Выбрать главу

Szökölön przez chwilę namyślał się ze zmarszczonym czołem, po czym nagle zerwał się na nogi.

– Biorę manierkę rumu i idę wykombinować dokument – rzekł zdecydowanie, patrząc na Kanię. – Pokażę wam, że mi się uda.

Haber zmrużył oko.

– Pójdę z tobą.

– Nie, idę sam! I jeśli za pół godziny, a najpóźniej za godziną nie będę miał dokumentu, macie mi prawo wybić po jednym zębie.

Wyjął z plecaka manierkę i wyszedł zza palmy.

– Tylko się, chłopie, pilnuj – ostrzegał go Kania – za dużo nie gadaj.

Haber gwizdnął.

– Wyjdzie za peron, wychla rum, a potem przyjdzie i każe sobie wybić cztery zęby.

– Kto go wie – zauważył Hładun – jak on to zrobi. Taki były żandarm ma swoje sposoby.

– Wiem, jaki on sposób wynajdzie. Napadnie na jakiego i będzie mu próbował dokument wydrzeć siłą. Gotów narobić takiej awantury, że się nie opamiętamy, aż w feldgerichcie.

Nie wierząc zupełnie w powodzenie wyprawy po dokument, Kania zaproponował grę w karty.

Żołnierze znajdujący się na sali w oczekiwaniu na pociągi odchodzące nad ranem układali się do snu i gwar zaczął przycichać. Nasze towarzystwo grało sobie w najlepsze, niebawem jednak zmęczyło się i również zaczęło myśleć o wypoczynku. O pójściu do hotelu bez dokumentu Kania nie chciał słyszeć i postanowiono przespać noc na kocach za palmą. Haber obiecał, że kiedy wyjdą przed poranną kontrolą na miasto, znajdzie takich machlerów, od których można będzie kupić blankiet dokumentu. Kania wyciągnął się na podłodze i z papierosem w zębach snuł plany na najbliższe dni, kiedy do obozowiska wpadł zaaferowany Szökölön.

– Mam, ubierajcie się galopem, bo pociąg odchodzi za piętnaście minut! Szybko! Zerwali się na nogi.

– Pokaż.

Szökölön zataczał się.

– Wyciągnąłem jednemu kapralowi. Będziesz się musiał zdegradować na kaprala, inaczej nie mogłem. Za mało tu feldfebli. Chodźcie!

Kania rzucił okiem na dokument wystawiony na nazwisko kaprala Bazylego Krćicia, udającego się z czterema szeregowcami do szpitala końskiego w Morawskiej Ostrawie po odbiór koni dla grupy bojowej na Bukowinie. Dokładniej nie mógł przeczytać, bo Szökölön bełkotliwie napędzał do pośpiechu.

– Jeżeli jedzie do Ostrawy z Kimpolunga na Bukowinie, to co ma do roboty tutaj?

– Przegapił pociąg i zajechał do Grazu – wyjaśnił Szökölön. – Tak mi tłumaczył. Idziemy.

Wyszli szybko na peron, gdzie stały dwa pociągi gotowe do odjazdu.

– Który pociąg na Węgry? – zapytał Kania jednego z kolejarzy.

– A dokąd panowie jadą?

– Do Morawskiej Ostrawy. Kolejarz zdziwił się.

– To nie przez Węgry trzeba jechać. Kania przerwał mu.

– Ale po drodze mam interes na Węgrzech. Jest taki pociąg czy nie?

– Na upartego można jechać do Ostrawy nawet przez Saloniki – odpowiedział kolejarz ruszając ramionami. – Bliżej jest jednak przez Austrię. Ale panowie żołnierze jadą w taki sposób, że w głowie się przewraca.

– Można jechać przez Węgry?

– Mówię panu, że można, ale to jest podróż naokoło świata. Szökölön niecierpliwił się coraz bardziej.

– Pan za dużo gada, panie konduktorze. Konduktor powinien odpowiadać jasno i nie zawracać gitary Salonikami, kiedy się pasażer pyta o połączenie. Który pociąg idzie na Węgry? Gadaj pan.

Wyrzucił to z siebie wraz z mocnym zapachem rumu. Kolejarz splunął.

– Powiedziałbym coś panu na to, panie żołnierzu, ale widzę, że pan pijany. Ten pierwszy pociąg idzie na Węgry. Zaraz odchodzi.

Kiedy ruszyli do pociągu, kolejarz zamruczał pod nosem.

– Niedługo będą jeździli z Dolnej Austrii do Czech przez wszystkie porty na Morzu Adriatyckim… tfu!… do Ostrawy przez Węgry!

W pociągu szybko zajęli oddzielny, słabo oświetlony przedział. Ledwie się usadowili, pociąg ruszył. Szökölön położył się na ławce i od razu usnął. Próby Kani wydobycia z niego informacji, w jaki sposób postarał się o dokument, spełzły na niczym. Szökölön recytował swój wierszyk i odpowiadał bez związku.

– Dobry mój duch, He?

– W jaki sposób zdobyłeś ten papier?

– Papier… papier… używa się do… chrr…

Z takich treściwych odpowiedzi Kania niewiele się dowiedział.

– Spij, bestio, i niech cię diiabli wezmą!

Jeszcze raz szczegółowo przeczytał dokument i zaklął.

– Ubrał mnie bydlak, że proszę siadać.

– Co takiego?

– Ten kapral to weterynarz i dokument jest ważny tylko jeszcze jeden dzień.

– Więcej nam nie potrzeba. Zerwij naszycie na kołnierzu i jedną gwiazdkę, bo żandarm może przyjść w każdej chwili

Baldini scyzorykiem odpruł odznaki feldfebla na kołnierzu Kani, na którym bieliły się już teraz tylko dwie gwiazdki kapralskie.

– Kapral “san.-wet.”… hm…

– Sanitarno-weterynaryjny – przetłumaczył Haber. – Przeszkadza to w czym? Aby do Węgier…

– Bylibyśmy zapomnieli; trzeba pozrywać z kołnierzy odznaki piechoty.

Spruli wąskie pasemka czerwonego sukna i wyrzucili je za okno.

– Jak się nazywasz?

– Bazyli Krćić… – Kania splunął. – W gardle dławi, kiedy się to wymawia, Krćić…

W godzinę później, po wielu próżnych wysiłkach, Kania obudził wreszcie Szökölöna. Madziar dosyć długo nieprzytomnie wodził oczami od jednego do drugiego, aż zniecierpliwiony tym Kania mocno nim potrząsnął.

– Obudźże się, świnio, i gadaj. Szökölön przetarł pięściami oczy.

– Dajcie mi łyknąć.

Pociągnął z manierki i zaraz rozjaśnił mu się horyzont myślowy.

– Zastałem go na peronie z jakąś dziwką. Nie miał jej czym zapłacić i pożyczyłem mu dwie korony, kiedy się dowiedziałem, że jest pijany i jedzie z czterema ludźmi. Widzicie, jaki to mój duch? W sam raz dla nas dokument. Na pięciu. Bardzo się ucieszył, żem mu pomógł uwolnić się od tej małpy, bo chłopisko było okropnie niezdarne. Wziąłem go do sali i pytam, co i jak. Urżnięty był i tak dobrze, więc dużo kłopotu nie miałem. Po dwóch kubkach był abgeblasen na amen i musiałem wypić sam.

– Resztę – zauważył Haber z ironią – musiał wypić! Pewno ci nie smakowało, prawda?

– Ale dokument jest.

– Dalej, gadaj!

– Zrobiło mu się niedobrze i namówiłem go na spacer. Wyciągnąłem go do latryny i posadziłem, a kiedy usnął, wyjąłem mu z kieszeni dokument i fertig. Dawaj mi teraz, Kania, pięć koron, bo wsadziłem mu do kieszeni trzy ostatnie korony, jakie miałem. Będzie miał na piwo.

Kania polecił mu spruć z kołnierza odznaki piechoty i schować do kieszeni medal. Sobie zostawił tylko duży srebrny i mały srebrny, resztę zaś włożył do plecaka wraz z odebranymi od pozostałych. Siedzieli teraz i drzemali. Na jakiejś stacji weszli do przedziału dwaj chłopi i nieśmiało zajęli miejsca obok żołnierzy. Haber wdał się z nimi w rozmowę i opowiadał im duby smalone o zwycięstwie państw centralnych przed dwoma dniami w jakiejś fantastycznej bitwie, w której sam brał udział. Chłopi w milczeniu słuchali jego opowiadania i pykali z fajek nie przerywając mu bredzenia. Kiedy wyraził przypuszczenie, że wojna skończy się prawdopodobnie za tydzień, gdyż armia austriacka maszeruje na Rzym, jeden z chłopów wyjął fajkę z ust i splunął:

– Lügen kannste aba wie unser Bezirkshauptman… (Ale kłamać umiesz, jak nasz naczelnik powiatu…).

Z tego można było wywnioskować, że ów naczelnik musiał być nie lada łgarzem. Drugi z chłopów przyjrzał się Haberowi i wynik swojej obserwacji podał mu do wiadomości krótko.

– Son verrückten Dummkopf hab ich scho lang nit gsehn! (Tak zwariowanej głupiej głowy już dawno nie widziałem!).

Haber nie obraził się i doszedł do wniosku, że chłopi są widać nieźle poinformowani o sytuacji, wobec czego dalsze bujanie uważał za niepotrzebne fatygowanie języka i nasunąwszy czapkę na oczy oparł głowę o ścianę. Na następnej stacji chłopi wysiedli, a przed wyjściem pokiwali nad nim głowami z politowaniem.

Nad ranem do przedziału wszedł żandarm i rozejrzawszy się pociągnął Kanię za rękaw. Przejrzał dokument i pokręcił głową.

– Którędy pan jedzie, kapralu? W jaki sposób znalazł się pan w tym pociągu? Kania powstał z ławki.

– Wsiadłem w ten pociąg dlatego, żeby prędzej być na miejscu. Dokument kończy się jutro i nie chciałem tracić czasu, panie wachmistrzu.