Выбрать главу

W rozgwar rozbierających się i rozmawiających żołnierzy wpadł w pewnej chwili głośny okrzyk:

– Habt acht!

W sali ucichło. Kania wyciągnięty na płask na podłodze dojrzał zbliżające się do ich legowiska buty z cholewami, a za nimi podkute trzewiki kaprala.

– Gdzie są ci ludzie?

– Tutaj siedzieli i pili wódkę, panie lejtnant.

– Ja się nie pytam, gdzie siedzieli, tylko gdzie są teraz – mówił zasapany po wędrówce na drugie piętro oficer.

– Melduję posłusznie, panie lejtnat, że pozostawiłem ich tutaj.

– He? I rozpłynęli się w powietrzu, co?

– Kto wie, gdzie jest ten kapral? – zapytał służbowy żołnierzy.

– Wyszedł na zbiórkę z kompanią – odezwał się ktoś.

W podobnych wypadkach w szeregach austriackich panowała wyjątkowa solidarność.

– Nie widziałem ich na zbiórce.

– No więc co, kapralu – zawołał ze wściekłością oficer – gdzie są ci przestępcy?

– Melduję posłusznie, panie lejtnant, że pozostawiłem ich tutaj. Lejtnant żuł coś w zębach.

– Jeżeli się jest takim straszliwym durniem jak wy, to się zamyka drzwi na klucz i wtedy jesteście pewni, że ich macie. Tak zrobiłbym ja.

– Panie lejtnant, mel…

– Stulcie waszą głupią jadaczkę, kiedy ja mówię! Jeżeli jakiś drań zachowuje się wbrew przepisom – wywodził oficer – i chcecie go ukarać, to mu się nie otwiera drzwi na oścież i nie zaprasza do ucieczki. Rozumiecie, wy, niebotyczny idioto?

– Panie lejtnant, mel…

– Trzymajcie tylko wasz wychodek zamknięty, kiedy ja mówię, kapralu. Nie skończyłem – uciął inspekcyjny – a jeżeli ich nie ma, nie ma tym samym winnych i nie ma kogo ukarać, natomiast nastąpiło inne przewinienie, mianowicie wprowadzenie w błąd organu służbowego i za to poniesie karę ten, kto się tego przewinienia dopuścił, a więc wy.

– Bardzo ładnie mu to wytłumaczył – szepnął z uznaniem Kania do leżącego przy nim na podłodze Habera i łyknął z butelki.

– Panie lejtnant, meldu,…

– Co “meldu”?… Co “meldu”… Wy, wy… wielbłądzie dwugarbny! Jutro do raportu!

Oficer wyszedł. Służbowy odprowadził go aż na korytarz. Wróciwszy do sali zbliżył się do legowiska, na którym przed chwilą dopuszczono się tak jaskrawo naruszenia przepisów.

– Kto ich widział? – powtórzył zapytanie pod adresem żołnierzy.

– Ja, ja, ja… – odezwały się odpowiedzi z różnych stron.

– Gdzie są?

– W d…

Wobec tych jednobrzmiących odpowiedzi nieszczęsny służbowy już zamierzał wyjść, kiedy poczuł jakieś palce zaciskające mu się na łydce. Spojrzał w dół i najpierw zobaczył jedną dłoń z symboliczną figurą, a następnie drugą z butelką, wreszcie głowę. Spod pryczy gęsiego wyłazili ci, których widoku tak gorąco był spragniony kilka minut temu.

– Ach, wy!

– Nie radzę ci, przyjacielu, jeszcze raz iść do oficera służbowego, bo się niepotrzebnie zmęczy – dobrodusznie mówił Kania patrząc na butelkę pod światło.

Kapral zacisnął pięści.

– Ja się z wami policzę! Poznacie mnie jeszcze!

– Już pana znamy, panie kapral – wtrącił Szökölön. – Jest pan dwugarbnym wielbłądem…

– Ja was… ja wam… – Kapral zachłysnął się z wściekłości. – Zobaczycie!

– Kicham na pana z ironią, panie kolego – uprzejmie odezwał się Kania.

– Jawohl – potwierdził z ukłonem Baldini i wlazł na pryczę.

Kapral ze złością nacisnął czapkę i wyszedł z sali. Po wypróżnieniu butelki długi czas jeszcze trwały rozmowy po ciemku. Tematem ich były nie, jakby się tego można było spodziewać, bliskie perspektywy wyjazdu na front, lecz plany dalszej dezercji i łazikowania. Należy przypuszczać, że gdyby ci sami żołnierze pomysłowość swoją wykorzystali na froncie, państwa centralne wygrałyby wojnę światową w niedługim czasie.

FINIS AUSTRIAE

Następnego dnia rano, bezpośrednio po pobudce, po całej stacji zbiorczej zaczęły krążyć jakieś dziwne wieści, które rozprzestrzeniały się z błyskawiczną szybkością. Rozpoczynający się dzień, ponury i dżdżysty, był tragiczny dla monarchii austro-węgierskiej. Był to ostatni dzień jej istnienia, dzień 31 października 1918 roku.

Nie wiadomo skąd do wszystkich sal stacji zbiorczej przedostała się wiadomość, że do komendy przyszedł w nocy szyfrowany telefonogram, zawiadamiający o jakimś manifeście cesarza, który dotąd miał być trzymany w tajemnicy. Oficerowie i podoficerowie gdzieś się podzieli, okazało się, że są w komendzie, na odprawie. W stacji zbiorczej zapanował szalony ruch. Żołnierze z rozgorączkowanymi twarzami chodzili z sali do sali i jeden drugiego pytał o nowiny. Chodziły słuchy, że cesarz Karol abdykował na rzecz swego małoletniego syna Ottona. Inne wieści głosiły, że jest zamordowany. Kolportowano również wiadomość o jakimś buncie na froncie włoskim i utworzeniu tam rad żołnierskich. Nikt nic pewnego nie wiedział i najrozmaitsze plotki rozpalały i bez tego bujną wyobraźnię zgromadzonych w koszarach żołnierzy.

Ci, którym po śniadaniu udało się przedostać przez wysoki mur do miasta, wrócili z wiadomościami nieco wiarygodniejszymi. Na murach rozklejane były afisze nawołujące do posłuszeństwa władzy państwowej, w osobie cesarza, jak również orędzie do “wiernych ludów”, głoszące, że każdy naród będzie miał prawo do szerokiej autonomii w swoich granicach etnograficznych.

Ludność gromadziła się przed tymi afiszami i różnie je komentowała. Nieliczni patrioci obwiniali Naczelne Dowództwo o zdradę Niemiec, których pomoc miała być rękojmią zwycięstwa; inni zaś smutnie kiwali głowami i mówili coś o cesarzowej, która miała rzekomo nawiązać kontakt z koalicją w sprawie zawarcia oddzielnego pokoju.

Wiadomości te podziałały na zgromadzonych w stacji zbiorczej jak iskra prochu.

Około południa otwarcie wypowiedziano posłuszeństwo podoficerom służbowym i wszyscy kategorycznie domagali się pozwolenia wyjścia do miasta.

Warta została wzmocniona przybyłym z jednego z pułków garnizonu plutonem piechoty, a przed bramą stanęły dwa karabiny maszynowe. Obsługa, w hełmach bojowych, siedziała przy nich i z nikim nie wdawała się w rozmowę. Byli to Niemcy z Górnej Austrii. Nie wiadomo skąd na dachu stacji zbiorczej pojawił się czeski sztandar biało-czerwony, który początkowo uważano za polski. Powiewał on dumnie na wietrze ku radości włóczących się na podwórzu Czechów. Oni też byli pierwszymi, którzy dali hasło do otwartego wypowiedzenia posłuszeństwa. Po obiedzie wszyscy żołnierze zgromadzili się na podwórzu i zaczęli wznosić okrzyki, domagając się wypuszczenia na miasto. Komenda stacji zareagowała na to ściągnięciem do koszar jeszcze jednego plutonu piechoty. Młodziutki fenrich zastąpiony został przez udekorowanego oberlejtnanta z czarną opaską na prawym oku, który u wejścia do komendy postawił wartę.

Podziałało to na żołnierzy prowokująco. Wartownicy z bagnetami na karabinach oglądali się nieswojo na swoich dowódców i coraz chętniejszym uchem nasłuchiwali okrzyków z kłębiącego się na podwórzu tłumu żołnierskiego.

Z któregoś okna wyleciał na bruk podwórza taboret. Dało to sygnał do ogólnego demolowania urządzenia koszar. Posępny, jednooki oberlejtnant wyszedł na schodki komendy i dał znak stojącemu obok niego trębaczowi. Rozległ się sygnał. Żołnierze powrócili na podwórze i zgromadzili się przed komendą w odległości kilkudziesięciu kroków. Oberlejtnant podniósł rękę.

– Wzywam was do zachowania spokoju i ostrzegam przed dawaniem posłuchu agitatorom namawiającym was do łamania przepisów. Jeżeli akty nieposłuszeństwa powtórzą się jeszcze raz, będę do was strzelał jak do psów i żywa noga stąd nie ujdzie! Macie natychmiast powrócić do swoich sal i czekać na dalsze rozkazy! Rozejść się!

Wysłuchali oficera w milczeniu, kiedy jednak skończył, po małej przerwie rozległy się okrzyki:

– Nie strasz, nie boimy się!

– Dosyć tyranizowania!

– Precz z Austrią!

Oficer wodził swoim jednym okiem po rozkrzyczanym tłumie tłoczącym się na placu i wolno odpinał futerał rewolweru.

– Precz z tyranami! Precz z Austrią!

Z okna komendy wyjrzała ostrożnie trupio blada twarz pułkownika.

– Dawać go tu, złodzieja! Na gałąź z nim!

Tłum zakołysał się i pułkownik schował głowę. Oberlejtnant wydał jakiś rozkaz stojącemu przy nim fenrichowi, ten zaś z kolei powiedział coś do obsługi karabinów maszynowych, która położyła się przy nich na ziemi i otworzyła skrzynki z taśmami amunicyjnymi. Na czoło tłumu wysunął się Kania, uzbrojony w karabin i otoczony kilkoma, również uzbrojonymi, żołnierzami. Oberlejtnant zauważył ich i podniósł rękę.