Выбрать главу

Upłynęła chwila, zanim Thalia uspokoiła się.

– Ten obraz należy do mnie – wyznała w końcu.

– Och, nie. – Głos Zoe był teraz niski i głuchy. – Och, nie, nie.

Thalia przytaknęła. – Jak to możliwe?

– Pomyślałam sobie, że skoro przyjeżdżają tu najwięksi kolekcjonerzy, sprzedam część zbiorów mojego ojca. To była duma jego kolekcji.

– Przykro mi – rzekła Zoe.

Thalia pokręciła głową z niedowierzaniem. Pochyliła się nad obrazem, a potem cofnęła się. Ciężko westchnęła i spojrzała w stronę Zoe.

– Nie masz co do tego wątpliwości? Zoe zrobiła smutną minę.

– Chciałabym mieć – odpowiedziała szczerze.

– Ale skąd? Skąd masz pewność? W moich oczach obydwa obrazy wyglądają na autentyczne dzieła Vermeera.

Zoe przytaknęła.

– Nie potrafię wyjaśnić, jak to się dzieje. Spoglądam na dzieło, a ono… przemawia do mnie i wiem niemal natychmiast, czy jest to falsyfikat, czy też oryginał.

– Przemawia do ciebie?

Zoe zawahała się.

– Seth jest jedyną osobą, która o tym wie – powiedziała ostrożnie.

Thalia spoglądała na nią wyczekująco.

– Zawdzięczam tobie życie – podjęła Zoe. – Ja… zżyłyśmy się jak siostry. Nie wiem jednak, czy mogę powierzyć ci ten sekret?

Thalia przytaknęła.

– Kiedy patrzę na obrazy, na kolory, słyszę dźwięki – zaczęła powoli.

Thalia zmarszczyła brwi, jak gdyby nie w pełni rozumiała słowa Zoe.

– Dźwięki?

– Czerwony to tony średnio niskie, jak wiolonczela, żółty to dźwięki bardzo wysokie, jak pikolo.

Na twarzy Thalii pojawiło się nieopisane zdumienie.

– Zawsze słyszałam kolory – kontynuowała Zoe. – Odkąd sięgam pamięcią. Sądziłam, że każdy je słyszy. W miarę jak dorastałam, rodzice martwili się tym coraz bardziej. Matka doszła nawet do przekonania, że to sprawka demonów, a cała parafia modliła się za mnie w każdą niedzielę. Ojciec natomiast zaprowadził mnie ukradkiem do psychiatry, na którego tak naprawdę nie było nas stać – i to była przyczyna sporu, który ciągnął się przez pięć lat. Lecz psychiatra niemal natychmiast zdiagnozował u mnie synestezję. Ulżyło mi bardzo, że nie jestem świrem.

– Uhmmm – odezwała się Thalia, nie kryjąc sceptycyzmu.

– Synestezja jest wyłącznie niegroźnym kojarzeniem ze sobą wrażeń pochodzących z różnych zmysłów – można to przyrównać do błędnie połączonych rozmów na centrali telefonicznej. Niektóre osoby cierpiące na tę przypadłość czują smak kształtów, inne odbierają kolory zmysłem powonienia. Psychodeliczne narkotyki, jak LSD czy pejotl wywołują podobne doznania, ale prawdą jest, że jedna osoba na 25 000 jest z natury dotknięta tym fenomenem. Prawdopodobnie dlatego, że w ich mózgu określone synapsy utrwaliły się jeszcze przed przyjściem na świat. Większość synestetyków to leworęczne kobiety – dokładnie tak jak ja – a najczęściej spotykaną formą tej anomalii jest postrzeganie kolorów wyzwalanych przez dźwięki – wprost przeciwnie do mojego przypadku.

– Zdumiewające – powiedziała cicho Thalia. – Sądziłam, że obecnie sztuka rozpoznawania falsyfikatów nie bazuje na intuicji, lecz na naukowych podstawach. No wiesz, datowanie izotopem węgla C14, analizy spektrograficzne… i temu podobne rzeczy.

Zoe uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową.

– Na każde osiągnięcie nauki fałszerze odpowiadają sposobem jego obejścia. Nieuczciwość jakoś daje sobie radę z dotrzymywaniem tempa postępowi naukowemu – cóż, chciwość i ambicje gwarantują, że tak właśnie się dzieje. Tak więc van Meergeren też znalazł sposób – sięgał po siedemnastowieczne płótna pośledniej wartości, zdrapywał z nich powłoki malarskie aż po oryginalne gruntowanie, zwykle była to cienka powłoka beżowej farby i gipsu. Potem malował zupełnie nowy obraz, używając mieszanych ręcznie farb, wykorzystując barwniki takie same jak te używane przez Vermeera. Jeśli zastosuje się spektrograf do zbadania autentyczności pigmentu, próba wypadnie pozytywnie. Oczywiście czasem może przejść nawet bakelit lub grunt na bazie oleju z bzu, ale wtedy trzeba po prostu o tym wiedzieć i wykonać dodatkowe testy. Okienko nauki jest bardzo wąskie, natomiast paleta oszustów bardzo szeroka.

– Hmmm – mruknęła Thalia.

– Poza tym ludzie zajmujący się sztuką zwykle mają bardziej aktywną prawą półkulę mózgu; nie stosują naukowych metod ani instrumentów z odpowiednim rygorem lub konsekwencją – podkreśliła Zoe. – W większości przypadków testy metodami naukowymi są prowadzone w celu zweryfikowania przeczuć. Prawie zawsze najpierw głos zabiera intuicja.

– Ale jest przecież wielu dobrych specjalistów od wykrywania fałszerstw, którzy nie cierpią na twoją syntezę…

– Synestezję.

– Tak, na tę przypadłość. Ale te zwarcia w twoim mózgu nie zamieniły ciebie od razu w speca od falsyfikatów. Jako mała dziewczynka z pewnością nie błagałaś rodziców, by zabrali cię do Getty Museum, żebyś mogła tam pokazać wszystkie zebrane falsyfikaty.

– To prawda – potwierdziła Zoe. – Wrodzona zdolność wymagała treningu. Nie miałam pojęcia, że ten szósty zmysł kiedykolwiek mi się przyda, ale ponieważ wiązał się z barwa mi i muzyką, moja edukacja podążyła w tym właśnie kierunku. Moim zdaniem wykształcenie przypominało do pewnego stopnia oprogramowanie komputerowe, które w mojej głowie stopniowo się rozwijało. Nie mogłam przecież wiedzieć, że za każdy razem, kiedy spoglądałam na dzieło sztuki, stojąc przed nim całymi godzinami, wchłaniając pociągnięcia pędzla, sposób, w jaki światło padało na rzeźbę, kształt twarzy, drapowanie szat – milion rzeczy, których nie byłam w stanie wyrazić słowami, które jednak zaczęły generować w moim umyśle muzykę, programowałam mózgowe synapsy.

– Tu chyba przesadziłaś z udziwnieniami – wtrąciła sceptycznie Thalia. – Nie dźwięki, lecz muzykę?

Zoe przytaknęła.

– Prawda, że to ma sens? Żółcie pikolo, czerwienie wiolonczele, czerń kotły – wszystkie kolory obrazu – albo wszystkie odcienie szarości marmurowej rzeźby. Wszystko to przekładało się na koncert orkiestry symfonicznej. Bardziej proste dzieła brzmiały jak utwory rockowe, jazzowe lub rhytm and bluesowe. Im bardziej zgłębiałam sferę muzyki, tym więcej było form, w jakich przemawiała do mnie sztuka.

– Muzyka w twojej głowie.

Zoe znów potwierdziła skinieniem głowy.

– W mojej głowie.

– W Rosji zamykają ludzi w wariatkowie po to, żeby nie wyrządzili sobie krzywdy – wtrąciła Thalia, mrugając porozumiewawczo. – Jesteś pewna, że nie słyszysz cichych podszeptów – no wiesz, Marsjanie, agenci CIA czy co tam jeszcze – które każą ci zabijać ludzi?

Wybuchnęły śmiechem i napięcie opadło.

– Zatem jak brzmi mój Vermeer? – zapytała z wahaniem Thalia.

Zoe obróciła twarz w stronę obrazu. – Jak światowej klasy orkiestra, w której fałszuje sekcja instrumentów smyczkowych – odparła po krótkiej chwili.

– Fałszujące instrumenty smyczkowe?

Zoe przekrzywiła głowę i zacisnęła wargi, szukając przez chwilę odpowiednich słów.

– Instrumenty smyczkowe brzmią subtelnie – odezwała się w końcu. – Popatrz tu… – Wskazała dłonią na obraz. – Jest w nim cudowne, głębokie światło, niemal jak zamarzanie światła, jakie przywykliśmy kojarzyć z Vermeerem. Jaskrawe plamy i głębokie realistyczne cienie również w pełni odpowiadają pierwowzorowi.

– To te klasowe sekcje orkiestry?

– Racja – przytaknęła Zoe. – Ale spójrz na twarze tych ludzi.

Wskazała postać Chrystusa, potem przesunęła palec w kierunku tłumu zgromadzonego wzdłuż brzegu.

– Należy zacząć od tego, że są masywni i przysadziści. Nie kryją się w nich dusze ani żadne uczucia. I spójrz na łódź rybacką wyciągniętą na brzeg – jest wciśnięta na siłę i pod żadnym względem nie trzyma proporcji. Vermeer miał bzika na punkcie dokładności oraz precyzyjnej perspektywy.