Выбрать главу

Seth dopił dżin i dał barmanowi znak, że zamawia jeszcze jedną kolejkę. Potem przesunął się trochę, a ukryte w kieszeni płaszcza magnum kaliber dziewięć milimetrów, które kupił za grosze poprzedniego wieczora, uderzyło miękko o drewnianą ścianę baru.

Początkowo zakładał, że człowiek ten pracuje dla Strattona; zmienił jednak zdanie po swoim telefonie do NSA, kiedy informował o tym, co się dzieje.

– Mój człowiek? – W głosie Strattona słyszał niepokój. – Nie mam żadnego człowieka w Amsterdamie. Przynajmniej jak dotąd.

Seth poczuł, jak uginają się pod nim nogi. Pozwolił sobie na odrzucenie ochronnej gardy, w efekcie tamten miał wiele okazji, by go zabić. A jednak nie zrobił mu nic złego.

– To nie znaczy wcale, że niczego nie zrobi później – denerwował się Stratton. – W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin zdobyliśmy pewne dodatkowe informacje, które dowodzą, że w tej grze bierze udział więcej graczy, niż początkowo sądziliśmy. Wszyscy są niebezpieczni.

– W grze? – zdziwił się Seth. – Czy to jest dla ciebie tylko grą? Przecież to jest moje życie… oraz życie mojej żony. To nie jest żadna gra.

– To wszystko jest gra, Seth – odparł spokojnym głosem Stratton. – Kłopoty zaczynają się dopiero wtedy, kiedy zaczynasz to traktować poważnie. Straciłeś do tego dystans. Dlatego właśnie powinieneś wrócić. Możemy zapewnić ci ochronę. To nie jest zabawa w policjantów, Seth. To inna gra, zupełnie inna gra.

Seth nie miał gotowej odpowiedzi. Być może była to gra, a być może nie. Ale Stratton w jednym się nie mylił: czymkolwiek to było, z pewnością nie było zabawą w policjantów. Obraz, który spoczywał bezpiecznie na lotnisku w Amsterdamie, był zbyt niebezpieczny, żeby sam jeden mógł się nim zająć. Bo była to w większym stopniu gra Strattona; Ridgeway nawet nie znał wszystkich jej reguł.

– Zostań w swoim pokoju, Seth. Niech ci tam przynoszą posiłki. Nie wychodź na ulicę. Zaczekaj, aż do ciebie dojadę.

Seth przypomniał sobie te słowa, gdy barman przesunął w jego kierunku kolejny kieliszek dżinu. Rozmowa odbyła się dwa dni temu. Co się stało ze Strattonem? Dzwonił pod numer, który agent mu podał, ale nikt nie odbierał. Nikt też nie zostawił mu żadnej wiadomości w hotelowej recepcji.

Seth spojrzał demonstracyjnie na zegarek, następnie zaczął grzebać w kieszeni i wyciągnął wielokolorowy plik guldenów. Wyjął dwa banknoty, podał je przez bar, potem jednym haustem dopił resztkę dżinu. Zsunął się z taboretu i machinalnie ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Szczupły mężczyzna o oczach szaleńca zamknął książkę i również zaczął zbierać się do wyjścia.

Na zewnątrz panował już ogromny ruch, wszędzie toczyły się rowery, tramwaje, autobusy i dziesiątki najrozmaitszych aut. Wszystkie te pojazdy jakby tańczyły w wytwornym, mechanicznym balecie, usiłują zmienić pas ruchu lub poszukując kolejnego zakrętu, miejsca na zaparkowanie czy też luki w sznurze pojazdów, by choć odrobinę przyspieszyć. Seth mijał sklep jubilerski oferujący diamenty, gdy nagle zatrzymał się przed wystawą, jakby coś szczególnego przyciągnęło jego uwagę. W szybie dostrzegł odbicie człowieka o szalonych oczach, który wyszedł szybko z baru, potem zatrzymał się, dostrzegłszy Ridgewaya.

Seth obrócił się gwałtownie od wystawy i ruszył w stronę dworca centralnego, zaczynając opracowywać w głowie plan. Człowiek o szalonych oczach ruszył za nim. Dla kogo pracował? Jeśli nie dla Strattona i nie dla KGB, to w takim razie dla kogo? Im bliżej dworca, tym większy był tłum. Zbliżało się Boże Narodzenie i ludzie nosili niezliczone paczki zawinięte w kolorowe papiery, i torby wypełnione zakupami.

Boże Narodzenie, pomyślał Seth. Cholera. Spojrzał na datę wyświetloną na cyferblacie zegarka. Pięć dni do Gwiazdki. Kobiety z zakupami tłoczyły się wokół niego, czekając na zielone światło. Seth był dosłownie osaczony przez miliony drobnych pakunków owiniętych w szeleszczące papiery oraz torby wypchane zakupami. Kobiety rozmawiały radośnie, ale Seth rozumiał jedynie kilka słów, tych przypominających język niemiecki. Jedno zrozumiał – kobiety były szczęśliwe, zadowolone, usatysfakcjonowane i z ochotą wracały do własnych domów i rodzin. W tej chwili ich szczęście bardzo mu doskwierało.

Światła zmieniły się i tłum wylał się z krawężnika na jezdnię i dalej na plac przed dworcem kolejowym. Seth szybko wyprzedził zbity tłum i wpadł do hali dworcowej dużo wcześniej niż pozostali. Przeszedł obok kiosku z gazetami w stronę budki, na której wywieszone były rozkłady jazdy pociągów, szybko odnalazł ten jadący na lotnisko. Za pięć minut. Seth zanotował w pamięci numer peronu i odwrócił się. Kątem oka zauważył, że facet, który go śledził, demonstracyjnie przegląda książki wystawione na regale.

Seth przepychał się przez tłum w stronę kasy, a potem kupił bilet. Tamten stanął na końcu sąsiedniej kolejki. Ponad ich głowami ze stukotem i hukiem przejeżdżały pociągi.

Na peronie było niewielu ludzi, przede wszystkim podróżni z walizkami. Seth podszedł do końca peronu i zatrzymał się. Zegar wskazywał godzinę trzynastą dwadzieścia, ale pociąg jeszcze nie nadjechał. To dziwne. Holenderskie pociągi z reguły przyjeżdżały przed czasem. Zawrócił, chcąc przejść w drugi koniec peronu, gdy zauważył, jak jego cień wchodzi po schodach. Nieznajomy szybko obrócił się i usiłował udawać brak zainteresowania, ale robił to wyjątkowo kiepsko. Albo był amatorem, albo też jego mocodawcy chcieli, by Seth wiedział, że jest śledzony.

Po chwili z hałasem wjechał na peron pociąg, rozległo się syczące westchniecie i otworzyły się pneumatyczne drzwi. Z pociągu wylał się tłum zmęczonych ludzi dźwigających torby i walizki; widać popołudniowe samoloty z Ameryki dotarły już na miejsce.

Seth wsiadł do wagonu i rozejrzał się. Mężczyzna o szalonych oczach również zdążył wsiąść. Cóż, profesjonalista czekałby do ostatniej chwili. Drzwi zamknęły się sykiem i pociąg zaczął nabierać szybkości. Przemknęli przez przemysłową dzielnicę miasta, potem łagodnie skręcili na południe. Minęli stację Amstel i jechali przez otwarte poldery. Na myśl o szczupłym mężczyźnie z szalonym wzrokiem, który jechał w następnym wagonie, Seth poczuł dosłownie mrowienie. W jaki sposób facet mógł być powiązany z Zoe oraz z zabitymi w Los Angeles? Przez moment ogarnęło go zwątpienie, czy postępuje właściwie. Czy nie powinien jednak zaczekać na Strattona. Ale Seth nigdy nie był dobry w czekaniu.

Na przedmieściach Amsterdamu pociąg zwolnił; Amstelveen oddzielał od lotniska park Amsterdamse Bos. Ridgeway wysiadł wraz z innymi pasażerami, którzy nie jechali na lotnisko. Nie pofatygował się nawet, by spojrzeć za siebie. Wiedział, że gdzieś z tyłu podąża mężczyzna o szalonych oczach.

Szybkim krokiem szedł w stronę Amsterdamse Bos; przypomniał sobie letni dzień, kiedy on i Zoe urządzili tam sobie piknik obok stawu z błękitną jak niebo wodą. Zoe była jeszcze wtedy studentką i przyjechała zapoznać się z nieudostępnianymi publiczności obrazami ze zbiorów Muzeum van Gogha. Oderwał ją wtedy od pracy, za co mu później dziękowała. Wynajęli rowery i jeździli niemal do zapadnięcia zmroku. Tamte ścieżki wciąż jeszcze były żywo zapisane w jego pamięci.

Seth zmierzał w kierunku wschodniej granicy parku. Ziemia była miękka i pokryta wilgotnym, uginającym się pod stopami dywanem. Wśród szarych, pozbawionych już liści drzew widać było gdzieniegdzie ciemnozielone drzewa iglaste.