Выбрать главу

– Do Pesztu – odpowiedział Bośniak i otarł dłonią usta i wąsy.

– Widzę, że pan tu już drugi dzień mieszka na dworcu. Jedzie pan służbowo czy prywatnie? – zapytał Zajiczek i wypił.

– Wyjechałem służbowo, ale wrócę, zdaje mi się, bardzo prywatnie – westchnął Bośniak i splunął.

Widać było po wyrazie jego twarzy, że trapi go jakieś zmartwienie.

– No! Dlaczego pan to tak smutno mówi? – zainteresował się Zajiczek.

– Nalej mi pan kropelkę, to panu opowiem. Bośniak wpuścił z bulgotaniem w czeluści swego ogromnego cielska trzeci kubek rumu.

– Bo też smutny mi się wypadek zdarzył, moi panowie – zaczął opowiadać i obaj nastawili uszu – bardzo smutny! A najgorsze jest to, że cierpię za cudze grzechy. Wyjechaliśmy we czterech z fenriehem fasować trzy wagony materiałów sukiennych dla obozu jeńców w Zagrzebiu i wyobraźcie sobie, panowie, że materiały wyfasowaliśmy w całkowitym porządku.

Bośniak przerwał, jakby chciał im dać czas na wyobrażenie sobie tego zadziwiającego wypadku.

– Od tej chwili zaczyna się dziwna i można powiedzieć wprost niesamowita historia. Fenrich, komendant transportu, dobrze się w Peszcie bawił i przed odjazdem pociągu zebrał nas na stacji.

– Wsiadajcie – powiada – do wagonów z materiałami, a ja będę na przodzie, w oficerskim, bo ten pociąg jest mieszany, towarowo-osobowy, i jedzie do Serbii. Na następnej stacji zgłoście się do mnie, cugsfirerze, to wam dam dokument, żebyście mogli pobrać żarcie dla siebie i ludzi w Verkösigungsstelle.

Bośniak przerwał znowu i wypił kubek rumu. Twarz mu powoli czerwieniała, jednak, jak z niepokojem zauważył Kania, nic poza tym nie wróżyło, że w krótkim czasie będzie już dojrzały do małego spaceru za stację.

– Może pan fenrich – powiadam ja – będzie łaskaw wskazać, w którym wagonie mam go szukać. Widziałem, moi panowie, że mu się język plącze, i chciałem się upewnić.

– Dobrze – powiada.

– Poszedłem za nim na przód pociągu, gdzie były dwa wagony osobowe, a w nich kupa panów oficerów. Wlazł mój fenrich do wagonu, gdzie siedziały jakieś dwie damy, widać oficerskie, bo im się bardzo szarmancko kłaniał. – Tu – powiada – jestem, cugsfirerze, do samego Zagrzebia. – Wróciłem do swoich wagonów z materiałami i w jednym z nich położyłem się spać. Bośniak ze złością targnął wąsy.

– I wyobraźcie sobie, moi panowie, jaki dziwny wypadek się zdarzył. Kładę się spać w Peszcie, mam jechać do Serbii, a budzę się w Grazu. Rano wychylam się z wagonu, patrzę i wszędzie czytam “Graz”. Ubieram się i idę do fenricha. Co się okazuje, moi panowie?

Ponieważ ani Zajiczek, ani Kania nie dali na to odpowiedzi, splunął i mówił dalej.

– Z dwóch wagonów oficerskich został tylko jeden. Włażę do niego, a tam nikogo nie ma, tylko na siatce znalazłem walizeczkę mego fenricha, a w środku jajka na twardo. Tyle pozostało z pana komendanta transportu. Twarde jajka. Cóż miałem robić? Idę do banhofskomendy i melduję, że mi zginął transportkomendant, że mam jechać do Serbii i nie wiem, w jaki sposób z Budapesztu do Serbii jedzie się przez Graz. Trzeba było, moi panowie słyszeć jak mi to połączenie wytłumaczył banhofskomendant.

“He – powiada – takim drańskim markierentom zdarza się to bardzo często, cugsfirerze! Zakuwaliśmy na naszej stacji takich, co jechali z Kijowa do Triestu przez Macedonię, a znaleźli się w Grazu. Zdaje mi się, że wam się też to zdarzyło. Niech mi się tylko ten wasz – powiada – fenrich nie znajdzie! Radzę wam poszukać go na własną rękę. Za dużo tu – powiada – takich podrzutków się znajduje. Sierotki nieszczęśliwe! Komendanci transportu gubią się tak notorycznie, jakby nic innego nie mieli do roboty i to akuratnie na mojej stacji! Pamiętajcie – powiada – co wam mówiłem, i znajdźcie swego komendanta, bo wrócicie do Pesztu z bransoletkami na rękach.” Tak mi pomógł pan ban-hofskomendant… Nalejcie mi, kolego, odrobinę.

Od dłuższej chwili Kania siedział wpatrzony w Bośniaka tak wrogo i nieprzyjaźnie, jakby mu ten wyrządził wielką krzywdę. Niemniej osowiały był Zajiczek.

– Nalejcie mi, kolego, to wam opowiem dalej swoją historię.

– Pies jest twoim kolegą! – warknął Zajiczek i zakorkował swoją manierkę.

Kania chwycił konserwę i spojrzał na Bośniaka tak wyraziście, jakby miał zamiar za chwilę wypróbować wytrwałość blaszanej puszki na jego zębach.

– Umrzyj, bośniacka studnio! Czegożeś od razu nie mówił mi, że nie masz dokumentu? Kiedy świnia wychlała pół manierki rumu, wtedy dopiero opowiada, co i jak.

Kania splunął mu pod nogi i obaj z Zajiczkiem odeszli od stolika. Bośniak postawił oczy w słup. Siedział tak jakiś czas, po czym ciężko powstał od stołu i kiwając swoją wielką głową poszedł pod wodociąg stacyjny, gdzie przez dłuższy czas pompował sobie wodę na głowę.

– No i jak poszło? – zapytał Szökölön, kiedy powrócili do koczowiska z niefortunnej wyprawy po nieszczęsny dokument. Kania wręczył Hładunowi manierkę i nie dojedzoną konserwę i usiadł ponury jak noc.

– Macie dokument? – inaczej powtórzył pytanie Szökölön, bacznie przypatrując się Zajiczkowi.

– Pech, kolego.

– Pech? Daj no manierkę. Potrząsnął nią przy uchu.

– Rzeczywiście pech… Wdoili w jakiegoś dryblasa pół litra rumu i przychodzą bez niczego.

Nastrój u podnóża góry plecaków stał się pogrzebowy. Siedzieli w milczeniu przez dłuższy czas i każdy oddzielnie łamał sobie głowę nad wydostaniem się z tego przeklętego Grazu. Wiać, wiać, wiać jak najprędzej! Zmienić klimat na przychylniejszy dla dezerterów! Skłonny do uwierzenia w czary Szökölön wyraził przypuszczenie, że prześladujący ich od czasu wyjazdu z Budapesztu pech przypisać należy urokom i zaraz próbował się ich pozbyć recytowaniem jakiegoś zawikłanego wiersza kabalistycznego w dziwnym i nikomu nie znanym języku.

– Nauczył mnie tego jeden stary Cygan – wyjaśnił – ma to dobrze robić na czary.

– Hokus, pokus, stary idiotus – pomógł mu Haber i kilka razy przesunął przed oczami szeroko rozłożone dłonie. – Pomogło? Masz już jakiś pomysł? Nie? Całuj psa w nos razem z twoim Cyganem.

Odczynianie uroków nie pomogło. Dokument podróży nie zjawiał się. Kania leżąc na plecach przeglądał papiery, jakie miał w kieszeni, i w pewnej chwili ożywił się.

– Zupełnie zapomnieliśmy… Patrzcie! Pożyczki wojenne i akcje.

Były to papiery wartościowe, w których lokował swoje oszczędności von Nogay, a o których zapomnieli w czasach dobrobytu. Haber dokładnie je przejrzał i oświadczył:

– Sprzedam wszystko. Zrobię to lepiej niż każdy z was. Zajiczek ofiarował się pójść z nim razem do miasta. Po godzinie Haber wrócił sam w bardzo dobrym nastroju i obudził Kanię.

– Pięćset koron, więcej nie mogłem dostać; trzeba mieć pisemną cesję na te rzeczy! Dobrze się sprawiłem?

– Dobrze, przynajmniej forsa jest.

Transakcja finansowa Habera poprawiła nastroje.

– A gdzie Zajiczek?

– Ten chłop ma szczęście diabelskie. W jakiejś knajpie, gdzieśmy wstąpili ten handel z jednym Żydkiem załatwić, przychodzi do niego drabisko wielkie na dwa metry i wita się z nim. Kolega. Pracuje tutaj w jakiejś komendzie i zaraz zabrał go do siebie. Kazał mi pozdrowić was wszystkich i przeprosić za zawód. Powiada, że teraz, jak tego kolegę spotkał, nie martwi się o siebie do końca wojny. Ten Zajiczek to spryciarz nie lada. Wiesz, co on za jeden? Fabrykant narzędzi rolniczych i wykształcony chłop. Cwaniak. Dwa lata już jeździ.

Sprzedaż papierów wartościowych trzeba było oblać i uskutecznili to bardzo sumiennie. Szökölön zarozumiale dowodził, że powodzenie to należy przypisać tylko jego czarom i przechwalał się, że teraz każdą zagmatwaną sytuację w ten sposób będzie mógł rozwikłać. Prosił jednak, żeby nie przeszkadzano mu i nie kpiono, bo to odstrasza dobrego ducha. W zakamarkach jego jaźni tkwiły jeszcze odziedziczone po przodkach prymitywne wierzenia w nadprzyrodzoność różnych zjawisk i nie dał sobie tego wytłumaczyć.

– Porozmawiaj teraz ze swoim dobrym duchem, żeby ci wykombinował porządny dokument podróży na jednego feldfebla i cztery manszafty do Warażdynu. Niech ci to zrobi, a wtedy jestem gotów uwierzyć nawet w diabła – zapewnił Haber. – Pije ten twój dobry duch? Nie? Szkoda, można by mu postawić kolejkę, toby się prędzej dał namówić.

– Kpij, Żydzie niewierny, kpij. Zobaczysz, że mnie się poszczęści i jeszcze dziś wyjedziemy. Załóż się ze mną, dobra?

– Nie zakładam się. A to, że jeszcze dziś wyjedziemy, może się sprawdzić. Niech tylko jaki żandarm zajrzy tutaj do nas. Wyjechalibyśmy wówczas na pewno.