Kania wymownie spojrzał na tobołek.
– Willst flüchten? (Chcesz uciekać?)
– Nein – krótko zaprzeczył Włoch. Inteligentny wyraz jego ładnej twarzy podziałał na Kanię ujmująco. Usiadł naprzeciw niego.
– Mówisz po niemiecku dobrze?
– Studiowałem przed wojną w Wiedniu… Kania gwizdnął.
– Aha!… A co studiowałeś?
– Po co pan mnie wypytuje? Niech mnie pan odprowadzi do obozu i niech mnie zatłuką na śmierć. Po co dręczyć pytaniami…
Mówił najczystszą niemczyzną, i ze słów jego przebijała gorycz i rozpacz.
– Nie mam zamiaru odprowadzać cię do obozu – odparł po krótkiej obserwacji Kania. – Nie jestem katem. Nie przeszkodzę ci też w ucieczce.
Włoch szeroko otworzył oczy.
– Naprawdę?
– Naprawdę, mimo że będzie mi przykro widzieć cię za parę dni w kajdanach.
– Mnie nie złapią – twardo przerwał jeniec.
– Złapią cię.
Kania wyjął papierosa i poczęstował Włocha, który przyjął go z wahaniem.
– Na pewno cię złapią. Najwyżej cztery dni mógłbyś się ukrywać. A nie chciałbym być wtedy w twojej skórze. Mówisz po węgiersku? Znasz ten kraj? Co będziesz jadł? I dokąd chcesz uciekać? Do Włoch? Przez fronty? Do Szwajcarii?
Włoch ponuro patrzył się w ogień.
Kania wygodnie się położył na boku i nie patrząc na jeńca mówił:
– Po ucieczce jeńca komenda garnizonu sprowadza do obozu pluton żandarmów celem przeprowadzenia śledztwa. Po pierwszym dniu dochodzeń widziałem wyniki. Widziałem, jak nagi człowiek wyskoczył przez okno z baraku i został zastrzelony jak pies. Widziałem, jak przywiązali drugiego do słupka i zapomnieli na czas odwiązać (przecież to tylko jeniec), i człowiek ten umarł. Słyszałem w nocy takie wycie, jakie wydaje tylko oszalałe z bólu zwierzę, a to wył człowiek, twój rodak. W długi czas po ucieczce jednego wszyscy jego towarzysze, chodzą na palcach, nie na całych stopach. Bije się w pięty drutem owiniętym w gumę. Na cmentarzu widziałem oddzielną kwaterę dla twoich towarzyszy, którzy byli badani przez żandarmerię. Widziałem też, jak przyprowadzili uciekiniera. Widziałem i słyszałem tyle, że, gdybym był jeńcem, nie próbowałbym ucieczki.
Włoch podniósł głowę i ponuro popatrzył Kani w oczy.
– Dlaczego mi pan to mówi?
Kania usiadł i otrzepywał rękaw z piasku.
– Dlatego mówię, żeby cię powstrzymać od popełnienia głupstwa. A poza tym przypuszczam, że masz matkę, a ja wiem, że moja staruszka drży o moje życie i umarłaby na wiadomość o mej śmierci.
– Dziwny z pana człowiek – po krótkim milczeniu powiedział Włoch. – Zamiast mnie przytrzymać, to pan…
– Ten pan do ciebie mówi jak człowiek do człowieka, a nie jak wróg. Jestem Polakiem…
– Ach! Polak…
– …i również studiowałem w Wiedniu.
Po tych słowach Włoch ożywił się.
– Skończyłem Akademię Eksportową. A pan?
– Mów mi ty. Odpowiem ci kiedy indziej. Powiedz mi teraz, dlaczego chciałeś uciec? Jeniec zmarszczył brwi.
– Nie mogłem już dłużej. Nie chcę zwariować.
Rozmowę skończyli o zmierzchu.
Następnego dnia Kania porozumiał się z podoficerem z komendy obozu, który wydzielał jeńców na roboty, i Giuseppe Baldini (tak się nazywał jeniec) został przydzielony do koszar kompanii wartowniczej w charakterze pomocnika magazyniera.
Kania dał mu czystą bieliznę i starał się, jak mógł, ulżyć jego niedoli. Z każdym dniem więcej zbliżali się do siebie i Włoch w krótkim czasie zyskał sobie gorącą sympatię zarówno Kani, jak i całej kompanii.
Dzięki wrodzonemu humorowi i pogodnemu usposobieniu ujął sobie wszystkich tak, że niektórzy podoficerowie wdawali się z nim w rozmowę i częstowali go papierosami.
OBERLEJTNANT I ORDYNANS
Oberlejtnant von Nogay zajął tymczasem kwaterę po nieżyjącym Giserze i kazał świeżo pomalować ściany. Do pracy tej wyznaczono żołnierza kompanii wartowniczej, któremu dodano do pomocy Baldiniego.
Kiedy robotę ukończono, oberlejtnant przyszedł obejrzeć swoje mieszkanie. Wydał dinstfirenderowi szczegółowe zarządzenia, w jaki sposób ma ustawić meble, po czym, kierując się w stronę wyjścia, zauważył przebierającego się Baldiniego.
– Kriegsgefangener? (Jeniec?).
– Jawohl, Herr Oberleutnant! (Tak jest, panie poruczniku!).
– Umiecie dobrze po niemiecku?
– Tak jest, panie poruczniku, doskonale.
Von Nogay bacznie go zlustrował od stóp do głów i wyjął z kieszeni notes i ołówek.
– Nazwisko?
– Giuseppe Baldini…
Oberlejtnant zapisał i odszedł.
Wieczorem tego samego dnia rozeszła się w kompanii wiadomość, że komenda obozu jeńców zgodziła się na przydzielenie oberlejtnantowi von Nogay jeńca Giuseppe Baldiniego jako ordynansa osobistego.
Kiedy wiadomość ta dotarła do Kani, okazał wybitnie zły humor i szpetnie zaklął.
Natychmiast udał się w kierunku kwatery oberlejtnanta i przeszedł się kilka razy pod oknami, a kiedy zauważył, że światło pali się tylko w kuchni, stanął pod oknem i chrząknął kilkakrotnie w sposób charakterystyczny.
Firanka została odsunięta i zza ramy wychyliła się głowa.
– To ja.
Baldini wyszczerzył klawiaturę śnieżnobiałych zębów.
– Zaawansowałem na bursza.
Kania splunął i zaczął mówić z wyraźnym rozdrażnieniem w głosie:
– Przeklniesz dzień swego urodzenia. Nie mogłeś się mnie zapytać przed pójściem na służbę do tego drania?
Twarz Włocha wyraziła zdziwienie i uśmiech z niej znikł.
– Dlaczego?
– To jest świnia… świnia, jakiej jeszcze w swoim życiu nie spotkałeś, człowieku. Baldini zmarszczył gładkie, okolone kruczymi włosami czoło.
– W każdym razie jest to dla mnie zmiana na lepsze, w obozie już…
– Jesteś bałwan!
Rozdrażnienie Kani wzrosło, a wraz z nim i zdziwienie Włocha.
– Bałwan? Może być, że bałwan, ale nie muszę znosić szykan piętnastu brutali, którzy…
– Ten jeden jest gorszy od tamtych piętnastu i… niech cię Bóg ma w swej opiece!
– Nie takich widzieliśmy.
– Takich nie widzieliśmy. Nie dodawaj sobie animuszu, głupcze, bo to nie zmieni w niczym faktu, że poznasz zwierzę, o jakim nie miałeś pojęcia.
– Wygląda całkiem sympatycznie i kulturalnie.
– Tym jest niebezpieczniejszy.
– Więc co mam zrobić? Jak mi radzisz? Wracać do obozu? Nie mam wielkiej ochoty do tego, przyznam się, poza tym nie wiem, w jaki sposób można to urządzić.
Kania podrapał się po podbródku.
– Możesz zachorować – odezwał się po dłuższym milczeniu. Włoch popatrzył na niego uważnie.
– Ty wiesz, mówiłem ci, jak u nas takie…
– Jeżeli ja się za to wezmę, pójdziesz do szpitala… biorę to na siebie.
– No cóż? Jak uważasz… mogę zachorować… Tymczasem jednak nie widzę potrzeby i naprawdę odżyłem trochę przez ten dzień. Zbliżyłem się do ludzkich warunków egzystencji i nie bardzo chce mi się wrócić. Nie zniosę tego dłużej. Podtrzymuję innych, ale sam już mam dosyć tego wszystkiego i gdybym nie spotkał ciebie, pociągnąłbym jeszcze kilka dni najwyżej. Nie, stanowczo wolałbym nie wracać do tego piekła.
– Będę szukał możliwości umieszczenia cię w kuchni albo w stacji odżywczej, tymczasem jednak musisz, niestety, przebywać tutaj.
Kania porozmawiał jeszcze przez chwilę z Włochem i wrócił do koszar.
Przypuszczenia jego co do sadyzmu von Nogaya jakoś nie sprawdzały się i jeniec przy codziennych wizytach Kani przez następny tydzień nie miał powodów do narzekania. Był zadowolony ze swego losu i poddawał w wątpliwość trafność opinii, jaką Kania wyraził o oficerze.
Któregoś dnia zaszedł Kania w czasie obiadu do kancelarii i zastał zajadającego Habera:
– Nowina, bracie.
Kania przysiadł się do stołu.
– No?
– Panu oberlejtnantowi przysłali papugę.
– Pa-pu-gę? Na co mu papuga? Skąd?
– Od cioci albo od babci. Na klatce był adres zwrotny: Hilda von Nogay, Wien.
Haber przerwał jedzenie i zajrzał podejrzliwie do menażki.
– W tych zupach znajduje się czasami ciekawe rzeczy. Psiakrew! Codziennie ma świństwo inny smak, chociaż ma być ta sama zupa z suszonych jarzyn.
Westchnął przejmująco i postawił menażkę.