie jedynie ogólnym objawieniem Bożych zamysłów i tajemnic, ciągle pozostających poza zasięgiem umysłu człowieka. Pan Bóg powie wówczas bez ogródek i wyjawi do końca: po co stworzył człowieka; dlaczego pozwolił mu cierpieć na ziemi; kto tak naprawdę pełnił Jego wolę (podzieli ludzi na „owce i kozły”), który z Kościołów był najbliżej prawdy o Nim; co przygotował wszystkim swoim dzieciom na wieczną nagrodę.

Zauważmy, iż na te pytania nikt z żyjących nie jest w stanie odpowiedzieć jednoznacznie i do końca. Gdyby tak było – nie istniałyby na świecie: sądownictwo, prądy filozoficzne i cała teologia; natomiast kwitłaby jedna religia dla wszystkich. Największa niepewność, która dręczy większość ludzi to ta… czy Bóg w ogóle istnieje. Niewiarę człowieka można przecież dość łatwo uzasadnić brakiem oglądu Boga, bezmiarem zła na ziemi, przesłankami naukowymi, ewolucją itp. Jakże więc w obliczu tak wielkiej ułomności i ograniczoności ludzkiej, a także ogromnych i różnorakich wątpliwości z nimi związanych – można przypuszczać, że Bóg osądzi i skarżę swoje niedoskonałe i nieświadome dzieci!?

Dręczenie miliardów ludzi perspektywą ognia piekielnego, które Kościół Katolicki uskuteczniał przez całe wieki, uważam za jedną z największych mistyfikacji w dziejach ludzkości. Obok inkwizycji, potępień, dziesięciny i indeksów zakazanych książek, był to zawsze i ciągle pozostaje największy „bicz” na rzesze wierzących, mający trzymać ich w ryzach uległości i strachu!

Już w pierwszych wiekach Chrześcijaństwa okazało się, iż nie wszyscy ludzie kochają Kościół jak należy. Niehumanitarne prawa, barbarzyńskie rządy papieży, chorobliwe zdzierstwo i zepsucie moralne duchownych dawało po temu aż nadto powodów. Kiedy hierarchowie zorientowali się, że wszystkich niepokornych nie uda się spalić na stosach – zaczęli straszyć swoje owieczki katastroficznymi wizjami zagłady dla każdego, kto nie podporządkuje się bez reszty kościelnej doktrynie. W Wiekach Średnich te praktyki osiągnęły swoje apogeum. Doszło do tego, iż powszechną stała się świadomość potępienia dla wszystkich z wyjątkiem duchownych. Były nawet na ten temat oficjalne wypowiedzi najwyższych dostojników kościelnych.

W Lądzie nad Wartą, w klasztorze księży Salezjanów wisi ogromnych rozmiarów obraz przedstawiający Sąd Ostateczny. Na rozstaju dwóch dróg rozchodzą się dwie nieprzeliczone masy ludzi: jedni, w sutannach i zakonnych habitach zmierzają węższą drogą do Nieba; wszyscy pozostali, ze zwieszonymi głowami, podążają wprost do piekielnych czeluści. Okazuje się, że duch faryzeizmu zawsze wywierał na katolickich kapłanach niezatarte piętno. Presja wiecznej kary i surowego Boga jest także największym spoiwem utrzymującym obecny Kościół w jedności. Każdy wolnomyśliciel, odstępca czy heretyk ma zaklepane ruszto i rezerwację wideł. Dopóki ludzie będą umierać i nie wyjaśni się dokładnie sprawa „życia po życiu” (czyli do końca Świata), tak długo najskuteczniejszym sposobem na przytarcie nosa nieprawomyślnym i zastraszenie całej reszty – pozostanie ciągłe „podgrzewanie” piekielnych pieców. To bez wątpienia najbardziej uniwersalna i ponadczasowa metoda.

Teologowie i bibliści podpierają swoją teorię zagłady grzeszników konkretnymi fragmentami z Pisma Świętego. Rzeczywiście jest ich niemało. Konkretne, obrazowe wizje Sądu nakreślił sam Jezus. Mowa jest również o karze, mękach i wiecznym – nieugaszonym ogniu.