Kapral zaczął się jąkać i przełykał ślinę, jakby się czymś dławił.
– Pa… pa… pannie gge… nne… ralie… ka… ka…
– Pa-pa ge-ge – przedrzeźniał wściekle generał. – Będzie mi tu gęgał taki bałwan! Dam ja wam ge-ge, że zzieleniejecie, wy zająknięty kretynie! Najgorsi żołnierze to Madziarzy, moi panowie. Popatrzcie na tę głupią jadaczkę! Wy pewnie jesteście csikosem z zawodu, nie? Albo koniokradem? Jak się nazywacie?
– Szö… Szö…
– Szökölön? Brat tego idioty cugsfirera? Kapral przełknął i nabrał powietrza w płuca.
– Szönfeld Hugo.
– Jakiej narodowości?
– Niemiec…
– Nie przyznawajcie się do tego publicznie, bo to reszcie Niemców nie przynosi zaszczytu. Dlaczego nie umiecie się zameldować i dlaczego stoicie krzywo? Wyprostujcie się! Aha… – Generał zauważył brak jednego buta i jadowicie się uśmiechnął. -
Służbę pełni się tutaj w jednym bucie. So was!… (Coś takiego!) Co to jest? Co to za kompania? Prowadźcie mnie do kancelarii!
ZEMSTA BALDINIEGO
Haber leżąc na brzuchu w rowie obserwował wszystko, co się działo przed wartownią, i z zadowoleniem zapalił papierosa. Myślał w tej chwili ze złośliwą satysfakcją o tym, jaką minę będzie miał zamroczony dinstfirender, kiedy go za wezwą przed oblicze pana generała. Uśmiechał się do swoich myśli i leżał dalej na brzuchu z papierosem w zębach. Nagle poczuł, że ktoś go chwycił za ramię. Odwrócił głowę i zrobiło mu się słabo. Nad nim stał oberlejtnant von Nogay, za którym zauważył objuczonego walizkami żołnierza.
– Co wy tu robicie, przyjacielu? Szybko odzyskał przytomność umysłu.
– Pan dinstfirender kazał mi się schować, bo w koszarach jest inspekcja i kancelaria jest zamknięta. Ma wyglądać, że nikogo nie ma.
Von Nogay puścił jego ramię i zmarszczył czoło.
– Jaka inspekcja?
– Nie wiem, panie oberlejtnant.
Von Nogay powziął jakieś postanowienie. Rozkazał żołnierzowi pójść z walizkami na wartownię, a sam wszedł w furtkę.
No, myślał idąc do koszar, chciałeś mnie zgubić, zdrajco, ale ja ci teraz za to zapłacę. Ładnych rzeczy dowie się inspektor. Chlaj sobie dalej na kwaterze. Nosił wilk, poniosą i wilka.
Zdecydowanie wszedł do kancelarii, w której przed wyprężonym na baczność Kanią ciskał się z furią generał.
– Niech pan to wszystko pisze, co ten człowiek opowiada, panie kapitanie. Przedstawię was do nagrody, frajtrze! Coś niesłychanego, no! Ani dowódcy, ani dinstfirendera. Gdzie ja właściwie jestem?
Von Nogay stanął przy drzwiach i służbiście się zameldował.
– No, nareszcie jest i oficer – warknął generał. – Moje uszanowanie panu, panie oberlejtnant! Gdzie to pan się podziewał, odkąd ja tu jestem? Krył się pan tak samo, jak dinstfirender? Co? Ślicznie!
Oberlejtnanta zatkało i patrzył zdziwiony na generała.
– Co to za porządki w pańskiej kompanii, panie oberlejtnant? Przecież to niesłychane, co tu widzę! Jedyny człowiek, z którym można rozsądnie porozmawiać, to frajter. Ani oficera, ani podoficera.
– Melduję posłusznie, że dopiero przed chwilą powróciłem.
– Tym gorzej dla pana! Która godzina, panie kapitanie? Jedenasta? Dziękuję. Zechce pan łaskawie zanotować, że pierwszy oficer zjawił się dopiero o godzinie jedenastej. Nie będę pytał s k ą d pan wrócił, panie oberlejtnant, pańska bladość i podkrążone oczy aż nadto wyraźnie mnie w tym kierunku objaśniają.
Wymizerowany w szpitalu von Nogay bezradnie spojrzał na kapitana z komendy garnizonu, który nieznacznie wzruszył ramionami i położył palec na ustach.
– Dziękuję wam, frajtrze, możecie odejść. Pan zanotował jego nazwisko, kapitanie? Dobrze.
Kania służbiście zasalutował i wyszedł.
– Prawdziwy żołnierz – z uznaniem rzekł generał. – Niech pan zarządzi alarm kompanii, panie oberlejtnant. Sądzę, że jest pan na tyle trzeźwy, że pan to wykona. Następnie proszę zamknąć w areszcie dowódcę warty, tego wąsatego cugsfirera madziarskiego, i podoficera służbowego również. Popisał się pański służbowy! Zadek mi pokazał, zamiast się zameldować. Tylko niech pan nie marudzi, panie… jak godność?
– Von Nogay.
– Panie oberlejtnant von Nogay. Proszę wykonać! Po wyjściu oberlejtnanta generał zwrócił się do swego adiutanta.
– To nie to, co my, kapitanie, ciągle w służbie. Tutaj przychodzi sobie pan oberlejtnant do kompanii o godzinie jedenastej, prosto z burdelu!… Von Nogay… hm… von Nogay…
Generał pokręcił głową.
– Też pewno jakiś czesko-madziarski mieszaniec, a nadyma się tak, jakby był przynajmniej członkiem dworu cesarskiego. Dowódcą kto jest?
– Kapitan Zivancić, panie generale.
– Coraz lepiej… von Nogay, Zivancić… von Nogay… nieźle. Generał właśnie zapalał papierosa, kiedy z drugiej strony okna, pod którym siedział, padł nagle chrapliwy okrzyk:
– Nieder mit Österreich… hoch Italien. (Precz z Austrią… niech żyją Włochy.) Pfeffer… Pfeffer!
Inspektor zdrętwiał i znieruchomiał z jedną ręką wzniesioną z papierosem na połowie drogi do ust. Twarz mu nabrzmiała, szeroko wytrzeszczył przekrwione oczy na obydwu oficerów, których wyraz twarzy wskazywał na jakieś dziwne osłupienie.
– Evviva Italia… (Niech żyją Włochy), evviva Cadorna… (niech żyje Cadorna), á bas les boches! (precz z Niemcami!).
Generałowi twarz nabrzmiała tak, jakby za chwilę miał dostać ataku apoplektycznego.
– Coo too jest?
Adiutant ostrożnie, jakby z wahaniem, wychylił się za okno.
– Papuga, panie generale.
– Pa-pu-ga?
Oczy mu wyłaziły z orbit i mówił z trudem.
Tymczasem papuga recytowała cały, pracowicie wyuczony repertuar, jakby składała egzamin. – Niech żyją politycznie podejrzani żołnierze… pieprzu… pieprzu… Ara, papużko… pan generał idiota!
Generał oprzytomniał i głęboko nabrał powietrza w płuca.
– Chodźmy zobaczyć tę papugę – chrapliwym, głosem rzekł do adiutanta.
Kiedy stanęli przed klatką umieszczoną na ławeczce, papuga podwoiła swoją energię.
– Niech żyją Włochy… niech żyje Francja… precz z Austrią… pieprzu!
– Maulhalten! – wrzasnął siny z wściekłości generał.
– Maulhalten! – odwzajemniła się papuga i generał zachwiał się.
– Czyje to bydlę?
– Nie wiem, panie generale – odpowiedział kapitan.
Jak na zawołanie, ukazał się na widowni Kania, który wyszedł zza węgła budynku i szybko szedł w stronę drugiego baraku, nie patrząc na stojącą pod oknem grupę.
– Hej, frajtrze, chodźcie tutaj!
Kania podbiegł i stanął przed generałem.
– Czyja to papuga?
– Pana oberlejtnanta von Nogay, panie generale. Papuga darła się tak energicznie, jakby chciała być słyszana przez cały garnizon.
– Nieder mit Österreich… pan jest idiota!
– Maulhalten, verfluchtes Vieh! (Milczeć, przeklęte bydlę!) – wrzasnął generał i zamierzył się laską.
– Maulhalten! – powtórzyła papuga piskliwie. – Ara, Papageichen… niech żyją Włochy!
Generał trzepnął laską i klatka zleciała na ziemię, papudze jednak nie zrobiło to wielkiej różnicy i prędko odzyskała równowagę.
– Maulhalten! Pieprzu!
– Przecież to nie można słuchać tego, co to bydlę wykrzykuje! Zawołajcie, frajtrze, pana oberlejtnanta!
– Rozkaz, panie generale.
. Kania odszedł za węgieł budynku i gwizdnął. Z kwatery oberlejtnanta wybiegł Baldini i podniósł ramię. Szybkim krokiem zbliżył się do otaczających leżącą na ziemi klatkę i nie zwracając uwagi na wściekle drepczącego w miejscu generała ujął ją za rączkę i podniósł.
– A to co? – wycharczał generał i znowu wytrzeszczył oczy – coście za jeden? Włoch?
– Jawohl, Kriegsgefangener Giuseppe Baldini. Generał usiadł na ławeczce i wskazał laską klatkę.
– Co wy macie wspólnego z tą papugą?
– Jestem ordynansem pana oberlejtnanta von Nogay, a ta papuga do niego należy.
– He? Ładne historie! A kto ją nauczył tego… tej… tych… słów! Wiecie, co ona mówi?
– Wiem, pan oberlejtnant ją uczył…
Generał powstał i znacząco spojrzał na milczących oficerów. Obciągnął na sobie kurtkę i wiercił laską dziurę w ścianie baraku z taką zaciętością, jakby miał przed sobą jakiegoś niewidzialnego wroga. Papuga skrzeczała coś niezrozumiale i nagle wydarła się.