Выбрать главу

Lewis Perdue

Córka Boga

Tytuł oryginału: Daughter of God

Tłumaczenie: Cezary Murawski

Dla Katherine i Williama

Memu synowi i mojej córce, bez pomocy których książka ta zostałaby ukończona wcześniej, ale życie byłoby bez porównania bardziej puste.

Z każdym mijającym dniem nie przestaję się dziwić, jak wasza miłość poszerza granice mego serca, a w waszych oczach odkrywam niezwykłe cuda tego świata, których wcześniej nie dostrzegałem.

Dla Megan

Mojej żonie, przyjaciółce i duchowej partnerce.

Jestem latawcem, ona sznurkiem, do którego jestem przywiązany.

Żadne z nas nie poszybuje w górę bez drugiego.

Nasze zejście się nie było dziełem przypadku.

Podziękowania Bogu, naszemu Stwórcy

Jego siła, jego inspiracja wymykają się wszelkim słowom.

Autor wyraża wdzięczność

Redaktor Natalii Aponte, „która pomogła mi spojrzeć na tę książkę innymi oczami, a w twórczości i w poszukiwaniach wiary umożliwiła mi dotarcie do tak oddalonych krain, których istnienia nie podejrzewałem”. Taka wszechstronna redakcja – to szczęśliwy los dla każdego autora.

Agentowi literackiemu

Nataszy Kern, „która nigdy nie traciła wiary we mnie i w moje książki. Nigdy nie miałem takiego bezlitosnego i takiego wytrwałego anioła stróża”.

Kathleen Caldwell z „Readers Books” z Sonomy, której precyzyjne oko wychwyciło wiele z tego, czego ja nie dostrzegłem. „Wielkie dzięki. Cieszę się, że książka Ci się podobała”.

Naucz nas liczyć dni nasze, Abyśmy osiągnęli mądrość serca.

Psalm 90,12 z Biblii Tysiąclecia (W antycznej grece sophia znaczy mądrość)

Rozdział 1

Zoe Ridgeway poczuła te woń już w chwili, gdy przekroczyła próg imponującej szwajcarskiej rezydencji. Usiłowała przekonać siebie, że to tylko sprawa wyobraźni, ale nawet dawno zaginione płótno Rembrandta, zawieszone jakby od niechcenia w holu, nie potrafiło zagłuszyć myśli, że mieszka tu śmierć.

– Herr Max z niecierpliwością czeka na panią – oficjalnie oznajmił po angielsku, choć z dziwnym akcentem, wysoki mężczyzna, kłaniając się przed nią sztywno w pasie. – Proszę iść za mną.

Mijali eleganckie, wysokie pokoje o białych ścianach obwieszonych arcydziełami. Zoe domyśliła się, że ten muskularny, szeroki w barach mężczyzna nie był wyłącznie kamerdynerem, bo kiedy pochylił się, by podnieść z podłogi jakiś papierek, przez frak odcisnęły się paski kabury na ramię. Była w końcu żoną faceta, który nosił kiedyś broń i nauczyła się niemal bezbłędnie to rozpoznawać.

Podążając za ochroniarzem, za wszelką cenę starała się ukryć podniecenie. Jako historyk sztuki i marszand przywykła do tego, że przez jej ręce przechodziły bezcenne skarby sztuki z całego świata, w końcu arcydzieła były niemal jej chlebem powszednim. A jednak, gdy rozpoznawała obrazy wielkich mistrzów, zawieszone bez ładu i składu jeden obok drugiego w salonie, przez który właśnie przechodzili, z trudem powstrzymywała się przed okazaniem podziwu. Na jednej ze ścian dostrzegła wiszące nad pozłacanym klawesynem płótno Tintoretta, zaginione w pierwszych latach II wojny światowej. Obok Chagall, rzekomo strawiony przez płomienie podczas nazistowskiej kampanii skierowanej przeciwko sztuce dekandenckiej. Przy dźwiękach radosnej symfonii na smyczki napawała oczy widokiem kolejnych, wprawiających w osłupienie dzieł.

W pewnej chwili ochroniarz dał gestem znak, żeby zaczekała. W drugim końcu pokoju dostrzegła Willego Maxa siedzącego bezwładnie w wózku inwalidzkim stylizowanym na Bauhaus; sprawiał wrażenie raczej umarłego niż żywego.

Kamerdyner podszedł do wózka, pochylił się i coś szepnął. Willi Max usiadł prosto, ożywiony nagle niczym marionetka pobudzona do życia.

– Witam w moim domu – odezwał się ciepłym, zadziwiająco mocnym głosem.

Ochroniarz popychał wózek w kierunku Zoe. Zobaczyła starca o pomarszczonej twarzy, którego oczy emanowały zimnym, błękitnym blaskiem lodowca oświetlonego promieniami słońca. Wyciągał przed siebie rozdygotaną rękę.

– Ogromnie się cieszę, że zdołała pani przyjechać w tak krótkim czasie od mojego zaproszenia.

Zoe uścisnęła jego dłoń; była sucha, lekka i wiotka, jak gdyby życie już ją opuściło.

– To dla mnie zaszczyt – wyznała szczerze.

Twarz Maxa pozostała nieruchoma, ale w oczach pojawił się błysk aprobaty.

– Niech pani przestanie! Zostało mi niewiele czasu, a do zrobienia jest dużo.

Na jego znak ochroniarz obrócił wózek i skierował go w kierunku regału z książkami. Zoe ruszyła za nimi. Mężczyzna odsunął na bok segment regału i ukazały się ukryte drzwi. Przyklęknął przed klawiaturą systemu alarmowego, umieszczoną na wysokości wózka inwalidzkiego, i na moment zatrzymał się, jakby powtarzał zapamiętaną sekwencję cyfr. Kiedy wystukiwał kod, miękkie tony wypełniły pokój. Zoe poczuła, że jej dłonie zrobiły się wilgotne z wrażenia. Rozczapierzyła palce i, starając się, by wyglądało to na bezwiedny ruch, wytarła je o długą, szarą, plisowaną spódnicę. Rozejrzała się dookoła, a muzyka brzmiąca w jej głowie zmieniała się, kiedy przechodziła do kolejnych płócien.

Starała się zapisać w pamięci to, co zobaczyła do tej pory; na tym etapie nie mogła jeszcze sporządzać notatek. Max zdawał sobie w pełni sprawę, jakie wrażenie wywiera na ludziach jego kolekcja dzieł sztuki, dlatego wyraził życzenie, żeby obejrzała arcydzieła, zapominając na moment, kim jest z zawodu. Nie po raz pierwszy klient usiłował tak właśnie wpływać na jej oszacowania i, jak zwykle, była przygotowana na taką ewentualność. Kiedy ochroniarz wybierał cyfry na klawiaturze, a Max spoglądał w inną stronę, wsunęła dłoń za połę marynarki i upewniła się, że miniaturowy magnetofon wciąż jest włączony.

Zoe zawsze kochała sztukę, a początkowa pasja przeistoczyła się z czasem w profesję. Mimo satysfakcji, jaką dawało jej życie spędzane wśród najpiękniejszych obiektów i historycznych dzieł, nigdy jednak nie przestała marzyć o odkryciu zakopanego skarbu: wydobyciu nieznanych dotąd bezcennych dzieł sztuki, których wartości nie dałoby się oszacować.

Tymczasem to skarb ją odkrył.

Niecałe czterdzieści osiem godzin temu Willi Max zatelefonował do niej, prosząc o wybaczenie, kiedy poinformowała go, że w Los Angeles jest akurat środek nocy, z czego zresztą najwyraźniej zdawał sobie sprawę, i bez najmniejszego śladu emocji w głosie powiedział:

– Umieram. Pozostało mi niewiele czasu; i musiałem zadzwonić, zanim się rozmyślę albo…

Nie dopowiedział tego, co było oczywiste.

Zoe nigdy nie słyszała o Willim Maksie i już miała odłożyć słuchawkę, przekonana, że ktoś stroi sobie żarty przez telefon, lecz jego nienaganna angielszczyzna z wyraźnym niemieckim akcentem oraz niebudząca wątpliwości szczerość sprawiły, że nadal słuchała, chociaż oczy same jej się zamykały.

– Chciałbym osobiście załatwić sprawy związane z pozo stawianą przeze mnie spuścizną – oznajmił Max.

Spuścizną. Nie kolekcją. Zoe przypomniała sobie teraz jego słowa i w końcu zaczęła pojmować ich prawdziwy sens.

Tamtej nocy, gdy Max zaoferował jej stawkę dziesięciokrotnie większą od jej normalnego honorarium, jeśli tylko rzuci wszystko i przyleci do Zurychu, sen w jednej chwili się ulotnił.

– Doszły mnie słuchy, że jest pani najlepszym historykiem sztuki i brokerem na świecie – ciągnął Max. – I uczciwym… Uczciwym. Pragnę, by moją kolekcję potraktowano w sposób uczciwy… w aspekcie moralnym.