Выбрать главу

Musiałam powtarzać te imiona tyle razy, że nadal mam je w pamięci: Pida, Pa, Matu, Yuhan,Jiama yijiama er, Andaru, Filipa, Tomasa, Shaimin, Tadayisu i Budalomu. Zdrajca, Judasa, nie miał swojej figury.

Mniej więcej trzy miesiące po wyjeździe panny Grutoff Nauczyciel Pan uznał, że przyszedł czas jechać. Japończycy rozgniewali się na komunistów, którzy wciąż kryli się na wzgórzach. Chcieli ich wywabić, mordując mieszkańców pobliskich wiosek. Siostra Yu powiedziała GaoLing i mnie, że Japończycy robią przeokropne rzeczy z niewinnymi dziewczętami, z których najmłodsze miały po jedenaście czy dwanaście lat. Tak się działo w Tianjinie, Tungszanie i Nankinie.

– Te, których potem nie zabili, usiłowały zabić się same – dodała.

Wyobraźnia podsuwała nam straszne obrazy i byłyśmy przerażone.

Licząc cztery starsze uczennice, które pozostały w szkole z powodu wojny, mieliśmy dwunastu opiekunów. Nawiązaliśmy kontakt radiowy z przyjaciółmi panny Grutoff w Pekinie, którzy powiedzieli, że miasto jest okupowane i choć na razie panuje spokój, powinniśmy poczekać, aż sami się do nas odezwą. Pociągi nie jeżdżą regularnie, a nie byłoby dobrze, gdybyśmy mieli tkwić przez kilka dni w różnych miastach po drodze. Nauczyciel Pan zdecydował, w jakiej kolejności będą wyjeżdżać poszczególne grupy: najpierw grupa z Matką Wang, która miała nas potem poinformować, jak minęła podróż, potem uczennice pod opieką czterech starszych dziewcząt, potem żony kucharza, Nauczyciela Wanga, kucharza, GaoLing, moją, Siostry Yu i na końcu Nauczyciela Pana.

– Dlaczego masz być ostatni? – spytałam go.

– Wiem, jak obsługiwać radio.

– Mógłbyś mnie bez kłopotu nauczyć.

– Mnie też – powiedziały równocześnie Siostra Yu i GaoLing.

Sprzeczaliśmy się, prześcigając się nawzajem w odwadze. Musieliśmy być trochę niegrzeczni wobec siebie i wytykać sobie różne rzeczy. Nauczyciel Pan nie mógł zostać sam z powodu słabego wzroku. Siostra Yu miała za słaby słuch. GaoLing miała kłopoty ze stopami i bała się duchów, przez co uciekała w złą stronę. Ze mną też nie wszystko było w porządku, ale wreszcie pozwolono mi jechać jako ostatniej, mogłam więc do końca odwiedzać grób Kai Jinga.

Teraz mogę się przyznać, jak bardzo się bałam przez ostatnich kilka dni. Byłam odpowiedzialna za cztery dziewczynki: sześcioletnią, ośmioletnią, dziewięcioletnią i dwunastoletnią. Myśl, że zawsze mogę zginąć z własnej ręki, była dla mnie pociechą, ale denerwowałam się, czekając na śmierć z rąk Japończyków. Po wyjściu każdej grupy dziewcząt sierociniec zdawał się robić coraz większy, a kroki pozostałych rozlegały się coraz głośniejszym echem. Bałam się, że żołnierze przyjdą i znajdą radio, a potem oskarżą mnie o szpiegostwo i będą torturować. Rozmazałam na twarzach dziewczynek trochę błota i powiedziałam im, że gdyby przyszli Japończycy, mają się drapać po głowie i skórze udając, że mają wszy. Prawie co godzina modliłam się do Jezusa i Buddy w nadziei, że któryś mnie wysłucha. Zapaliłam kadzidełko przed fotografią Drogiej Cioci, chodziłam na grób Kai Jinga i szczerze mówiłam mu o swoim strachu.

– Gdzie się podział mój charakter? – pytałam go. – Mówiłeś, że jestem silna. Gdzie jest teraz ta siła?

Czwartego dnia naszego samotnego pobytu w sierocińcu przez radio nadeszła wiadomość: “Przyjeżdżajcie szybko. Ruszyły pociągi". Poszłam powiedzieć o tym dziewczynkom i po chwili zobaczyłam, że stał się cud, ale nie wiem, czy za sprawą zachodniego Boga, czy chińskich bogów. Byłam wdzięczna, że wszystkie cztery dziewczynki miały spuchnięte oczy, z których kącików sączyła się zielona ropa. Dostały infekcji oczu, niegroźnej, ale o paskudnym wyglądzie. Nikt nie miałby ochoty ich dotykać. Pomyślałam szybko o sobie i wpadłam na pewien pomysł. Wzięłam trochę resztek kleiku ryżowego, który jadłyśmy rano, odsączyłam płynną część i rozsmarowałam płyn na skórze, policzkach, czole, szyi i dłoniach, a kiedy wyschłam, miałam pergaminową i pomarszczoną skórę starej wieśniaczki. Nalałam trochę tej lepkiej ryżowej wody do termosu i dodałam krwi kurczaka. Kazałam dziewczynkom zebrać kurze jaja, jakie zostały w zagrodzie, nawet te zgniłe, i włożyć je do worków. Byłyśmy gotowe do zejścia ze wzgórza na stację kolejową.

Gdy przeszłyśmy ze sto kroków drogą, zobaczyłyśmy pierwszego żołnierza. Zwolniłam kroku i wypiłam łyk z termosu. Żołnierz pozostał na miejscu i zatrzymał nas, kiedy doszłyśmy do niego.

– Dokąd idziecie? – zapytał.

Spojrzałyśmy wszystkie na jego twarz i ujrzałyśmy na niej wyraz niesmaku. Dziewczynki zaczęły się drapać po głowach. Zanim odpowiedziałam, kaszlnęłam w chustkę i złożyłam ją, żeby zobaczył krwawy śluz.

– Idziemy na targ sprzedać jajka – powiedziałam. Uniosłyśmy worki. – Przyjmie pan trochę w prezencie?

Machnął ręką.

Odeszłyśmy kawałek i wzięłam do ust kolejną porcję ryżowej wody z krwią. Zatrzymywano nas jeszcze dwa razy i dwa razy kaszlałam czymś, co wyglądało jak wydzielina chorej na gruźlicę. Dziewczynki przyglądały się zaropiały – mi oczyma.

Kiedy przyjechałyśmy do Pekinu, przez okno pociągu zobaczyłam GaoLing, która po nas wyszła. Zmrużyła oczy, żeby się upewnić, czy to na pewno ja wysiadam z pociągu – Podeszła wolno z przerażeniem w oczach.

– Co ci się stało? – spytała. Jeszcze raz splunęłam krwią w chustkę. – Aj-ja! – krzyknęła, odskakując.

Pokazałam jej termos z odstraszającym pościg “japońskim sokiem". Potem zaczęłam się śmiać i nie potrafiłam przestać. Oszalałam z radości i ulgi.

– Cały czas umierałam z niepokoju, a ty sobie żarty stroisz – narzekała GaoLing.

Umieściliśmy dziewczynki w domach byłych uczennic. W ciągu następnych lat niektóre wyszły za mąż, inne zmarły, jeszcze inne przyjeżdżały odwiedzić nas jako przybranych rodziców. GaoLing i ja zamieszkałyśmy w pokojach z tyłu starego sklepu z tuszem w Dzielnicy Glazurowania Naczyń. Zabrałyśmy ze sobą Nauczyciela Pana i Siostrę Yu. Co do męża GaoLing, wszyscy mieliśmy nadzieję, że nie żyje.

Oczywiście, złościłam się nad wyraz, że właścicielem sklepu jest rodzina Changów. Od śmierci Drogiej Cioci nie myślałam zbyt często o trumniarzu. Teraz rozkazywał nam sprzedawać więcej tuszu, sprzedawać szybciej. Człowiek, który zabił mojego dziadka i ojca, który przysporzył Drogiej Cioci tylu cierpień, że zrujnowała własne życie. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli szuka się odwetu, należy być blisko osoby, którą chce się zniszczyć. Postanowiłam zamieszkać w sklepie, bo tak było praktyczniej. Tymczasem mogłam obmyślać plany zemsty.

Na szczęście ojciec Changa nie niepokoił nas za bardzo w sprawach interesu. Tusz sprzedawał się dobrze, o wiele lepiej niż przed naszym przybyciem. Dlatego że ruszyłyśmy głową. Była wojna. Kto miał tyle spokoju i czasu, by trzeć tusz, medytując nad tym, co ma napisać? Zauważyłyśmy też, że rodzina Changów obniżyła jakość składników, więc pałeczki i kostki łatwo się kruszyły. To Nauczyciel Pan podsunął pomysł, żeby robić tusz błyskawiczny. Starłyśmy tani tusz, zmieszałyśmy z wodą i nalałyśmy do małych słoiczków, które kupiłyśmy za grosze od podupadającej apteki.

Nauczyciel Pan okazał się bardzo dobrym sprzedawcą. Miał maniery i charakter pisma starego uczonego, co pomagało przekonać klientów o doskonałej jakości naszego błyskawicznego tuszu, choć w rzeczywistości wcale nie był tak wyśmienity. Jednak aby zademonstrować jego walory, Nauczyciel Pan musiał bardzo uważać, żeby nie pisać niczego, co mogło zostać zinterpretowane jako antyjapońskie lub profeudalne, chrześcijańskie lub komunistyczne. Nie było to proste zadanie. Kiedyś postanowił pisać o jedzeniu. Na pozór nie kryło się w tym żadne niebezpieczeństwo. Napisał więc “Rzepy smakują najlepiej z marynaty", GaoLing jednak niepokoiła się, czy nie zostanie to odczytane albo jako obelga dla Japończyków, albo przymilanie się Japończykom, ponieważ rzepa jest podobna do rzodkwi, japońskiego przysmaku. Nauczyciel Pan napisał więc: “Ojciec, Matka, Brat, Siostra". Siostra Yu powiedziała, że wygląda to jak lista osób, które zginęły, i dlatego może oznaczać protest przeciw okupacji.