Выбрать главу

– To ty domagałeś się od nich pieniędzy? – zapytała Anona, starając się poukładać sobie wszystko w głowie.

– Żądaliśmy pieniędzy. W przeciwnym razie groziliśmy, że uszkodzimy statek lub ładunek.

– Czemu to robiliście? – zapytała.

– Nie mieliśmy zamiaru spełniać tej groźby – odrzekł. – To była tylko taka gra. Oni wiedzieli, że odmawiając nam wiele ryzykują.

Straciliby ładunek i czas, bo musieliby wracać do portu, z którego wypłynęli.

– Myślę, że teraz zaczynam rozumieć – rzekła. – Mów dalej.

– To było dziecinnie proste – mówił ojciec.

– Oni nam płacili, a gdy schodziliśmy z pokładu, nikt nie strzelał. Wcześniej też nikt nie został nawet zraniony.

– To mnie cieszy – powiedziała Anona cichym głosem.

– I mnie to również cieszyło – rzekł ojciec.

– Tak mi się to wszystko spodobało, że myślałem, że będzie trwać wiecznie.

– Teraz dopiero rozumiem – rzekła Anona – za co kupowałeś te wszystkie kosztowne rzeczy i te prezenty, które przywoziłeś dla mamy i dla mnie.

– A czy sądziłaś, że robiłem to wszystko dla własnej przyjemności? – powiedział ojciec z goryczą. – Robiłem to dla twojej matki i dla ciebie, bo was kochałem i chciałem zapewnić wam dobrobyt.

Anona pogładziła go po policzku.

– My też cię kochałyśmy, tatku – rzekła.

– Mama była z tobą bardzo, ale to bardzo szczęśliwa.

Ojciec pochylił głowę, zanim zaczął mówić dalej:

– Właśnie przedwczoraj wtargnęliśmy na pokład holenderskiego statku zmierzającego do Singapuru.

Ojciec zamilknął nagle, więc Anona nie mogła powstrzymać pytania.

– I co się stało, tatku?

– Na jego pokładzie był pewien Anglik – wyjaśnił kapitan Ranson.

– Anglik? – zdziwiła się.

– Tak, Anglik – odrzekł ojciec. – Służyłem razem z nim w Marynarce. Przez pewien czas pływaliśmy na jednym statku i jestem przekonany, że on mnie rozpoznał.

– Och, tatku, to byłoby okropne!

– Zazwyczaj przed wejściem na jakiś statek mazaliśmy sobie twarze na czarno, a dwóch moich kolegów zakładało nawet maski.

– Maski? – wyszeptała Anona.

– Jeśli o mnie chodzi, zawsze działałem bez maski – rzekł ojciec. – Nie chciałem zbytnio przerażać naszych ofiar.

Anona pomyślała, że jest to rozumowanie całkiem sensowne, lecz nie wypowiedziała głośno swojego zdania.

– Więc jak już ci mówiłem, moi przyjaciele mieli maski, a ja nie, zatem Harrison mógł mnie bez trudu rozpoznać.

– Jesteś tego pewien? – zapytała Anona.

– Pewności nie mam – odrzekł ojciec. – Mogę mieć tylko nadzieję, że Harrison nie był pewien, czy się przypadkiem nie myli. Mówiłem głosem zupełnie odmienionym i nie zwracałem na niego uwagi.

– Ale mimo to wziąłeś od nich okup?

– Tak, i natychmiast się ulotniłem, ale wiesz kochanie, że cała ta sprawa wygląda bardzo niedobrze.

– Obawiasz się, że ten Anglik mógłby cię zadenuncjować – wyszeptała Anona.

– Tak, trzeba się z tym liczyć i dlatego muszę się ukryć.

– A gdyby cię, tatku, odnaleźli, co by z tobą zrobili?

Ojciec zacisnął usta.

– Domyślasz się chyba, jak by się to skończyło?

Anona wydała okrzyk przerażenia. Wiedziała, że złapanych piratów czeka szubienica. I że od tej zasady nie ma wyjątków. Objęła ojca za szyję i przytuliła się do niego.

– Och, nie, tatku! To się stać nie może!

– Zgadzam się z tobą, kochanie – odrzekł.

– To się stać nie może. I to nie tylko ze względu na mnie, ale ze względu na ciebie, mój skarbie.

– Ze względu na mnie? – spojrzała na niego zdumiona. – Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?

– Masz wiele wspólnego – odpowiedział ojciec.

Objął ją tak mocno, że ledwo mogła oddychać.

– Czy wyobrażasz sobie, że zostawiłbym cię tutaj, żeby cię o mnie wypytywali? Czy pozwoliłbym, żeby naznaczono cię mianem córki pirata? – Anona nie była w stanie nic mówić, a ojciec ciągnął z pasją: – Kocham cię i jeśliby już mi przyszło umierać, to chciałbym umierać jak dżentelmen, a nie jak przestępca!

– Och, tatku… ty nie możesz umrzeć! – łkała Anona.

Łzy zaczęły ciurkiem płynąć jej po policzkach.

Znów ukryła twarz na piersi ojca.

Czuła, że ojciec stara się zapanować nad swymi uczuciami.

– Posłuchaj mnie, kochanie, uważnie – powiedział po chwili. – Mamy wiele rzeczy do zrobienia i niewiele czasu.

Nadludzkim wprost wysiłkiem Anona powstrzymała potok łez.

– Co chcesz, tatku, żebym… zrobiła?

Uniósł twarz córki ku sobie i bardzo delikatnie wytarł jej łzy. – Obmyśliłem pewien plan- powiedział po chwili – który, jak sądzę, uratuje nas oboje.

– Uratuje ciebie… tatku?

– Tak, moja kochana córeczko. Przynajmniej nikt mnie nie odnajdzie, dopóki cała burza nie minie.

Czuła, że stara się napełnić swoje słowa optymizmem. Cała zamieniła się w słuch.

– Musimy natychmiast opuścić ten dom – rzekł. – Powiem Czangowi, że zabieram cię do przyjaciół, u których się zatrzymasz. Gdy zaczną go o mnie pytać, nie będzie umiał udzielić odpowiedzi.

– Ale gdzie się rzeczywiście udamy, tatku?

– Zabiorę cię do Pinangu.

– Do Pinangu? – powtórzyła Anona.

Wiedziała, że Pinang jest maleńką wysepką, leżącą w pobliżu północno-zachodniego wybrzeża Półwyspu Malajskiego. Słyszała od ojca, że stanowi ważny punkt handlowy i to wszystko.

– Mieszka tam ktoś, kto na pewno zaopiekuje się tobą – kontynuował ojciec – lecz nie może wiedzieć, kim naprawdę jesteś.

Anona patrzyła na ojca szeroko otwartymi oczami.

– Czy chcesz, żebym… udawała kogoś innego?

– Nie będziesz niczego udawała – odrzekł ojciec.

Zupełnie niespodzianie wstał z miejsca i zaczął przechadzać się po pokoju. Anona pilnie śledziła każdy jego krok. Potem wróciła na swoje miejsce.

– Długo zastanawiałem się nad całą tą sprawą – powiedział. – Musisz być dzielna i zrobić wszystko tak, jak to wymyśliłem.

Anona czuła, że ojciec obawia się, iż ona odmówi, więc rzekła:

– Zrobię, tatku, co sobie życzysz.

– To dobrze – powiedział. – A teraz posłuchaj, jaki jest mój plan.

Anona usiadła na brzegu sofy i zacisnęła dłonie. Zdawało jej się, jakby nagle została wyrzucona z raju, w którym dotychczas przebywała.

Mały domek, który uważała za oazę szczęścia, mógł zmienić się teraz w koszmar.

– Zabieram cię natychmiast moim statkiem do Pinangu – powiedział ojciec. – Spojrzał na nią z miłością, a potem mówił dalej: – Jutro o świcie wsadzę cię do łódki i skieruję ją tak, żebyś wylądowała na plaży należącej do pewnego Chińczyka o nazwisku Lin Kuan Teng.

Anona przyłożyła palce do ust, powstrzymując okrzyk przerażenia. – Jest to człowiek bardzo bogaty – kontynuował kapitan Ranson – i z pewnością zaopiekuje się tobą, zwłaszcza kiedy się przekona, że straciłaś pamięć.

– Straciłam pamięć? – powtórzyła Anona ledwo dosłyszalnym szeptem.

– Niczego nie pamiętasz! – mówił dalej ojciec. – Dopiero później przypomnisz sobie, że piraci napadli na twój statek, ale nie wiesz, gdzie to było. – Po krótkiej przerwie ciągnął dalej: – Ktoś, ale nie wiesz kto, uratował cię z opresji, wsadzając do łódki i kierując ją na plażę pana Lin Kuan Tenga.

Kapitan Ranson przestał spacerować po pokoju i spojrzał na córkę. Wydało mu się, że nie ma od niej ładniejszej dziewczyny. Miała jasne włosy podobnie jak on, maleńki arystokratyczny nosek po matce i wielkie niebieskie oczy. Nie był to kolor nieba, lecz wzburzonego morza. Była też obdarzona niezwykłym pięknem duchowym. Nie było w niej nic pospolitego, nie miała też urody lalki, często spotykanej u młodych Angielek. Mieszkając długo na Wschodzie, Anona nabyła gracji ruchów malajskich kobiet i była równie inteligentna i błyskotliwa jak Chinki. Żaden mężczyzna nie mógł przejść obok niej obojętnie. Była skarbem, jaki rzadko znajduje się wśród ludzi.