– Chodź tu, włoska małpo… pieprzu… pieprzu!
– Co ona z tym pieprzem? – zastanowił się głośno generał. Baldini skwapliwie wyjaśnił.
– Pan oberlejtnant daje jej zawsze pieprzu, kiedy chce, żeby mówiła…
– Aha… dam ja mu pieprzu… z papryką! Zepsuję mu podniebienie na długie lata! Już ja go popieprzę! Coś niesłychanego! Po raz pierwszy w życiu spotyka mnie coś podobnego… A ty tak chodzisz bez eskorty po koszarach?
– Do miasta też chodzę, panie generale – odpowiedział Baldini takim tonem, jakby tym oświadczeniem chciał sprawić przyjemność generałowi.
– Jak to? We włoskim umundurowaniu?
– Tak jest.
– Herr Gott im Himmel! (Panie Boże w niebie!) Gdzie ja jestem, moi panowie?
Splot wydarzeń był dla generała czymś całkowicie nowym i niespodziewanym i nie mogło mu się to wszystko w głowie pomieścić.
– Co trzeba zrobić, żeby to wstrętne bydlę umilkło, Kriegsgefangener? Każcie jej zamknąć dziób!
– Ara… Papageichen – miękko przemówił Baldini – schlafen (spać). – Zasunął firaneczki na klatce, papuga poskrzeczała trochę i umilkła.
– Rozumiem teraz, dlaczego ten zdrajca wziął sobie na ordynansa jeńca włoskiego – przemówił generał siadając na ławeczce. – Pan obertejtnant musi was bardzo lubić? Rozmawiacie zawsze ze sobą, prawda?
– Nie, panie generale, pan oberlejtnant bije mnie i nienawidzi.
– Bije? Teraz zupełnie nie rozumiem. Wziął go za ordynansa i bije. A gdzie nauczyliście się tak dobrze mówić po niemiecku?
– Studiowałem w Wiedniu przed wojną…
– Studiowaliście w Wiedniu? A więc inteligentny człowiek. Czym jesteście z zawodu?
– Mam majątek ziemski we Włoszech.
– I wziął was za ordynansa? Nie rozumiem nic a nic, proszę panów, i czuję, że mi coś w głowie szumi.
Generał potarł dłonią spocone czoło, jakby chciał tym prostym zabiegiem doprowadzić swoje władze umysłowe do porządku.
W tej chwili stanął przed nim zadyszany von Nogay.
– Melduję się posłusznie, panie generale.
– Czy to jest pański ordynans?
– Tak jest, panie generale.
– Postawcie klatkę i odejdźcie.
Baldini uprzejmie zasalutował i szybko odszedł.
Von Nogay ze zdumieniem popatrzył na klatkę, potem kolejno przenosił wzrok z generała na oficerów i znowu na klatkę. Od chwili swego przyjazdu znalazł się od razu w jakiejś diabelskiej karuzeli i dostawał z tego wszystkiego zawrotu głowy.
– Czy pan wie, co w tej klatce się znajduje? – uroczyście zapytał generał.
– Tak jest… moja papuga.
– Doskonale. Więc pan oświadcza, że to pańska papuga? Bardzo dobrze… Niech pan to zanotuje, panie kapitanie.
Adiutant z uszanowaniem skinął głową i zaczął w notesie rysować karykaturę von Nogaya. Przyzwyczajony do służby przy swoim generale, ani myślał pisać tego, co mu tamten kazał. Kiedy z początku, po nominacji na adiutanta, przeczytał raz notatki z inspekcji jednego z batalionów etapowych, poszedł do lekarza, kazał sobie zmierzyć temperaturę i wypytywał go o różne rzeczy z dziedziny metafizyki. Od tego czasu ćwiczył się w rysowaniu karykatur i nie zapisywał niczego, z wyjątkiem nazwisk.
– Proszę odsunąć firaneczki, panie oberlejtnant… albo zaraz… Zza węgła ukazał się znowu Kania i generał go zauważył.
– Chodźcie tu, frajtrze.
– Rozkaz, panie generale.
– Idźcie do kuchni i przynieście pieprzu.
Szybkość, z jaką Kania zjawił się z pieprzem, olśniła generała, ale dała jednocześnie dużo do myślenia pozostałym oficerom.
– Słuchajcie, frajtrze – przemówił poważnie generał – robicie wrażenie dobrego żołnierza. Więc uważajcie. Będziecie teraz świadkiem bardzo poważnego wydarzenia i skoro już tu jesteście, możecie być powołani przed sąd jako świadek, rozumiecie? Daję tym dowód zaufania, z czego powinniście sobie zdawać sprawę. Tylko musicie mi dać słowo honoru prawdziwego żołnierza cesarsko-królewskiego wojska, że to wszystko zachowacie w tajemnicy.
Kania dał mu uroczyste słowo honoru “prawdziwego cesarsko-królewskiego żołnierza”, że zachowa wszystko w tajemnicy, i generał z zadowoleniem skinął głową.
– Oto przykładny żołnierz, taki, jakim powinien być każdy. Ślepo oddany swoim przełożonym i gotów na wszystko… Odsuńcie firaneczki i dajcie jej pieprzu.
Papuga, skoro zobaczyła przed sobą znajomą twarz Kani, zaczęła skrzeczeć.
– Nasypcie jej pieprzu do korytka, żeby się stała rozmowna. Pan oberlejtnant jest ciekaw usłyszeć, co ona mówi.
– Pieprzu… pieprzu!… – zaczęła wołać papuga, skacząc na drążku..
– Melduję posłusznie, że jeśli jej dam wszystko, to chyba zdechnie, panie generale.
– Zdechnie? Nie byłoby żałoby państwowej, gdyby zdechła… ale to za wcześnie… dajcie jej ziarenko.
Papuga szybko połknęła pieprz i generał nadstawił ucha, patrząc jednocześnie na von Nogaya.
– Niech żyją Włochy… Niech żyje Anglia… precz z Austrią!
– Wyraźnie mówi, prawda, panie oberlejtnant?
– Pan jest idiota! – krzyczała papuga, nieświadoma dramatu, jaki jej krzyki wywołują – precz z Niemcami… á bas les boches!
Za każdym okrzykiem generał z zadowoleniem kiwał głową.
– Bardzo wyraźnie wymawia, widać musiano jej uczyć tego bardzo sumiennie… Przynosi to zaszczyt pańskiej cierpliwości, panie oberlejtnant…
Od dłuższej chwili von Nogay stał, zapatrzony w klatkę, jak zahipnotyzowany.
– Co pan na to powie?
– Ja nie wiem… – wymamrotał zbielałymi wargami – ja nie rozumiem, skąd… nie uczyłem jej tego…
– Aha… a czego pan ją uczył? Oberlejtnant przełknął ślinę.
– Uczyłem ją wymawiać różne patriotyczne sentencje, panie generale, i nie wiem doprawdy, skąd ona…
– Zmieniła orientację polityczną, panie oberlejtnant – jadowicie przerwał generał – bardzo inteligentne stworzenie… Von Nogay podszedł do klatki.
– Ara, Papageichen… hoch Österreich-Ungarn… powtórz, papużko… hoch Österreich-Ungarn – prosił czule i błagalnie patrzył na rzucającą się papugę – Powtórz, papużko… Niech żyje Austria!
Papuga przekrzywiła główkę i nastroszyła się.
– Precz z Austrią!… Niech żyją Włochy!
Świeższe były w jej pamięci nauki Kani i wykrzykiwała wszystko, z wyjątkiem tego, co mógł sobie życzyć pan oberlejtnant. Von Nogay przypatrzył się jej rozszerzonymi oczami i otarł pot z czoła.
– Melduję posłusznie, panie generale, że powróciłem dopiero ze szpitala, gdzie byłem dwa miesiące.
– To nie ma nic do rzeczy – przerwał gwałtownie generał – będzie się pan usprawiedliwiał przed sądem. Uda się pan teraz na odwach… proszę oddać rewolwer kapitanowi!
Von Nogay, całkowicie złamany, wyjął rewolwer z futerału i oddał go kapitanowi.
– Przypuszczam, że nauczył ją tego mój ordynans, panie generale.
– Aha, ordynans… To pana jeszcze więcej obciąża, panie oberlejtnant. Dlaczego ma pan za bursza jeńca włoskiego? He? Do spółki spiskowaliście przeciw monarchii!
Generał zwrócił się do adiutanta.
– Tego jeńca swoją drogą zamknąć do paki, aż do rozprawy sądowej!
Od strony Verköstigungsstelle wyłonił się nieoczekiwanie dinstfirender i szedł na niepewnych nogach, z rękami w kieszeniach spodni; odmierzając kroki i patrząc w ziemię recytował do taktu wierszyk, którego tak pracowicie Kania uczył kompanię, i uważnie stawiał nogi, żeby się nie omylić.
– Jeder Dienstführender eine besoffene Sau (każdy dinstfitender schlana świnia) – uzupełnił generał wściekle.
Dinstfirender stanął jak wryty, wygapił się nieprzytomnie i przetarł pięściami oczy. – Coście za jeden?
– To jest pan dinstfirender, panie generale – półgłosem poinformował Kania.
Feldfebel otworzył oczy i zachwiał się. To, co widział, nie było majakiem, ale żywym generałem.
– Pannnie ge… gennnerallle mmee… mmee…
– Drugi mi dzisiaj gęga tutaj… me-me… ge-ge… świnio jedna! Język się draniowi plącze i przewraca się! I to ma być dinstfirender? – generał złapał się za głowę.
– Herr Gott im Himmel, gdzie ja jestem, panowie?! Panowie z zakłopotaniem wbili oczy w ziemię. Dinstfirender odzyskał mowę.