Выбрать главу

– Tak, chodźmy – odparł cicho i ujął ją ze rękę.

Kiedy zeszli w dół zboczem od strony parafii Grastensholm, znów przystanęli. Kościół leżał skąpany w popołudniowym słońcu, cień, który padał od wieży, wydłużył się. Grupa jeźdźców dotarła już na równinę.

Wśród pni brzóz i ciemnych granatowozielonych sosenek stał szary, rozpadający się bróg.

Tu w każdym razie jest bardzo romantycznie, pomyślała Hilda. Ale pierwszy ruch należy do niego. Ja nie mogę przejawiać już więcej inicjatywy. I tak zrobiłam bardzo dużo.

Mattias zmarszczył czoło.

– Co się stało? – zapytała Hilda.

– Nie wiem. Jakiś powiew wiatru, czyjś śmiech… Nie, nie pojmuję… Jakaś dziwna myśl przemknęła mi przez głowę.

Nie mogli wiedzieć, że właśnie w tym miejscu przed sześćdziesięciu laty czternastoletnia Sol czekała na Klausa, by go uwieść. Hilda, choć nie była tego całkiem świadoma, znalazła się tu w tym samym celu z Mattiasem, przyrodnim bratem wnuka Sol.

Mattias z Ludzi Lodu mógł wyczuć obecność pięknej czarownicy w poszumie wiatru. Hilda tego nie potrafiła.

– Chodź, usiądziemy trochę dalej od ścieżki – powiedział rozgorączkowany. – Na trawie jest jeszcze ciepło.

Usiedli w pobliżu brogu, nie dokładnie w tym miejscu, które wybrali Sol i Klaus, ale dostatecznie blisko, by obecność czarownicy była wyczuwalna w powietrzu. Być może to ona oddziaływała na nich i sprawiła, że przysiedli właśnie tutaj, a może po prostu sprawiło to pragnienie dwojga młodych ludzi, by być blisko siebie? Ani Mattias, ani Hilda nie zastanawiali się nad tym, siedząc w tym „najromantycznym z miejsc”, jak wyraziła się Hilda. Tym razem jej nie poprawił.

Mattias leżał oparty na łokciach i próbował dzielić źdźbło trawy, ale dłonie drżały mu tak, że nie mógł sobie poradzić. Jakiś uparty głos w jego duszy – a może dochodzący z zewnątrz – powtarzał bezustannie: Dalej, ruszaj, niezdaro! Przecież ona tylko na to czeka!

Hilda położyła się na plecach i wyciągnęła ramiona nad głową.

– Chciałabym, żeby wszystko było takie piękne jak teraz – powiedziała z żalem. – Przez całe życie tęskniłam do piękna i tak niewiele go widziałam.

Ucieszony tym, że przełamała milczenie, koniuszkami palców popieścił jej szyję. Nie mógł oderwać wzroku od jej skóry, konturów ciała, tak doskonale miękkich i kuszących.

– Myślę, że sama w sobie jesteś piękna – stwierdził, ale z trudem wydobywał głos. – Nosisz piękno w sobie.

– Naprawdę? – szepnęła zawstydzona i uniosła dłoń.

Pogładziła go po policzku, zaczęła bawić się jego miedzianorudymi lokami, cudownie połyskującymi w słońcu:

– Nie potrzebujesz kogoś takiego jak ja. – Te słowa Hilda wymówiła drżącymi wargami. Jej skóra była teraz tak gorąca, że wydawało się, że on lada chwila się poparzy.

– Powinieneś mieć łagodną, delikatną i cierpliwą kobietę, która umiałaby czekać, aż będziesz pewien swoich potrzeb i możliwości.

W jego jasnych, niebieskich oczach pojawił się uśmiech z pogranicza szczęścia i rozpaczy.

– A ty nie powinnaś mieć kogoś takiego jak ja, kto nie potrafi dać ci tego, czego potrzebujesz.

Między płaczem a śmiechem powiedziała:

– Nie pasujemy do siebie, a mimo wszystko bezgranicznie cię kocham.

– Naprawdę? – szepnął. – Naprawdę tak jest?

Dalej się nie posunęli, gdyż na ścieżce zadudniły ciężkie kroki. Był to maruder Jesper, który w wielkich buciorach wdarł się w kruchy jak porcelana nastrój.

– Aaa, widzę, że i doktor zrobił swoje – bezceremonialnie zawyrokował grubym, donośnym głosem, po którym zawsze można go było poznać. – No to dobrze. Bo muszę powiedzieć, że bez tego nie da się wytrzymać. Można wyschnąć.

Bez krztyny skrępowania usiadł obok nich na trawie, szeroko rozrzucając nogi i kładąc dłonie na kolana.

Mattias i Hilda nie zdążyli jeszcze przyjść do siebie, a on już z właściwą sobie rubasznością mówił dalej:

– No, naprawdę, to dlatego doktorowi nie spodobało się, że Jesper odwiedził panieneczkę w jej pokoju? Teraz rozumiem, że trzymał ją dla siebie. Nie, ja nie jestem z tych, co to chcą stawać innym na drodze. Życzę szczęścia, ze szczerego serca.

– Dziękuję, Jesperze – mruknął Mattias. Obydwoje już usiedli. – Właśnie mieliśmy zamiar iść do domu. Może pójdziemy razem?

– Aha, to znaczy, że już po wszystkim – ucieszył się nieodrodny syn Klausa. – Ale wydaje mi się, że panieneczka jest jeszcze chętna, doktorze. Pewni jesteście, że miała dosyć? Można to poznać po…

– Wszystko jest jak należy – szybko powiedziała Hilda. – Chodźmy, niedługo zapadnie zmrok.

– No i jak, Jesperze? – zapytał Mattias, kiedy ciągle jeszcze oszołomieni schodzili w dół ścieżką. – Jak ci się udały konkury?

– Świetnie, doktorze, świetnie! Od razu przystała. Ale nie bierze mnie nagiego i bosego… mam ziemię i dom. Ślub będzie niedługo.

– Gratuluję, Jesperze! To miło słyszeć!

– Ale był jeden kłopot. To jasne, zawsze coś jest. Musiałem przyrzec, że w przyszłości będę trzymał łapy z daleka od młodszych sikorek, bo inaczej nic z tego, zagroziła. No cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego. Pamiętam jedną dziewczynę z Holszta…

– Holszta?

– No tam, w Niemczech, przecież wiecie.

– A, z Holsztynu!

– No, właśnie. No, to nie była już dziewczyna, kobyła dobrze w latach, ale ile ona mi pokazała! Byłem wtedy jeszcze zupełnie zielony.

Roześmiał się na wspomnienie i właśnie miał zamiar wchodzić w szczegóły, ale Mattias go uprzedził, szybko zmieniając temat.

– Zobaczymy, czy nie uda się jakoś uprzyjemnić twojego wesela, Jesperze.

– O, dziękuję. A kiedy wasze?

– To… to jeszcze nie ustalone – odparł Mattias i ukradkiem ścisnął rękę Hildy. – Ale sądzimy, że już wkrótce.

– To dobrze. Nie warto za długo zwlekać.

I to mówił czterdziestosiedmiolatek, który dopiero po wielu namowach zdecydował się na ożenek!

– To straszne z tym wilkołakiem – powiedział Jesper zadumany. – I pomyśleć, że był nim nasz wójt. To najgorsza rzecz, jaką słyszałem!

– On nie był prawdziwym wilkołakiem – wyjaśnił Mattias. – Prawdziwych wilkołaków nie ma. On się po prostu przebrał.

– I na co to komu? – użalił się Jesper nad tym, że musiał wysilać swój umysł ponad wszelkie granice.

– No właśnie – Mattias najwyraźniej uznał, że nie warto trudzić się dalszymi wyjaśnieniami. – No, ale jesteśmy już w domu. Wiesz, Jesperze, teraz możesz bez ryzyka przenieść się do swojej zagrody. Niebezpieczeństwo minęło.

Prostoduszny stajenny westchnął:

– To świetnie… Pewnie, że mi tu na Grastensholm dobrze, ale najlepiej jest być sobie panem! Chociaż… teraz pewnie będzie inaczej. Kobita w domu…

Zadumał się. Z twarzy jednak wyczytali, że uznał tę myśl za przyjemną.

Hilda całą drogę szła w milczeniu. Nie mogła darować sobie, że tak brutalnie przerwano ich schadzkę w tym pięknym miejscu koło brogu. Coś lekko jak tchnienie wiatru dotknęło jej twarzy. Pajęczyna albo…?

I gdyby Mattias był jednym z dotkniętych z Ludzi Lodu, zastanawiałby się pewnie, czy byli tam na górze sami, czy też ktoś im towarzyszył. Być może dostrzegłby cień czternastoletniej dziewczyny, która, rozbawiona, z łobuzerskim uśmiechem przycupnęła na zboczu.

Ironią losu było, że to właśnie syn jej kochanka zakłócił i przerwał tę piękną scenę, którą obserwowała, kiedy na chwilę zajrzała do świata żywych.

Może pomyślała sobie, że świat od jej czasów niewiele się zmienił? Że to mężczyźni nadal występują w roli atakujących myśliwych, a kobietom nie wolno pokazywać uczuć, gdyż mężczyźni pragną zwyciężać i chcą, by były romantycznie nieśmiałe i trudne do zdobycia?